Inskrypcje starobułgarskie bez tajemnic. Buyla inscription
Życie na Wenus
Życie na Wenus
Nasi gamoniowaci naukowcy zostali znowu zaskoczeni przez życie - tym razem na Wenus.
Przez całe dziesięciolecia wmawiali nam bzdury o jakoby piekielnych warunkach fizycznych na tej planecie.
Co rusz to podwyższano temperaturę jej atmosfery, osiągając wartości przy których powoli skały na jej powierzani powinny się zacząć topić.
To durne gadanie spowodowało, że Wenus stała się niemodna, jeśli chodzi o cel nowych wypraw międzyplanetarnych i w zapomnienie poszło to, jakie niesamowite zdjęcia przesłały nam na Ziemię radzieckie sony serii Venera.
Na temat Wenus napisałem już parę artykułów, zwracając uwagę na katastrofalnie fałszywą interpretację obserwacji tej planety dokonanych przez astronomów.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/11/terraforming-na-marsie-i-wenus.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/05/zagadki-wenus.html
Również loty sond międzyplanetarnych nie zmieniły tej sytuacji na lepsze.
Rosjanie, którzy przewodzili tym badaniom, dali się zrobić w konia przez zachodnich ignorantów, nazywających siebie „naukowcami” i przyjęli ich obłędnie fałszywą narrację.
Upłynęły dziesiątki lat, zanim pojawiły się głosy wzywające do nowego spojrzenia na interpretację dokonanych wtedy obserwacji.
Ja również pozwoliłem sobie na zwrócenie uwagi na to, że to co sfotografowały na Wenus sondy Venera, musi być całkiem inaczej zinterpretowane i że nie możemy się tu zdać na zachodnią pseudonaukową propagandę.
Artykuły te przytoczę tu w całości, bo pozwalają nam na szersze zrozumienie tych obserwacji jakie wstrząsnęły teraz właśnie „środowiskiem naukowym”.
Życie na Wenus
W mojej poprzedniej notce udowodniłem, że absolutny pomiar temperatury jest niemożliwy, i że nie można porównywać ze sobą dwóch pomiarów wykonanych w rożnym czasie.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/09/o-nieudolnosci-fizyki-w-pomiarze.html
W przypadku Ziemi prowadzi to oczywiście do wielu paradoksalnych pomiarów o których szeroka publiczność nie ma pojęcia, ponieważ ci zawodowi oszuści - fizycy odrzucają te pomiary jako błędne i udają, że one po prostu nie istnieją.
Jeśli spojrzymy na pomiary temperatury wykonane na innych ciałach niebieskich np. na Wenus, to możemy się przekonać, jak mało fizyka wie o rzeczywistości i jak katastrofalnie mało ją rozumie.
Fizycy od dawna twierdzą, że Wenus należny do miejsc najbardziej nieprzyjaznych życiu w Układzie Słonecznym.
Te twierdzenie jest najzupełniej fałszywe.
Wenus jest planetą tak samo pełną życia jak Ziemia.
Organizmy tam żyjące nie należą do żadnych egzotycznych stworów, w których substancje organiczne oparte są na krzemie lub czymś podobnym, ale jest to życie bazujące na węglu, tak samo jak nasze.
Fizycy podniosą zapewne w tym momencie tryumfująco palec do góry i powiedzą „on kłamie, bo na Wenus temperatura sięga prawie 500°C”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wenus
Pomiary temperatury które tam dokonano, to jednak przykład kompletnego bezsensu pomiarów temperatury, tak jak na marginesie wszelkiego typu pomiarów dokonywanych przez fizyków.
Wenus jest przykładem tego, jak zmiany TG wpływają na wynik pomiarów parametrów fizycznych, w tym i temperatury.
Jeśli urządzenie pomiarowe zostanie skalibrowane przy innej wartości TG niż to, jakie panuje w miejscu pomiarów, to temperatura tam pomierzona jest fałszywa.
Tylko takie urządzenie pomiarowe które zostało skalibrowane w miejscu pomiarów może nam pokazać prawidłową wysokość temperatury.
I ta jest na Wenus niższa niż 100°C, jeśli porównamy to z warunkami na Ziemi
Dlatego obserwacje rosyjskiego naukowca Dr. Leonida Ksanfomality są jak najbardziej realistyczne.
http://www.sci-news.com/space/article00156.html
Na Wenus panują sprzyjające życiu warunki, ponieważ TG jest tam tak wysokie, że skala temperatury jest przesunięta tak znacznie w górę, że panują tam takie same warunki,j ak na Ziemi w zaraniu jej egzystencji, kiedy rodziło się na niej życie.
To znaczy, na Wenus życie jest już całkiem mocno zaawansowane, jak wynika to z poczynionych obserwacji.
Opublikowano: 5 lutego 2012, 12:31
https://www.salon24.pl/u/pogadanki/388120,zycie-na-wenus
Życie na Wenus 2
Obserwacje kropli płynnej wody na powierzchni elementów stojaka sondy Phoenix
https://wiadomosci.onet.pl/nauka/tajemnicze-zdjecie-z-marsa-co-rosnie-na-ladowniku-nasa/05psg
można wyjaśnić w następujący sposób:
Wewnętrzna temperatura materii sondy, związana z częstotliwością oscylacji jej atomów, powoduje sublimację lodu w marsjańskim gruncie w bezpośredniej jej bliskości. Powoduje to lokalne zwiększenie wilgotności powietrza aż do jego przesycenia wodą.
Woda ta kondensuje następnie na elementach konstrukcyjnych sondy których temperatura znajduje się w punkcie zamarzania wody na Marsie, czyli ziemskich ca. -20°C,.
Obserwowane krople wody nie mogą jednak zamarznąć, ponieważ frekwencja oscylacji molekuł wody musi się przystosować do frekwencji oscylacji materii sondy.
Jeśli ten mechanizm jest prawidłowy to musi się on również objawić, ale że tak powiem w odwrotny sposób, w warunkach panujących na Wenus.
Częstotliwość oscylacji podstawowych elementów przestrzeni (wakuol), z których zbudowana jest materia na Wenus, musi być o wiele większa niż na Ziemi, nie mówiąc już o Marsie.
Sondy Venera były zbudowane z ziemskiej materii i odpowiednio oscylowały teżich atomy w momencie wylądowania na Wenus.
W takim razie musimy zaobserwować po ich wylądowaniu to, że materia atmosfery Wenus będzie zmniejszać częstotliwość oscylacji w bezpośrednim kontakcie z powierzchnią sondy.
Zmniejszenie oscylacji jest równoznaczne z drastycznym spadkiem temperatury.
Jeśli założymy istnienie pary wodnej w atmosferze Wenus, to musi to oznaczać kondensację pary wodnej na powierzchni sondy.
Jest to jednak tylko wtedy możliwe, jeśli rzeczywista temperatura powierzchni Wenus jest o wiele niższa, niż ta pomierzona ziemskimi instrumentami.
Zobaczmy w takim razie parę zdjęć sond Venera, może a nuż rzuci się nam coś w oczy.
I rzeczywiście, od razu zauważymy, że pokrywa obiektywu kamery fotograficznej, odrzucona po wylądowaniu, wykazuje obecność białych nieregularnych plam.
Również podstawa lądownika jest usiana takimi plamami.
Nie zauważamy jednak obecności wody płynnej co oznacza,że różnica oscylacji materii sondy i atmosfery Wenus jest tak duża, że cząsteczki pary wodnej przechodzą natychmiast w stan stały i na elementach sondy osadził się szron i lód.
Na następnych zdjęciach widzimy nawet, że pokrycie lodem elementów sondy ulega z czasem zwiększeniu,ibiałe plamy pokryły już całąpowierzchniępokrywki kamery.
W ten sposób udało się nam udowodnić, że wyobrażenia fizyków dotyczące temperatury są całkowicie fałszywe, oraz że w atmosferze Wenus występuje w znacznej ilości para wodna oraz że temperatura na jej powierzchni nie wyklucza obecności życia.
Oczywiście nie trzeba nadmieniać, że także wyniki pomiarowe innych parametrów fizycznych zmierzone na Marsie i Wenus nie odpowiadają rzeczywistości.
Ciekawym aspektem jest na przykład to, że utrata kontaktu z lądownikami an Wenus, przez sondy macierzyste, nie wynikała z wyjścia tych sond z zasięgu nadajnika ani z przegrzania lądownika, ale była rezultatem zmiany częstotliwości fal radiowych nadajnika, na skutek stopniowego przejmowania częstotliwości oscylacji materii typowej dla Wenus, przez materie z której zbudowane były lądowniki.
Analogiczne zjawisko zostało zaobserwowane w trakcie wyprawy sondy Cassini-Huygens
https://de.wikipedia.org/wiki/Cassini-Huygens#Defekt_in_der_Kommunikationsanlage
Przed startem nadajnik sondy Huygens został dostrojony idealnie do odbiornika sondy Cassini.
Jednak poza orbitą Jowisza okazało się, że te obie sondy nie mogą się jużwięcej komunikować ze sobą. Wymyślono oczywiście różne brednie, żeby zatuszować bezradność fizyki w wytłumaczeniu tego fenomenu.
W istocie częstotliwość oscylacji podstawowych jednostek materii maleje wraz z odległością od Słońca co powoduje, że zmienia się teżfczestotliwosc sygnału nadajnika w tym otoczeniu.
Idealne dostrojenie nadajnika i odbiornika spowodowało to, że przesuniecie czestotliwosci fal radiowych emitowanych przez nadajnik uniemożliwiło ich wzajemnąkomunikację.
Opublikowano: 19 lutego 2012, 14:50
https://www.salon24.pl/u/pogadanki/392354,zycie-na-wenus-2
Te argumenty nie trafiają oczywiście do tych pustych łbów tej naukowej hołoty.
Tak więc zakrawa prawie na cud to, że jednak znalazł się ktoś, kto poświęca się badaniu tej jakoby nieciekawej planety i przy okazji odkrywa to, że może być ona pierwszym miejscem we wszechświecie na którym uda się ludzkości odkryć istnienie pozaziemskiego życia.
W przeciwieństwie do bezpośrednich dowodów zarejestrowanych przez Venery, te mają charakter pośredni, ale tak znaczący, że „naukowcom” nie uda się ich tak łatwo zignorować, jak te uzyskane przez Rosjan.
Chociażby z tego powodu, że te pochodzą od Brytyjczyków, a „wiadomo”, że wszystko co wymyślą ci zachodni naukowi gamonie musi być prawdziwe.
https://www.nature.com/articles/s41550-020-1174-4
W każdym razie z tym odkryciem fosforowodoru naukowcy będą mieli jeszcze niezły kłopot.
Wprawdzie wmawiają nam teraz, że pewnie to jakiś nieznany jeszcze proces chemiczny jest odpowiedzialny za występowanie w atmosferze tego związku, lub też w ostateczności są gotowi zaakceptować to, że fosforowodór jest produktem metabolizmu organizmów żyjących w chmurach tej planety, ale jest to tylko kwestią czasu, aby przyłapać ich na ich kolejnym łgarstwie.
Oczywiście, tak jak i w tysiącach innych przypadków, nikt nie będzie się poczuwał do winy, za tę degenerację nauki i korupcję w ich środowisku.
Niestety dopuściliśmy jako społeczeństwo do tego, że nauka (i polityka) jest jedyną dziedziną życia społecznego w której bandyci i oszuści nie tylko nie ponoszą kary za swoje łgarstwa, ale wprost przeciwnie, są jeszcze po królewsku wynagradzani.
Wikingowie czy Słowianie
Wikingowie czy Słowianie
Na temat Wikingów narosło przez wieki wiele legend i mitów, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistą historią tego ludu.
Już w moich wcześniejszych artykułach wskazałem na fałszywość naszych wyobrażeń o historii Wikingów i podałem dowody na ich słowiańskie pochodzenie.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/01/skandynawia-sowianska.html
Ten temat zszedł trochę z głównego celu moich zainteresowań, ponieważ pojawiła się ważniejsza tematyka, której postanowiłem poświecić mój czas.
Jednak ostatnio trafiłem na doniesienie o wynikach bardzo obszernych badan genetycznych szczątków Wikingów w Europie, które to skłoniło mnie do ponownego zajęcia się historią skandynawskich Słowian, szczególnie że powiązania z moimi artykułami o historii rodu Piastów i istnieniem legendarnego Imperium Wielogorii są w tym przypadku więcej niż fascynujące.
Autorem tego artykułu opublikowanego w „Nature“ jest Eske Willerslev. Jego nazwisko jest o tyle symptomatyczne, bo słowo „Slev“ jest bardzo powszechne w nazwach miejscowości w Danii i oznacza po prostu „słowiański“. Mimo tych swoich słowiańskich korzeni ten Duńczyk z uporem godnym lepszej sprawy jeszcze raz próbuje nam wmówić, powtarzane już od wieków, kłamstwa o Wikingach i odżegnuje się od swojej słowiańskiej przeszłości, która w tym przypadku jest więcej niż oczywista.
W dalszej części tego artykułu wrócimy jeszcze do tego wątku, ale na początek warto zając się wynikami tej analizy.
https://www.nature.com/articles/s41586-020-2688-8
W badaniach tych stwierdzono, że groby zidentyfikowane jako należące do Wikingów zawierają szczątki ludzi, które genetycznie są bardzo różnorodne i w rzeczywistości w niczym nie odpowiadające stereotypowi wyglądu tych morskich piratów.
Wykazano, że pochodzenie tych ludzi jest w znacznej części genetycznie identyczne z ludnością obecnej Europy Środkowej, czyli nas Słowian, a także Bałkanów i terenów południowobałtyckich.
Autorzy próbują zrelatywizować znaczenie tych badań, wskazując na pokrewieństwo z ludem obecnych Saamow z północnej Skandynawii.
Jeśli się jednak o tym wie, że ten lud posiada najwyższy udział haplogrupy R1a wśród wszystkich niesłowiańskich ludów w Skandynawii, to łatwo rozpoznamy w tym tylko nieudolną próbę wyprowadzenia nas na manowce.
Po prostu badaczom skandynawskim ogromnie trudno przyznać się do tego, że ich przodkowie byli Słowianami i cała ich wczesna historia była kształtowana przez naszych słowiańskich praojców.
Nie mieści im się to po prostu w głowie, że pierwotna ludność, która zasiedliła Skandynawię, miała haplogrupę R1a i że inwazja ludności z rejonu Bałkanów o haplogrupie Idoprowadziła do stopienia się tych dwóch elementów ludnościowych i powstania etosu który nazywamy obecnie, fałszywie, indoeuropejskim, a który jest po prostu etosem słowiańskim.
Tak więc to lansowanie powiązań z Saamami miało tylko za zadanie odwrócić naszą uwagę od jednoznacznych słowiańskich śladów.
Nie może jednak być już wątpliwości co do tego, że tak zwani germańscy Wikingowie to tylko propagandowy wymysł na potrzeby zafałszowania słowiańskiego wkładu w procesie kształtowania cywilizacji europejskiej.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/11/pare-uwag-o-napisie-na-kraterze-z-vix.html
Tak zwana Europa Zachodnia we wczesnym średniowieczu była tworem na wskroś słowiańskim i w wielu etapach jej historii zależnym od słowiańskich państw i kierowanym przez rządzące nią słowiańskie elity.
Tak jak już to wspomniałem, nie bez przyczyny nazwa Dania wywodzi się o naszego określenia „Danina“.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/01/szwecja-norwegia-i-dania-zapomniane.html
To państwo już na długo przed czasami Mieszka I należało do strefy politycznych wpływów dynastii DAGO, wywodzącej się od Dagoberta II (Dagowora II), która to obsadziła swoimi przedstawicielami wszystkie ważniejsze trony królewskie wśród Słowian, oraz na podbitych przez nich terenach, tak jak np. na Wyspach Brytyjskich.
Proces chrystianizacji Skandynawii nie był wynikiem przejęcia tej religii z Zachodu, ale wprowadzili ja na ten teren Słowianie. Początkowo w formie kościoła słowiańskiego, jako bezpośredniego następcy religii ariańskiej wśród Słowian, a następnie kościoła prawosławnego.
Ten wpływ rozszerzył się jeszcze bardziej w trakcie rządów Cesarza Bolesława Chrobrego, którego misjonarze doprowadzili do utworzenia gdzieś około roku 1015 pierwszego biskupstwa religii katolickiej w Szwecji, wypierając, tak na marginesie, działających tam już od stuleci misjonarzy kościoła słowiańskiego.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/wunderwaffe-cesarza-bolesawa-chrobrego.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/miecz-czcibora-i-cesarskie-klejnoty.html
Podporządkowanie kościoła skandynawskiego Piastom miało również olbrzymie polityczne znaczenie, bo przypieczętowało rolę Bolesława Chrobrego i rodu Piastów, jako zwierzchnika wszystkich skandynawskich władców, umacniając jego pozycję w zmaganiach o tytuł cesarza.
Ten fakt jest skrzętnie ukrywany na zachodzie i jeśli gdzieś pojawi się wzmianka o chrystianizacji Szwecji przez Polaków, to nie trwa to długo i odpowiednie pasaże znikają z tych tekstów błyskawicznie, jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki i zastępowane są bajdurzeniem o prymacie Hamburga i misjonarzy Angolo-saskich.
Kto jednak zainteresuje się choć pobieżnie tym tematem, to nie może po prostu nie zauważyć tego, jak wielkie słowiańskie ślady zostawiła nasza kultura wśród Skandynawów.
Nawet sami Niemcy przyznają (niechętnie), że chrześcijaństwo na terenie obecnej Szwecji zostało wprowadzone przez Polan i jednocześnie aby osłabić historyczne znaczenie tego faktu natychmiast sugerują to, że nie chodzi tu o Polan piastowskich, ale o ich pobratyńców z terenów obecnej Ukrainy.
Jest to tym bardziej zakłamane, bo sam Bolesław Chrobry określa się jako władca Gotów, czyli Polaków, mając tu na myśli Słowian zamieszkujących w tym czasie nie tylko Polskę ale i znaczne części Skandynawii.
Te związki były tak silne, że nawet po tym jak piastowscy władzy utracili wpływy w skandynawskich państwach, to ich następcy, już bez wyraźnej słowiańskiej samoidentyfikacji, dalej twierdzili, że są władcami Gotów i Wandali, podkreślając nieświadomie słowiańskie dziedzictwo tych narodów.
Oczywiście mamy tu i inne poszlaki na prawidłowość naszego rozumowania.
Weźmy chociażby określenie na „kościół“ w językach skandynawskich. Po islandzku to „Kirkja“, po norwesku to „Kyrkje“, po duńsku „Kirke“ i po szwedzku „Kyrka“.
Niewątpliwie forma islandzka i norweska są najbardziej zbliżone do pierwotnego brzmienia tego określenia, chociażby ze względu na długowiekową izolacje tych terenów Europy.
Zwróćmy teraz uwagę na to, jak często dochodziło do podmiany znaczenia liter w trakcie przepisywania średniowiecznych tekstów i tego że znaczenie niektórych znaków literowych rożni się znacznie w występujących w Europie alfabetach.
Tak jest i w tym przypadku.
Tak wiec pierwotnie nazwę „kościół“ wymawiano również w Polsce jako „kyrkja“. Jednak wraz z rozpowszechnieniem katolicyzmu i rozpowszechnienia się alfabetów słowiańskich, łaciński znak na literę „K“ zaczął być czytany jako nasze „C“ i nazwa kościoła w krajach słowiańskich to rożnego typu modyfikacje słowa „Cyrkja“ jak np. w polskim „Cerkwia“.
Nie trzeba być specjalnie spostrzegawczy aby zauważyć to, ze słowo KYRKA wywodzi się jednoznacznie od określenia „KRAK“
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/01/legenda-o-czechu-rusie-i-lechu-sladami.html
Tak jak to już przedstawiłem we wcześniejszych artykułach, musimy przyjąć, że władcy słowiańscy byli nie tylko przywódcami wojskowymi, najwyższymi sędziami i przywódcami politycznymi, ale pełnili też ważną rolę religijną i ich pozycja społeczna odpowiadała tej jaką mieli Cesarze Bizantyjscy.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/03/wojna-wielkiej-lechii-z-frankami.html
Nazwa władcy - „KRAK“, stała się z czasem synonimem reprezentatywnej budowli lub osady, tak jak np. w określeniu Kraków. W innych przypadkach posłużyła jako rdzeń określeń na przybytek religijny chrześcijan.
Krzyżowcy którzy zetknęli się na Bliskim Wschodzie ze słowiańskimi arianami i ich kościołem słowiańskim przejęli wiele z ich dorobku i nazwali swoją największą reprezentacyjną twierdzę określeniem „Krak des Chevaliera“.
https://en.wikipedia.org/wiki/Krak_des_Chevaliers
Inną ciekawostką jest np. to, że również określenie władców Rosji ma to samo źródło.
Kiedy Imperium „Wielogorii“, które znamy obecnie pod bardziej rozpowszechnioną nazwą,„Wielkiej Lechii“, opanowało również tereny Białorusi, Ukrainy i zachodniej Rosji, to również i na tych terenach powstały lokalne ośrodki władzy. Ci lokalni władcy spełniali też funkcję głowy kościoła chrześcijańskiego.
Na Białorusi do dzisiaj kościół określa się mianem „CARKVA“ w oryginale „царква“.
Widzimy tu wyraźnie, że określenie „CAR“ i „KRAK“ musimy potraktować jako synonimy.
Innym aspektem są niezaprzeczalne dowody na istnienie bardzo wczesnych budowli kościelnych w Skandynawii. Te najwcześniejsze budowle nie zachowały się do dzisiaj, bo pierwsze budowle chrześcijańskie były budynkami wykonanymi tylko i wyłącznie z drewna, tak zresztą jak i łodzie morskie Słowian.
Słowiańskie tradycje zabraniały budowania świętych przybytków z innego materiału jak czyste drewno. Ta tradycja spowodowała niestety to, że zarówno u Etrusków jak i wśród innych Słowian tak niewiele wiemy o ich budownictwie sakralnym.
W Skandynawii, całe szczęście, zachowało się parę tych zabytków i na ich podstawie można sobie wyobrazić jak wyglądały kościoły wśród skandynawskich Słowian.
Wprawdzie najwcześniejsze egzemplarze słowiańskich sakralnych budowli zostały zniszczone po podporządkowaniu się Skandynawii Niemcom, ale na przykładzie najstarszego kościoła norweskiego widzimy, że pierwotne kościoły w obrzędzie słowiańskim nie zostały zniszczone całkowicie i niektóre elementy tego kościoła zachowały się po jego przebudowie przez niemieckich misjonarzy w stanie pierwotnym. Zauważmy też, jak niesamowicie podoba jest ta budowla do podobnych budowli w Polsce
https://en.wikipedia.org/wiki/Urnes_Stave_Church
Te drewniane kościoły otrzymały też swoja charakterystyczną nazwę.
Nazywa się je określeniem Stavkyrka.
https://sv.wikipedia.org/wiki/Stavkyrka
Zwróćmy uwagę na to, że jest to kolejny przykład, typowego dla Skandynawów, zamazywania słowiańskich śladów własnej historii.
I tu powróćmy do autora omawianego wyżej artykułu.
Również i w określeniu na drewniany kościół pojawia się określenie „SLAV“, z tym że aby nie było to tak oczywiste, to już w średniowieczu zastąpiono tu literę „L“ przez literę „T“.
Można to było dokonać prawie że w sposób niezauważalny, ponieważ pozycja liter w tekstach pisanych była w tych czasach niezdefiniowana i każdy pisał tak jak mu się to podobało. Dlatego spotykamy bardzo często teksty, najczęściej na zachowanych monetach, w których pojedyncze litery obrócone są o 180°.
Jeśli to zrobimy z literą „L“, to przy odrobinie wyobraźni można się w tym dopatrzyć litery T i oto też chodziło katolickim mnichom pochodzącym z Niemiec, którzy w środkowym i późnym średniowieczu objęli kontrolę wśród katolickiej hierarchii kościołów skandynawskich, bo już bez narażania się o zarzut bezczelnego oszustwa mogli twierdzić, że nazwa kościół to nie „SLAV KYRKA“, a wiec Słowiański Kościół, ale „STAVKYRKA“.
Dla samych Niemców to oszustwo było jeszcze niewystarczające i literę „W“, którą Skandynawowie w tamtych czasach zapisywali tak jak w cyrylicy znakiem „B“, przejęli w dosłownej formie do swego języka i powstało z tego określenie „STABKIRCHE“.
W typowy dla Niemców bezczelny sposób uzasadniono następnie to przeinaczenie tak, że pierwsze słowo „STAB“ odnosi się do określenia belka i że miało to jakoby odpowiadać zasadom konstrukcji tego typu budynków.
Oczywiście wszystko to jest zwykłym fałszowaniem historii i nazwa kościół w językach skandynawskich odnosi się bezpośrednio do nazwy ludności, która tę religię w tych krajach praktykowała, czyli do nas Słowian i dlatego budowla kościelna otrzymała u nich miano „Słowiańskiego Kościoła“ - „SLAV KYRKE”.
Wracając do Danii to i w jej wczesnej historii znajdziemy przebogate źródło zagadkowych informacji.
CDN
Wikingowie czy Słowianie – Uzupełnienie.
W komentarzach do powyższego artykułu pojawiły się wątpliwości co do prawidłowości wyciągniętych w nim wniosków i postulatów.
Pomimo że uważam je za tendencyjne i motywowane głównie ideologią i chęcią obrony błędnych paradygmatów obowiązujących w „naukach historycznych”, to postanowiłem jednak się do nich ustosunkować.
Zasadniczo ograniczają się one do podważania interpretacji zestawu liter „VIC“ lub VIK jako przekręcone słowiańskie określenie „WIEŚ“, zapisane pierwotnie alfabetem starosłowiańskim (etruskim). Z tym określeniem ściśle związana jest nazwa WIKING, która jest niczym innym jak nieudolną transkrypcją określenia „WIEŚNIAK” do tzw. „języków germańskich”.
Inne wątpliwości powstały, jeśli chodzi o nazwę stolicy Islandii Rejkiawiku. I tu również moi przeciwnicy uważają, że nazwa ta oznacza w tłumaczeniu „Dymiąca Zatoka”, powołując się w tym przypadku na znaczenie słów składowych we współczesnym języku islandzkim.
Moja interpretacja tej nazwy to „Rzeczna Wieś”, co zostało poddane w wątpliwość twierdzeniem jakoby przez Rejkiawik nie przepływają żadne rzeki.
Oczywiście twierdzenia te są delikatnie mówiąc nieprawdziwe, co udowadnia zwykle spojrzenie na mapę, ale i moja interpretacja ma też swoje słabe strony, ale nie te, które zostały jej zarzucone, co jeszcze dokładniej omówimy.
Zacznijmy jednak od pierwszego tematu.
To że VIC w nazewnictwie topograficznym Skandynawii nie może mieć nic wspólnego z zatoką, to nie podlega moim zdaniem dyskusji. Nazwa VIC, w znaczeniu wieś, jest nie tylko udokumentowana lingwistycznie co również potwierdzają to najstarsze zachowane mapy Skandynawii.
Jeśli przykładowo weźmiemy mapę „Carta Marina” szwedzkiego biskupa Olausa Magnusa z roku 1539
to zauważymy, że zawsze przy nazwie w której znajduje się człon VIC występuje oznaczenie miejscowości w formie schematycznej budowli, natomiast nigdzie nie zauważymy tego członu w nazwach odnoszących się do topografii wybrzeża.
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/ea/Carta_Marina.jpeg
Poniżej widzimy to wyraźnie na podanych przykładach.
Co ciekawe znajdziemy też na tej mapie miejscowości jak np. ARVICA w głębi lądu oraz bez bezpośredniego sąsiedztwa z jakimkolwiek zbiornikiem wodnym.
Również we współczesnych oznaczeniach miejscowości w Szwecji występują często takie które posiadają człon VIK i nie leżą nad żadnym zbiornikiem wodnym ani żadną zatoką. Co jednoznacznie dowodzi braku kauzalnego związku pomiędzy wyrazem VIC a elementem topograficznym jakim jest zatoka. Możemy to zobaczyć na poniższych przykładach.
Nie można jednak tego ukryć, że słowo VIK we współczesnych językach skandynawskich oznacza rzeczywiście zatokę.
Czyżby to był tylko przypadek, czy też mamy tu do czynienia z celowym zafałszowaniem znaczenia tego wyrazu?
Oczywiście to drugie przypuszczenie jest prawidłowe. Co jednak motywowało skandynawskie elity rządzące do tak bezsensownej manipulacji znaczeniem tego wyrazu?
Oczywiście była to obawa przed tym, że jeśli zachowane zostałoby w nazewnictwie miast i wsi określenie WIŚ, to znaczyłoby to dla każdego nawet najbardziej zaciętego germanofila, że miejscowości te zakładali i żyli w nich całe wieki Słowianie.
Jednocześnie pozbawiano w ten sposób prosty wiejski lud świadomości tego, że należą oni do całkiem innej kultury, do kultury słowiańskiej, i ich najbliżsi nie mieszkają wcale w Kopenhadze, Oslo, Helsinkach czy Sztokholmie, ale w Polsce i Rosji. To właśnie ta obawa skłoniła te elity do tak głębokiego zafałszowania historii Skandynawii.
Musimy sobie uświadomić to, że kraje skandynawskie maja za sobą czasy o których tylko niechętnie się mówi, a jeszcze niechętniej pisze.
Kraje te w swojej przeszłości przeszły przez okresy straszliwego terroru w trakcie którego fizycznie likwidowano wszystkich tych, którzy swoją mową i obyczajem nie pasowali do wizji narodu „Wikingów”.
Okazuje się, że nie tylko katolicy w swojej historii maja za sobą ten przerażający rozdział palenia na stosie politycznych przeciwnikowi, ale i protestanci w tej dziedzinie prześcignęli swoich religijnych rywali i prekursorów o wiele długości.
Zastanawiające jest to, dlaczego religijny ruch protestancki, u którego zarania stało dążenie mieszczaństwa do wywalczenia swobód i wolności, aż tak się zdegenerowali i dopuścili w krajach skandynawskich do tak niewyobrażalnie krwiożerczych zbrodni.
Trochę światła na to zagadnienie rzuci nam historia mieszkańców wioski Vardo, na samej północy Norwegii.
Wioska ta „wsławiła” się szczególnie brutalnymi prześladowaniami „czarownic” w trakcie których jedna trzecia ludności wioski, a więc praktycznie większość dorosłych jej mieszkańców została od roku 1621 spalona na stosach.
https://en.wikipedia.org/wiki/Vard%C3%B8_witch_trials_(1621)
Oczywiście co do przyczyn rozpowszechnia się tu już od stuleci kłamstwa, próbując holokaust Słowian w Norwegii przedstawić jako religijne szaleństwo.
W rzeczywistości protestantom chodziło o wyeliminowanie rdzennych mieszkańców Skandynawii i zatarcie śladów ich tysiącletniej egzystencji.
We wszystkich krajach skandynawskich, po przejęciu przez nich protestantyzmu, rozpoczął się proces eliminowania świadomości historycznej jej mieszkańców i zastępowania go mitami i wymysłami mającymi na celu stworzenie nowego typu obywatela. Również historia tych krajów uległa kompletnemu zafałszowaniu i zamiast prawdy zaczęto rozpowszechniać historyczne wymysły.
Jest to typowy proces towarzyszący wszystkim rewolucyjnym ruchom i dlatego o Skandynawach możemy mówić jako o narodach, które przetarły drogę dla późniejszych zbrodni faszyzmu i komunizmu.
Już sama nazwa Vardo (Wardo) wskazuje na jej słowiańskie pochodzenie. Nazwa ta pochodzi od słowa War (obrona) i jest powszechnie używana w nazewnictwie słowiańskich miejscowości jak np. w nazwie Warszawa, ale jeszcze lepiej pasuje tu nazwa rzeki Warta.
Vardø, to nazwa oficjalna, natomiast wśród mieszkańców przetrwała nazwa Vardöe czytana jako Wardoje. Tak samo nazywa się też wyspa Vardøya na której to miasto się znajduje. Nazwa ta podkreśla jeszcze bardziej słowiańskość tego miasteczka, bo tłumaczymy ja po prostu jako
War Daje – Obronę Dająca.
https://en.wikipedia.org/wiki/Vard%C3%B8
Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć to, że ta nazwa pasuje w tym przypadku jak ulał do geograficznego położenia tej miejscowości.
Do znaczenia tej miejscowości wrócimy jeszcze, ale już w całkiem innym kontekście, ponieważ stanowi ona klucz dla zrozumienia historii Słowian i otwiera nam naprawdę niesamowicie ciekawe dzieje ekspansji słowiańskiej w Europie zachodniej i brutalnej walki dwóch wielkich rodów o władzę nad ludami Europy.
Wracając do tematu, podobne pogromy odbywały się w tym czasie w całej Skandynawii, a po ich zakończeniu, przystąpiono do zamazywania również pozostałych śladów Słowian, również tych które istniały w nazewnictwie topograficznym tych krajów.
Terror i prześladowania w Skandynawii trwały całe wieki i pod pretekstem dbania o porządek i prawo obcinano niepokornym dalej nogi i ręce i pozbawiano ich w ten sposób możliwości godnego życia i spychano na margines społeczeństwa.
Przez stulecia tego terroru skandynawscy władcy wychowali nowy typ człowieka pozbawionego potrzeby wolności i niezależności. To dlatego Skandynawia jawi się nam obecnie jako przykład komunistycznego „raju” w którym to wszelkiego typy lewackie dewiacje znajdują możliwość pełnego wyzwolenia ich niszczycielskiej siły.
Również w nazewnictwie topograficznym zrobiono wszystko, aby zamazać ślady słowiańskiej przeszłości. I najlepszą metodą było po prostu nadanie miejscowościom całkiem nowej nazwy bez słowiańskiej konotacji.
To jednak było zdecydowanie za mało i nowi władcy Skandynawii Protestanci postanowili nadać starym słowiańskim nazwom całkiem nowe znaczenie i w ten sposób z WIOSKI zrobiła się nagle zatoka.
Oczywiście sprzyjała temu jeszcze jedna okoliczność.
W połowie XIV wieku wybuchła w Europie epidemia dżumy. Kraje skandynawskie odczuły tę epidemię szczególnie silnie, ponieważ z natury nie były ludne i utrata 2/3 liczby mieszkańców miała dla nich całkiem inne ekonomiczne znaczenie niż w pozostałych europejskich krajach.
https://de.wikipedia.org/wiki/Pestepidemien_in_Norwegen
Z pośród 70000 gospodarstw na terenie północnej Norwegii po pierwszej fali dżumy ostało się 20000. Dodatkowo tysiące ludzi wyemigrowało do miast ociekając przed głodem.
W rezultacie doszło do rozpadu władzy państwowej i struktury społeczne legły w gruzach.
Tam gdzie przedtem na wybrzeżu Norwegii leżały wioski, na każdym nadającym się do tego skrawku lądu, tam w ciągu następnych dziesięcioleci nie zostało z tych budowli ani śladu.
Tylko w pamięci ludzkiej zachowały się jeszcze nazwy tych miejscowości.
Kiedy Duńczycy przejęli władzę nad tymi terenami, to ich urzędnicy w miejscach których nazwa kończyła się na WIK nie znaleźli już żadnych śladów osadnictwa i wywnioskowali z tego, że ta nazwa musi mieć znaczenie topograficzne.
Ponieważ po epidemii dżumy Norwegowie stracili również swój pierwotny język i narzucony został im siłą duński, to też nikt nie protestował, kiedy określenie Wieś w tym nowym dla nich języku, nagle zaczęło oznaczać zatokę.
Podobny proces wystąpił również i w innych państwach skandynawskich.
Jest to też zatrważający przykład tego, jak szybko w społeczeństwie może nastąpić proces wymiany języka, co jest przez historyków kompletnie ignorowane. Lingwiści wmawiają nam, że w rozwoju jeżyków europejskich mieliśmy do czynienia z jakimś procesem dywersyfikacji pierwotnego języka do języków współczesnych trwającym tysiące lat, tymczasem w rzeczywistości mamy do czynienia z błyskawicznym procesem wypierania języków słowiańskich w Europie przez sztuczne konstrukcje językowe narzucone tej ludności przez nowe władze centralne w celu jej bezwzględnego kontrolowania.
Norwegia jest tego najlepszym przykładem.
Pewną specyfiką odznaczała się tutaj Finlandia.
I tam dokonała się również rewolucja językowa polegająca na wyparciu języka słowiańskiego i wyniszczenia wszystkiego co było związane z pierwotnymi mieszkańcami Finlandii - Słowianami.
W prawdzie i tutaj Duńczycy nadali słowu Lahti znaczenie zatoka, tak jak to już zrobili w Norwegii i w Szwecji ze słowem WIK, bo i tam w wioskach w których nazwa kończyła się na WIC lub WIK żyli pierwotnie Lachowie, ale na starszych mapach widać jeszcze, że w pisowni zachowała się nazwa LACHY tak jak np. na tej najstarszej mapie miejscowości Lahti.
Na tej mapie miejscowość ta ma jeszcze prawie że „polskie” brzmienie LACHTOWY, jeśli prawidłowo przeczytać tam litery które pierwotnie zapisano cyrylicą.
W walce o polityczną niezależność od Danii i Szwecji wladcy Finlandii zdecydowali się na drastyczny krok, przyjmując język lokalnej mniejszości narodowej, jako metodę podkreślenia własnej odmienności.
W okresie tworzenia się państw narodowych proces niszczenia wszystkiego co słowiańskie przybrał jeszcze na sile i każda z władz tych nowych państw próbowała za wszelką cenę umocnić swoją pozycję poprzez odcięcie się od wszystkiego co mogło się kojarzyć z prawdziwą ich przeszłością.
To dlatego nastąpił błyskawiczny proces tworzenia się nowych języków i Finlandia wciśnięta między Szwedów i Rosjan zdecydowała się rozpowszechnić u siebie niewiele znaczący język, byleby tylko jej mieszkańcy nie mogli się dogadać ze swoimi sąsiadami, i byli bardziej podatni na propagandę lokalnych władz.
Był to identyczny proces jaki wcześniej wystąpił np. w Grecji, starożytnym Rzymie, Francji Anglii, Hiszpanii czy też na Węgrzech.
W trochę mniejszym nasileniu proces ten objął również tereny obecnej Polski i Rosji, których mieszkańcy przed 1200 laty mówili jeszcze tym samym językiem i stanowili kulturalną i polityczną jedność, a gdzie rywalizacja katolików z prawosławiem doprowadziła, poprzez ciągłe reformy językowe, w krótkim czasie do tak znacznego zróżnicowania się tych języków.
Oczywiście władzom państw Skandynawskich, wywodzących się od napływowej ludności ze wczesnośredniowiecznych miast, nie pasowało to, że na terenach obecnej Skandynawii mieszkały we wczesnym średniowieczu plemiona lechickie i że to nasi przodkowie tworzyli historyczne fundamenty tych państw.
Do dzisiaj Skandynawowie zaprzeczają temu faktowi i gotowi są do najpodlejszych kłamstw ab zapobiec rozpowszechnianiu prawdy o własnej przeszłości.
Przejdźmy teraz do sprawy Rejkjawiku.
Dalej uważam, że proponowana przeze mnie etymologia jest prawdopodobna i że nazwa ta pierwotnie mogła oznaczać Rzeczna Wieś.
W międzyczasie szukając podbudowy tej tezy trafiłem jednak na parę interesujących faktów, które naprowadziły mnie na jeszcze jedną, niezmiernie fascynującą możliwość interpretacji tej nazwy.
Decydującym momentem był to, że na mapie zauważyłem nazwę sąsiadującej z Rejkiawikiem gminy.
Gmina ta nazywa się Kopavogur. Slowo Kopa od razu skojarzyło mi się z łacińskim wyrazem
„Caput” oznaczającym głowę. Podobne znaczenie ma to słowo i w polskim gdzie oznacza okrągłe wzgórze, pagórek albo usypany ręką ludzką kopiec. Na Rusi słowem tym nazywano zgromadzenie mieszkańców (Głów) w celach sądowniczych lub w celu podjęcia ważnych decyzji.
Oczywiście w drugiej części wyrazu mamy do czynienia z typową podmianą pomiędzy literami „W” i „B”, tak więc i ten wyraz był pierwotnie wymawiany jako „BOGU”.
„R” dodano później, aby nadać temu słowu „germańskie” brzmienie
Łatwo się domyśleć, że chodzi tu o słowo „BÓG”.
Słowianie nadali więc temu charakterystycznemu wzniesieniu na terenie raczej płaskiego Rejkiawiku imię „Głowa Boga”
Dla tych, którzy jako pierwsi dopłynęli do Islandii, widoczne na tej wyspie czynne wulkany musiały wywrzeć na nich piorunujące wrażenie i można z pewnością przyjąć, że uznali tę wyspę za siedzibę Boga.
Z tego powodu dopatrywali się też w każdym charakterystycznym elemencie krajobrazu Jego obecności.
Wskazówkę na to z jakim bogiem mamy tu do czynienia znajdziemy kilkanaście kilometrów na południowy zachód od Rejkiawiku, tam bowiem zaczyna się półwysep Reykjanes
https://pl.wikipedia.org/wiki/Reykjanes
I w tym przypadku Islandczycy skojarzyli ten półwysep z Bogiem i nadali mu imię „Ręka Jana”. przypuszczając, że cały ten zachodni skrawek Islandii jest częścią boskiej postaci.
Tak jak to już pisałem o tym wcześniej, Jan był jednym z imion boga Jawy (Jahwe) czczonym jako Bóg Jasności.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/10/o-bursztynie-i-bursztynowym-szlaku.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/10/o-bursztynie-i-bursztynowym-szlaku_27.html
Tak więc widzimy, że zapewne o wiele więcej nazw topograficznych na Islandii musi być kojarzona z Bogiem.
Co ciekawe sama nazwa Is-landia ma również boskie pochodzenie i wywodzi się od imienia Jezusa – ISA, Kraj Jezusa.
Zresztą również nazwy topograficzne w innych częściach Europy maja podobną etymologię jak Reykjanes. Na przykład stolica Słowienii, Lubljana, której nazwa oznacza „Kochający Jana”
Przy okazji możemy też wyjaśnić, od czego pochodzi określenie naszych wschodnich sąsiadów Rosjan.
W tym celu musimy sięgnąć do norweskiego, jako do języka w którym wpływy dialektów słowiańskich z terenów obecnej Rosji były szczególnie silny.
W norweskim słowo „ROS” oznacza POCHWALIĆ, SŁAWIĆ.
Tak więc Rosjanie to ludzie „Sławiący Jana” - Sławjanie.
Widzimy więc, że nazwa Rosjanie jest identyczna z nazwą innych ludów słowiańskich.
Przy okazji mamy też rozwiązanie zagadki skąd pochodzi określenie Słowianin. Nie jest ono bezpośrednio związane ze słowem SŁOWO ale ze słowem SŁAWIĆ i określało wszystkich tych którzy wierzyli w jedynego Boga Jana (Jawę) i sławili Jego imię.
Oczywiście słowo ROS nie ma nic wspólnego z „językami germańskimi”, ale jest słowem wywodzącym się z mowy słowiańskiej gdzie funkcjonuje jeszcze do dzisiaj w takich wyrazach jak Prosić, Prośba, Rosa itd.
To słowo jak i większość słów w językach zachodnioeuropejskich zostało przejęte z naszej mowy, a następnie podlegały mniejszym lub większym modyfikacjom w celu zatajenia ich pochodzenia.
Nasuwa się jednak pytanie, dlaczego współczesny język islandzki tak niewiele ma wspólnego ze słowiańskim.
Jak zwykle przyczyną było pismo.
Skandynawscy Słowianie używali początkowo pismo, które było modyfikacja pisma starosłowiańskiego (etruskiego) dostosowanego do specyfiki materiału na którym zapisywano teksty. A tym była kora brzozowa. Przykład tego pisma znajdziemy również na mapie Olausa Magnusa z roku 1539.
Na mapie tej, na terenach północnej Skandynawii, właśnie w okolicach miejscowości Wardo, autor namalował postać wokół której widzimy napis zapisany pismem przypominającym pismo runiczne. Moim zdaniem znaki tego pisma odpowiadają bardziej pismu starosłowiańskiemu jakim posługiwali się Etruskowie.
W każdym razie, kiedy Islandia przyjęła Katolicyzm, to mnisi i księża przysłani tam przez Rzym nie mieli oczywiście zielonego pojęcia jak się czyta to pismo. Poza tym ich zadanie polegało na oderwaniu ludności Islandii od starej wiary przodków i tych obyczajów które przypominałyby im ich prawdziwe pochodzenie i przynależność do wspólnoty słowiańskiej.
Najlepszą metodą było po prostu poprzekręcanie znaczenia poszczególnych znaków pisma starosłowiańskiego, tak aby w rezultacie wymawiane wyrazy zatraciły jakiekolwiek podobieństwa z językiem słowiańskim, a następnie zniszczenie oryginalnych tekstów.
Poprzez to, że monopol na pismo posiadali mnisi katoliccy, a następnie urzędnicy duńscy, zmuszono ludność Islandii do posługiwania się tym dziwolągiem językowym. Tylko w paru nazwach topograficznych zachowało się jeszcze oryginalne słowiańskie brzmienie ich starodawnej mowy.
Również obecne pokolenie skandynawskich historyków z zatwardziałym fanatyzmem obstaje przy tej baśniowej wersji ich własnej historii i to mimo tego, że tysiące znalezisk archeologicznych opowiada nam całkiem inne dzieje ich narodów.
Pod tym względem nie możemy mieć do nich zbyt dużych pretensji, bo i w krajach słowiańskich zakłamywanie własnej historii jest na porządku dziennym i jest posunięte aż do fałszowania wszystkiego co zaprzecza obowiązującej narracji historycznej .
To fałszowanie historii nigdy nie zostanie przerwane w ramach procesu samokontroli nauki, ponieważ kłamstwo należy do immanentnej cechy metodologii naukowej, o czym możemy się przekonać we wszystkich bez wyjątków działach nauki.
To od ciebie drogi czytelniku zależny to, czy społeczny oddolny nacisk na naukowców zmusi ich do zaprzestania tych moralnie podłych praktyk. Jak by nie było to właśnie Ty płacisz niestety za rozpowszechnianie tych naukowych bzdur i to szczególnie Tobie powinno zależeć na tym, aby jak najszybciej ukrócić te bandyckie praktyki.
W oczekiwaniu na katastrofę
Czasami jest to rzeczywiście lepiej, jeśli się nie ma pojęcia o tym, jak funkcjonuje nasza rzeczywistość. Można żyć w błogim przekonaniu, że wszystkim rządzi przypadek i że nie ma się osobiście najmniejszego wpływu na to, co niesie nam nasza przyszłość.
Co niektórzy nie zadowalają się tą sytuacją i chcieliby mieć możliwość zobaczenia tego co niesie mam nasza przyszłość. Innym wystarczyłoby już gdyby mieli choć możliwość przewidzenia przebiegu procesów które te wydarzenia determinują.
Spośród tej grupy ludzi możemy wydzielić tych, którzy zdają się na religię, mniej lub bardziej biernie składając swoją przyszłość w ręce boskiego miłosierdzia.
Inni szukają rozwiązania, wierząc w to, że siły nadprzyrodzone dają nam możliwość przewidzenia zdarzeń, jeśli tylko znajdziemy możliwość komunikowania się z nimi.
W tej grupie znajdziemy wszelkiego typu ezoteryków, wariatów oraz kryminalistów wykorzystujących rozpowszechnioną wśród ludzi wiarę w nadprzyrodzone siły do bogacenia się ich kosztem
Kolejni to oczywiście naukowcy, którzy wprawdzie od ezoteryków niewiele się różnią, ale przynajmniej ograniczeni są w swoich przepowiedniach koniecznością matematycznego dokumentowania swoich wróżb.
Kiedy jednak matematyka została wyparta przez statystykę i rachunek prawdopodobieństwa, to i ta dziedzina ludzkiej kultury zeszła na dziady i jest niczym innym jak zmatematyzowaną ezoteryką.
Osobną grupę tworzą technicy i inżynierowie. Tych nie interesuje żadna filozoficzna otoczka ich działalności, ale konkretne zastosowania ich badań w praktyce i jedynym miernikiem tej skuteczności jest komercyjny sukces rezultatów ich pracy.
Technicy i inżynierowie są też jedynymi, którzy mniej lub bardziej rozumieją to, jak funkcjonuje nasza rzeczywistość. Niestety wśród decydentów wiara w cuda dominuje i dlatego naukowcy posiadają tak wielki wpływ na nasze społeczeństwo.
Ten wpływ możemy pomierzyć tysiącami istnień ludzkich, które corocznie oddają swoje życie na ołtarzu współczesnej nauki.
Zadufani w swoim przekonaniu o własnej racji, naukowcy bez zmrużenia powieki wysyłają codziennie ludzi na śmierć, bo zamiast patrzeć na to jak działa przyroda i jak wydrzeć jej wszystkie tajemnice, wola bardziej bawić się swoimi po ...nymi matematycznymi formułkami.
Oczywiście daleki jestem od tego, aby wierzyć w to, że jako jedyny byłem w stanie rozpoznać tajemnice natury. Niestety zdaję sobie z tego sprawę, że też poruszam się po omacku i we mgle własnej niemożności tylko w zarysach rozpoznaję cień naszej rzeczywistości.
Niemniej jestem o tym przekonany, że nawet to co udało mi się już rozpoznać daje nam wprawdzie minimalną, ale jednak realną szansę w zmaganiach z silami przyrody i zwiększa nasze możliwości na przeżycie.
Wielokrotnie już ostrzegałem przed grożącymi nam katastrofami i zbyt wiele z tych ostrzeżeń już się niestety spełniło, bo nikt nie chciał ich wziąć na poważnie.
To ignorowanie kosztowało już tysiące istnień ludzkich i będzie zapewne kosztować jeszcze miliony, zanim odpowiedzialni za ten stan rzeczy obudza się ze swoich snów o własnej genialności, i odważą się spojrzeć w odchłań demonów ich duszy.
Pomimo to, że jak dotychczas moje starania to przysłowiowe wołanie na puszczy, to czuję się w obowiązku dalej zwracać uwagę na to, że przyroda cięgle zastawia na nas pułapki i że przy odrobinie szczęścia i wiedzy jesteśmy w stanie je ominąć.
Kluczem do tego jest umiejętność rozpoznania przyczyn, miejsca i czasu zagrażających mieszkańcom Ziemi katastrof.
Pod tym względem nauka zawiodła na całej linii, ponieważ z ideologicznych względów nie brane są pod uwagę związki, pomiędzy elementami rzeczywistości, które nauka zakwalifikowała jako niemożliwe do zaistnienia. Arogancja „naukowców” jest tak bezgraniczna, że przypisują oni sobie absolutne prawo rozstrzygania o tym, jakie związki są w naszej rzeczywistości możliwe a jakie nie, tak jakby naprawdę cokolwiek o istocie natury wiedzieli.
O tym pisałem już wielokrotnie i wskazałem na to, że zjawiska geofizyczne, szczególnie te powiązane z katastrofalnymi wydarzeniami, korelują jednoznacznie z rozłożeniem przestrzennym planet w Układzie Słonecznym.
Oczywiście podałem też racjonalne wytłumaczenie przyczyn tej zależności oraz skonstruowałem model fizyczny który jest w stanie wyjaśnić nam ich przyczyny.
Model ten jest, ze zrozumiałych względów, absolutnie sprzeczny z obowiązującymi w nauce dogmatami i dlatego nie może być on w żadnej, nawet najbardziej uproszczonej formie, przez tę „naukę” zaakceptowany.
Jest to jednak drugorzędny problem, którym tu nie będziemy się zajmować. Najważniejsze jest to, że mój model jest obiektywnie skuteczny i jednoznacznie wskazuje, że układ planet determinuje wiele, a może i wszystkie zjawiska fizyczne jakie obserwujemy na Ziemi.
Wśród tych zjawisk jest wiele takich, które nie maja znacznego wpływu na nasze życie, ale są wśród nich również i te, przed którymi każdy, dysponujący choć odrobiną wyobraźni, zamiera w panicznym strachu.
Nie bez przyczyny. Średnio rocznie ginie w rezultacie przeróżnych katastrof 60000 ludzi, o materialnych stratach nie wspominając.
Wprawdzie jest to znikoma liczba w porównaniu z ogólną liczbą ludności na Ziemi, ale dla ofiar i ich najbliższych wygląda to już całkiem inaczej.
Niebezpieczne jest to, że podana wyżej liczba nie oddaje w najmniejszym nawet stopniu prawdziwego zagrożenia dla ludzkości.
W niektórych latach, jak np. 2010, liczba ta była 5-krotnie wyższa i byłoby naiwnością twierdzić, że jeszcze większa liczba ofiar jest niemożliwa. Tak naprawdę nie ma w tym przypadku prawie że żadnej górnej granicy, łącznie z możliwością sterylizacji życia na Ziemi.
Oczywiście prawdopodobieństwo takich katastrof jest minimalne, z tym że cywilizacja ludzka jest szczególnie silnie podatna na wszelkiego typu zaburzenia warunków środowiskowych.
Wbrew przekonaniu większości, do wywołania globalnej katastrofy naszej cywilizacji nie trzeba wiele.
Przyroda ma na nas całą masę rożnych plag i czym bardziej nasza cywilizacja staje się zależna od środków technicznych, tym bardziej podatna jest ona na zaburzenia w jej funkcjonowaniu.
Obiektywnie biorąc największym zagrożeniem są erupcje słoneczne. Powodują on zaburzenia oscylacji Tła Grawitacyjnego i jeśli te zaburzenia obejmą Ziemię, to inicjują one cały szereg zjawisk, z których większość może być dla nas niestety śmiertelnym zagrożeniem.
Dla ilustracji tego chciałbym opowiedzieć ciekawe i niestety tragiczne wydarzenie.
Kiedy przed laty wypracowałem mój model funkcjonowania zjawisk fizycznych, to oczywiście spróbowałem również znaleźć praktyczne aspekty jego funkcjonowania i to tam, gdzie współczesnej „nauce” nawet się nie śni, że mogą istnieć odpowiednie zależności.
Bardzo szybko zauważyłem też, że pojęcie Tła Grawitacyjnego wymusza jego modulacje poprzez geometryczne zależności pomiędzy poszczególnymi jego źródłami.
A takimi źródłami są oczywiście Słońce i planety. Ich wzajemne położenie inicjuje wystąpienie zaburzeń Tła Grawitacyjnego i w konsekwencji szereg procesów, których skutki widzimy na ich powierzchniach.
W przypadku Słońca inicjuje to powstanie erupcji słonecznych, a na Ziemi takich zjawisk jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów czy też spektakularne zjawiska atmosferyczne.
Pewną odmianą takich zaburzeń jest zjawisko modulacji TG na Ziemi pod wpływem wejścia Ziemi w strefę, w której porusza się materia wyrzucona w przestrzeń kosmiczną w rezultacie erupcji słonecznych. Strefa taka posiada swoje własne pole TG o znacznie wyższym poziomie częstotliwości oscylacji podstawowych jednostek przestrzeni.
Również takie przejście może spowodować na Ziemi tak silne interferencyjne wzmocnienie TG, że powoduje to katastrofalne trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów w tym jej rejonie, który na te modulacje wystawiony jest najsilniej.
Tak zdarzyło się w marcu 2011, kiedy doszło do koniunkcji Saturna i Jowisza.
W tym czasie zdawałem sobie już sprawę z tego, jakie konsekwencje mogą mieć erupcje słoneczne na zjawiska geofizyczne na Ziemi i kiedy 08.03.2011 doszło do wybuchu na Słońcu i wybuch ten okazał się wyjątkowym, bo materia wyrzucona ze Słońca osiągnęła ekstremalnie wysoką prędkość poruszania się, to śledziłem to zjawisko z zainteresowaniem graniczącym z niepokojem, kiedy okazało się, że Ziemia znajdzie się w strefie wpływu tej erupcji.
Kiedy jednak niecałe dwa dni później akurat w momencie w którym Ziemię objęła ta erupcyjna strefa, doszło do kolejnej, tym razem znacznie silniejszej erupcji na Słońcu, to moje zaniepokojenie przerodziło się w panikę .
https://www.spaceweather.com/archive.php?view=1&day=08&month=03&year=2011
Zdecydowałem się na opublikowanie ostrzeżenia o zbliżającym się wielkim trzęsieniu ziem, w mojej naiwności wierząc, że kogoś to zaniepokoi i zmusi do postawienia odpowiednich służb w stan alarmu.
Oczywiście skończyło się tak jak musiało się skończyć. Ta niemiecka gazeta, w której opublikowałem mój komentarz pod artykułem dotyczącym tej erupcji, bardzo szybko zablokowała możliwość jego czytania i cała zgraja „naukowych ujadaczy” rzuciła się na to co napisałem, zarzucając mi ezoteryzm i obrzucając mnie stekiem wyzwisk.
To bardzo znane czasopismo, (wtedy jeszcze o światowej renomie, teraz to tylko lewacki szmatławiec), zmanipulowało mój komentarz zmieniając zamieszczone tam linki na inne, które prowadziły do stron obrażających mnie jako człowieka i Polaka.
Jeszcze raz okazało się, że lewacy to tacy zakamuflowani faszyści.
Niecały dzień później doszło do tragedii.
W regionie Tōhoku doszło do gigantycznego trzęsienia ziemi połączonego z jeszcze bardziej gigantycznym tsunami, które o mały włos nie spowodowało największej katastrofy nuklearnej w historii, przy której Czernobyl byłby tylko zabawą w piaskownicy.
To zdarzenie uświadomiło mi dobitnie, że tzw. naukowcy i związane z nimi elity to nie żadni zagubieni geniusze ale banda krwiożerczych sk...nów których działalność jest największym zagrożeniem dla ludzkości, znacznie większym niż największy wybuch na Słońcu.
Uświadomiło mi to również, że nauka zbudowana jest na kłamstwie i że nie ma w niej ani jednej dziedziny w której kłamstwo nie stanowiłoby fundamentu jej działalności.
Ta trochę deprymująca anegdota jest dobrym wstępem do tego, aby zwrócić Waszą uwagę na to co aktualnie dzieje się z Tłem Grawitacyjnym.
Otóż już niedługo (10.06.2021) dojdzie do kolejnego zaćmienia słonecznego tym razem połączonego z potrójną koniunkcją Ziemi, Księżyca i Merkurego.
To zjawisko jest tym bardziej niepokojące, bo Ziemia znajduje się właśnie w strefie niskich wartości TG, co objawia się między innymi bardzo niskimi globalnymi temperaturami atmosfery, a więc różnice wartości TG (przed, w trakcie i po zaćmieniu) będą szczególnie duże.
Taka wielokrotna koniunkcja połączona z zaćmieniem słonecznym musi spowodować gwałtowny wzrost TG i odpowiednio cały szereg zjawisk geofizycznych.
Może też spowodować wzrost aktywności słonecznej i całkiem niespodziewaną erupcję słoneczną skierowaną prosto na naszą planetę. Jeśli tak się stanie, to kolejne wielkie trzęsienie ziemi jest nieuniknione.
Tym razem szczególnie zagrożone są rejony południowej Kalifornii, ale również Islandii, Kamczatki i Japonii
Na poniższym linku widzimy symulację przebiegu tego zaćmienia.
https://de.wikipedia.org/wiki/Datei:SE2021Jun10A.gif
Czego również nie unikniemy to wzrost aktywności wulkanicznej.
Jeśli przyjrzeć się dokładniej to zauważymy, że obszar zaćmienia słonecznego, w którym to wahania TG będą największe, zaczyna się już po nocnej stronie Ziemi i początkowo dotyka ją pod bardzo ostrym kątem w rejonie Kalifornii tak, że najbardziej wystawione na jego działanie będą przypowierzchniowe warstwy skorupy ziemskiej. Jest to właśnie miejsce tworzenia się trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów.
Po opuszczeni terenu Ameryki Północnej obszar wzrostu TG obejmie również Islandię i to jest tym groźniejsze bo obecnie na Islandii aktywne są co najmniej dwa zbiorniki magmy w tym ten w pobliżu Rejkiawiku i ten zareaguje natychmiastowym wzrostem ciśnienia w obrębie zbiornika, spowodowanego przejściami fazowymi występujących w nim cieczy i gazów i intensyfikacją wypływu lawy.
Drugi rejon znajduje się w obrębie masywu Grimsvotn.
Wulkan ten należy do najgroźniejszych na Islandii, ponieważ przykryty jest grubą czapą lodową i cechuje się więc wyjątkowo eksplozywnym charakterem.
Już od miesięcy obserwujemy tam dowody na wzrost aktywności zbiornika magmowego np. w formie ciągłego podwyższania się terenu i brakuje tylko inicjującego zjawiska, które spowoduje jego gwałtowny wybuch.
To zjawisko nastąpi 10.06.2021 i albo spowoduje wygaszenie tej aktywności na skutek destruktywnych interferencji modulacji TG albo odwrotnie, relatywnie szybki ich wzrost i wybuch tego wulkanu.
Na załączonej poniżej grafice widzimy przebieg aktywności sejsmicznej w tym rejonie i już bez zaćmienia słonecznego był on powodem do niepokoju.
Po zaćmieniu słonecznym może być jeszcze gorzej.
Wybuch tego wulkanu może mieć tragiczne skutki klimatyczne. Już samo obniżenie TG w ostatnich miesiącach spowodowało katastrofalny spadek globalnej temperatury i anomalnie niskie temperatury w wielu rejonach kuli ziemskiej.
Jeśli dojdzie do wybuchu, to zbiory produktów rolnych na półkuli północnej będą poważnie zagrożone i jeśli przyjdzie głód to niech nas Bóg ma w opiece.
Podobnie ma się sprawa na Kamczatce, gdzie jednak bezpośredni wpływ na ludzi będzie minimalny. Co innego w Japonii, tam może nas oczekiwać kolejne wielkie trzęsienie ziemi.
Bezpośrednio nie będziemy tymi zjawiskami zagrożeni, ale jeśli przybiorą one ekstremalne rozmiary, to w tej czy innej formie również i my nie będziemy się mogli przed nimi uchronić.
A więc nie pozostaje nam nic innego jak biernie czekać na rozwój wydarzeń, skoro odpowiedzialne za to elity mają moje ostrzeżenia w dupie.
Czas na tymczasowy bilans zaćmienia słonecznego z dnia 10.06.2021
Minęło już trochę czasu od omawianego wyżej zaćmienia słonecznego i nastał już czas, aby przyjrzeć się jego efektom.
Na wstępie trzeba stwierdzić, że zapowiadana wielka katastrofa całe szczęście nie doszła do skutku.
Nie jest to jednak powód do tego, aby spać spokojnie.
Te parę tygodni to za krótki okres czasu aby odwołać stan potencjalnego zagrożenia.
W większości przypadków potrzeba miesięcy na uspokojenie wywołanych zaćmieniem zmian, a nieraz i po latach mogą się objawić jego spóźnione efekty, o czym już wielokrotnie pisałem i przedstawiłem na to odpowiednie dowody.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2013/09/kiedy-raj-zamieni-sie-w-pieko.html
Oczywiście jest to tylko subiektywne odczucie, że to zaćmienie słoneczne nie wywołało wyraźnych efektów.
Te efekty były i są jak najbardziej widoczne, tylko może mniej spektakularne (dla laika) niż tsunami czy wielkie trzęsienie ziemi z tysiącami ofiar śmiertelnych.
Spójrzmy wiec na to co zdarzyło się na tych obszarach nietypowego i dlaczego te zdarzenia możemy powiązać z zaćmieniem słonecznym.
Pierwszym takim zdarzeniem było relatywnie silne trzęsienie ziemi w północno-wschodniej Kanadzie.
Wystąpiło ono dokładnie w trakcie zaćmienia słonecznego i było dlatego tak wyjątkowe, bo na tym terenie nie notuje się prawie że żadnych trzęsień ziemi. Jest to obszar bardzo stary geologicznie i zbudowany z magmowych i metamorficznych skal.
Trzęsienia ziemi na tym terenie są niezmiernie rzadkie i ich przypadkowe wystąpienie akurat w trakcie zaćmienia słonecznego jest absolutnie niemożliwe.
Współczesna nauka nie zna żadnego logicznego mechanizmu tłumaczącego tę korelację.
Tym większe znaczenia ma wiec czasowy związek, jaki wystąpił między tym trzęsieniem ziemi a jednoczesnością zaćmienia słonecznego, bo pokazuje nam jednoznacznie ścisłe wzajemne powiązanie tych zjawisk.
Kolejną ciekawostkę mogliśmy zaobserwować w Islandii.
Już od tygodni miała tam miejsce erupcja wulkaniczna, która to parę dni przed zaćmieniem słonecznym zdawała się zbliżać ku końcowi.
Kto obserwował ten wulkan, ten mógł na własne oczy zobaczyć, że wypływ lawy ustał.
W trakcie zaćmienia słonecznego zaszło jednak coś zadziwiającego.
Sejsmografy rejestrujące bezustannie tzw. tremor wulkaniczny nagle przestały rejestrować jakiekolwiek ruchy we wnętrzu ziemi. W trakcie zaćmienia słonecznego wulkan zamarł i przestał wykazywać jakiekolwiek cechy aktywności, co widzimy na załączonej grafice.
Spodziewałem się, że w trakcie zaćmienia słonecznego lub krótko po nim, dojdzie do silnej erupcji wulkanicznej.
Okazało się, że nie uwzględniłem specyfiki magmy tego wulkanu, która okazała się być wyjątkowo uboga we fluidy. Nie mogło wiec w niej dojść do zmiany fazowej z fazy ciekłej w gazową, a tym samym nie mogło też dojść do jego gwałtowniej erupcji.
Zamiast tego zaobserwowaliśmy całkiem inne zjawisko, a mianowicie przejściowy zanik interferencji oscylacji podstawowych jednostek przestrzeni.
Jednak po krótkiej przerwie tremoru wulkanicznego w trakcie zaćmienia, wulkan zaczął szybko zwiększać swoją aktywność i z godziny na godzinę zwiększała się ilość wyrzucanej przez niego lawy.
W szczytowym okresie wypływ lawy był tak intensywny, że dolina, w której się on znajduje, w oczach zaczęła zapełniać się lawą wulkaniczną. Sytuacja była tak poważna, że co bardziej lekkomyślni gapie znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie.
Okres tego wzmożonego wypływu lawy trwał około 2 tygodnie, po czym sytuacja wróciła do tej wyjściowej.
Wprawdzie tłumaczyłem już wielokrotnie, jak dochodzi do tworzenia się magmy pod wpływem zaćmień słonecznych, ale pozwolę sobie jeszcze raz powtórzyć w skrócie mechanizm jej powstawania.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/08/o-wpywie-koniunkcji-cia-niebieskich-na.html
W trakcie zaćmienia słonecznego następuje zmiana częstotliwości oscylacji podstawowych elementów przestrzeni, czyli wakuoli.
Ta zmiana obejmuje tylko te z nich, które akurat w tym momencie nie są związane z innymi, bo przejściowo uwalniane są w trakcie reakcji chemicznych czy też przejść fazowych. Liczba tych wakuoli jest znikoma, ale po powtórnym związaniu się ich w atomy, czy elementy substancji chemicznych, oscylują one inaczej niż pozostałe wakuole takiej cząstki.
Powoduje to, że w takim związku wakuol dochodzi do częstych efektów konstruktywnej i destruktywnej interferencji tych oscylacji i te przekazywane są na wyżej zorganizowane elementy materii, a więc cząsteczki chemiczne czy innego typu jej elementy jak np. sieć krystaliczną.
Te interferencje powodują to, ze poszczególne cząsteczki zaczynają drgać częściej i z większą intensywnością, niż czyniły to poprzednio.
Miernikiem takich zmian jest temperatura materii.
W miarę wzrostu amplitudy tych oscylacji dochodzi do samoistnego zwiększenia się temperatury materii.
W skrajnym przypadku powoduje to stopienie się skal we wnętrzu ziemi albo jeśli magma znajduje się już w fazie ciekłej, do dalszego wzrostu jej temperatury i zwiększenia jej objętości. To właśnie miało miejsce w przypadku wulkanu Geldingadaliri po początkowym zaniku oscylacji, kiedy zwiększenie się TG spowodowało chwilową niewrażliwość cząstek materii na jego oscylacje, doszło do takiego procesu, jak to właśnie opisałem i ilość magmy w zbiorniku gwałtownie wzrosła i wulkan zwiększył swoją aktywność.
Oczywiście ten mechanizm nie prowadzi tylko do powstania zjawisk wulkanicznych, ale oddziałuje na wszystkie formy materii ziemskiej.
Szczególnie spektakularnie i niestety również śmiertelnie objawiło się to w zachodniej Kanadzie i przygraniczach rejonach USA.
W tym rejonie strefa zaćmienie słonecznego przemieszczała się pod szczególnie płaskim katem względem powierzani Ziemi i objęła tylko jej powierzchniowe warstwy oraz atmosferę i hydrosferę. Trzeba zaakcentować jednak to, ze jej rozległość była szczególnie duża.
Powstanie nowej generacji wakuol objęło więc w tym rejonie cząsteczki atmosfery i przypowierzchniowej warstwy grunt.
Po przejściowym spadku temperatury w trakcie zaćmienia nastąpiło opisane wyżej zjawisko samonagrzewania materii i temperatura atmosfery jak i gruntu zaczęła rosnąc z dnia na dzień.
W szczytowym okresie temperatura pobiła wszystkie rekordy i materia na tym terenie oscylowała tak intensywnie, że wśród łatwopalnych materiałów doszło do spontanicznych samozapłonów i gigantycznych pożarów.
Całe szczęście istnieją mechanizmy zapobiegające dalszemu jej wzrostowi.
To właśnie pożary powodują, że interferencyjne podgrzewanie materii ulega zatrzymaniu, ponieważ w trakcie przemian fazowych z tym związanych dochodzi to nowej organizacji atomów i harmonizacji ich oscylacji.
Innym zjawiskiem zapobiegającym, są atmosferyczne „trzęsienia ziemi“, czyli wylądowania atmosferycznych. W szczególnie intensywnych dniu ich wystąpienia naliczono ich setki tysięcy.
Każde wylądowanie atmosferyczne przyczynia się do zmian fazowych oraz przebudowy cząstek gazów atmosferycznych, w wyniku czego oscylacje poszczególnych atomów ulegają wzajemnemu dopasowaniu i harmonizacji.
Błyskawice są zjawiskiem prowadzącym do przerwania interferencyjnej kaskady i przywracają atmosferze jej pierwotną organizację.
W efekcie te niesamowite upały mają już za sobą swój szczytowy punkt, jednak te tereny jeszcze do zimy pozostaną wyjątkowo gorące i takie samopodgrzewanie się atmosfery, ale oczywiście i gruntu jak i wód wystąpi tam jeszcze wielokrotnie, choć nie osiągnie już nigdy takich rekordowych wartości.
Jest to takie samo zjawisko, jakie opisałem już, wyjaśniając powstanie płoni na Antarktydzie.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/09/czy-polacy-przezyja-nadciagajaca.html
Na Antarktydzie widzimy to w krystalicznie czystej postaci, bo nie istnieją tam żadne możliwości klasycznego wytłumaczenia tego zjawiska.
Upały w północno-wschodniej Kanadzie mają wprawdzie identyczne przyczyny, ale tu „nauka” może mieszać ludziom w głowach, wmawiając im nieistniejące klimatyczne ocieplenie lub jakiejś bliżej niezdefiniowane „kopuły ciepła“.
Oczywiście jest to „gówno prawda“.
Kto potrafi zliczyć, choć do dwóch ten zauważy to, że podawane przeze mnie związki przyczynowo-skutkowe nie mają dla siebie alternatywy i w przyszłości będzie bardziej uważnie i z większym respektem oczekiwał na każde zaćmienie Słońca czy też Księżyca.
Na zasadzie „strzeżonego Pan Bóg strzeże”.
Ktoś tu kręci
Jest to wprawdzie z pozoru niezbyt interesująca informacja i dlatego nie spotkała się ona ze szczególnym zainteresowaniem mediów, ale tak naprawdę jest to jedna z najciekawszych obserwacji ostatnich lat.
Wynikało to może z tego, że chodzi tu tylko o mizerne 1,4602 ms.
Ale uwaga, te 1,4602 ms obalają całą współczesną fizykę.
https://geekweek.interia.pl/nauka/news-obrot-ziemi-zwolnil-czym-jest-to-spowodowane,nId,5606180
W skrócie chodzi tu o to, że w sposób absolutnie niespodziewany Ziemia zmieniła prędkość własnych obrotów i nie wiadomo dlaczego zaczęła się kręcić szybciej.
To, że obroty Ziemi muszą zwalniać, co do tego panował w nauce konsens. Wymyślono też dla tego procesu uzasadnienie, które na pierwszy rzut oka wyglądało nawet na logiczne.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_obrotowy_Ziemi#Zmienno%C5%9B%C4%87_ruchu
Tylko że te „teorie“ mają jedną zasadniczą słabość, one nie są w stanie wytłumaczyć nagłych spadków a szczególnie wzrostów prędkości obrotowej Ziemi.
Wprawdzie przez ostatnie dziesięciolecia spowolnienie tego ruchu zdawało się potwierdzać obowiązujące tzw. „teorie naukowe", ale w zeszłym roku zaobserwowano nagle i niespodziewanie wzrost szybkości obrotu naszej planety trwający przez okola 28 dni z największym przyrostem prędkości w dniu 19 lipca 2020, o już wyżej wspomniane 1,4602 ms.
Oczywiście jak przystało na prawdziwych „naukowców”, ta informacja została przez nich kompletnie zignorowana i to z jak najbardziej zrozumiałych względów.
Po prostu oni nie mają zielonego pojęcia o tym jak funkcjonują tzw. „prawa przyrody“, a jedyne, na czym się znają to na zaklinaniu deszczu przy pomocy mamrotania matematycznych formułek i na okradaniu podatników.
Całe szczęście dla nich, to przyspieszenie było krótkotrwałe i Ziemia ustabilizowała swoje obroty.
Niewiele jednak brakowało do tego, aby cała historia skończyła się kompletnym blamażem „nauki“.
Gdyby okres przyspieszania obrotów Ziemi trwał trochę dłużej, to zmieniłoby to na tyle długość trwania jednej doby na Ziemi oraz długość roku ziemskiego, że konieczną stałaby się odpowiednia korektura zegarów na Ziemi.
Korektura polegająca na dodaniu brakującej sekundy do czasu trwania roku ziemskiego jest praktykowana od dawna, bo tak zakładały to obowiązujące teorie. Odpowiednie mechanizmy zostały więc wbudowane do urządzeń czy też programów komputerowych, w których dokładny czas jest niezbędny do ich prawidłowego funkcjonowania.
Nie przewidziano jednak tego, że może też wystąpić zjawisko przeciwne i Ziemia zacznie się nagle kręcić szybciej.
I dlatego odpowiednie możliwości takiej korektory po prostu nie istnieją.
Teoretycznie już w tym roku wystąpi konieczność takiej korektory i to o wiele sekund, ale oczywiście nie zostanie ona wprowadzona, bo wszyscy mają pietra, że nagle przestanie funkcjonować cała ta elektronika i wszystkie inne zabawki.
Tak więc naukowcy dalej będą zaklinać deszcz i błagać Boga o spowolnienie obrotów Ziemi, aby ta nie kompromitowała dalej ich nieuctwa.
Przestańmy jednak znęcać się nad półgłówkami, w końcu nic nie mogą na to poradzić, że urodzili się debilami, a zastanówmy się, co mogło tak naprawdę spowodować to zjawisko.
Oczywiście wystarczy tylko spojrzeć na to, jaki był układ planet w czasie kiedy nastąpił przyrost obrotów Ziemi.
Widzimy, że wystąpiło w tym czasie zgrupowanie planet wewnętrznych oraz Jowisza i Saturna połączone z szeregiem koniunkcji Ziemi z tymi planetami.
Doprowadziło to oczywiście do tego, że Tło Grawitacyjne wzrosło i poszczególne wakuole przestrzeni, z których składa się również nasza materia, zostały zmuszone do zwiększenia częstotliwości oscylacji własnych.
Takie zwiększenie częstotliwości oznacza jednak, że poszczególne wakuole generują w trakcie takiej oscylacji minimalnie mniejszą przestrzeń.
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/06/o-istocie-natury-czesc-pierwsza.html
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/06/o-istocie-natury-czesc-druga-zacznijmy.html
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/06/o-istocie-natury-czesc-trzecia-co-to.html
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/07/budowa-atomu.html
Ta różnica jest wprawdzie ekstremalnie mała, ale w tak olbrzymim nagromadzeniu tych wakuoli, jakim jest materia Ziemi, musi to prowadzić również do odpowiedniego zmniejszenia objętości przestrzeni, jaką zajmuje nasza planeta.
Innymi słowy, nasza Ziemia uległa minimalnemu zmniejszeniu, na tyle jednak znacznemu, aby odbiło się to na szybkości jej obrotów.
Mieliśmy więc to do czynienia z powszechnie znanym efektem piruetu baletnicy.
Po wyjściu Ziemi z obszaru koniunkcji z Jowiszem i Saturnem TG spadło i odpowiednio do tego wzrosła zajmowana przez Ziemię objętość.
No może nie całkiem.
Te wakuole, które po zmniejszeniu swojej wielkości zostały jednocześnie wbudowane w powstające w tym czasie nowe cząsteczki materii, zachowały oczywiście swoją częstotliwość oscylacji i odpowiednio mniejsze były też atomy, które je zawierały.
Te atomy i molekuły zachowują swoją zmniejszoną objętość do czasu przejścia przez nie zmian fazowych i reagują słabiej na wszelkie zmiany TG.
Oznacza to, że powrót Ziemi do jej pierwotnej objętości będzie trwał o wiele dłużej, a może się też zdążyć tak, że ta nowa prędkość rotacji stanie się jej nowym standardem, na jakich czas.
W skrajnych przypadkach takich zmian TG, może to prowadzić do drastycznych zmian wielkości Ziemi i do tego, że jej objętość może się zmniejszyć o połowę, a nawet więcej.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2013/05/dlaczego-nasz-wszechswiat-jest-coraz.html
Takie zjawiska występowały już wielokrotnie w historii Ziemi i ostatnim minimum wielkości Ziemi był czas permu.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/11/ekspansja-ziemi.html
W tym czasie Ziemia była tak mała, że skorupa oceaniczna prawie zanikła i poszczególne kontynenty przylegały do siebie, tworząc tzw. Pangeę.
Skokowe spadki wielkości TG w dalszych okresach historii Ziemi doprowadziły do tego, że Ziemia stopniowo zwiększała swoją objętość, a jej skorupa ulegała spękaniu.
Miejsca takich pęknięć obserwujemy współcześnie jako tak zwane grzbiety śródoceaniczne.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Grzbiet_%C5%9Br%C3%B3doceaniczny
To minimalne zmniejszenie się Ziemi w zeszłym roku nie pozostało bez skutków i spowodowało, że zjawiska wulkaniczne uległy intensyfikacji, zmuszając magmę do przemieszczanie się pod wpływem wzrostu ciśnienia w kierunku powierzchni Ziemi.
Tak czy owak, mieliśmy olbrzymie szczęście, że te zeszłoroczne koniunkcje były tak niesymetryczne.
Gdyby wszystkie planety ustawiłyby się rzeczywiście w jednej linii i to po tej samej stronie Słońca, to mielibyśmy apokalipsę jak w banku.
Nie tylko Ziemia przyspieszyłaby drastycznie swoje obroty, ale skład atmosfery i hydrosfery zmieniłby się katastrofalnie. Wszystko to połączone z uwolnieniem się miliardów ton CO2 i metanu z ziemskich oceanów.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2013/09/kiedy-raj-zamieni-sie-w-pieko.html
Ludzkość musiałaby mieć naprawdę dużo szczęścia, aby choć paru ludzi przeżyło tę katastrofę.
Zanim jednak skończę, winien jestem wyjaśnienia, dlaczego akurat 19.07.2020 Ziemia przyspieszyła swoje obroty najbardziej.
Wynikało to po prostu z tego, że do koniunkcji z Jowiszem i Saturnem dołączył w tym czasie nasz Księżyc.
Dosłownie w następnym dniu miało dojść do pełni Księżyca, ale ponieważ ta koniunkcja nie była doskonała, to już o dzień wcześniej doszło do największych przyrostów TG w całym tym okresie opisanych wcześniej koniunkcji.
Widzimy więc, że w przypadku takich zjawisk, to właśnie Księżyc może być tą przysłowiową ostatnią kroplą, która zadecyduje o tym, czy dana koniunkcja zakończy się mniej lub bardziej niszczycielskim trzęsieniem ziemi, lub wybuchem wulkanicznym, czy też prawdziwą apokalipsą.
Ta ostatnia jest teoretycznie o wiele bliżej, niż to sobie wyobrażamy w naszych najczarniejszych przewidywaniach.
Niestety Google zablokował mi możliwość komentowania i to jest jedyny sposób, aby odpowiedzieć na komentarze.
@Rolnik „spytam to o wiele blizej niż sobie wyobrażamy to ??.“
Już o tym kilka raza nadmieniałem. Nasza cywilizacja zbliża się szybko do punktu, w którym tylko małe zaburzenie w przebiegu procesów gospodarczych wystarczy, aby cala konstrukcja cywilizacyjna załamała się kompletnie.
W przypadku przyczyn zewnętrznych, spowodowanych np. zmianami klimatu pod wpływem wybuchów wulkanów, może to doprowadzić do powszechnego głodu i wyniszczających wojen o resztki zasobów żywności.
Za największe zagrożenie uważam jednak wybuchy na Słońcu. Ostatni cykl słoneczny odbiegł znacznie od średniej w trakcie ostatnich setek lat. Jest to zapowiedz długotrwałych zmian klimatycznych, ale zanim to nastąpi, oczekują nas wprawdzie rzadsze, ale za to czasami ekstremalnie silne wybuchy na Słońcu. Jeśli przypadkowo taki wybuch trafi Ziemię, to nasze wszystkie elektroniczne zabawki zamienią się w złom. Co to oznacza, każdy może sobie wyobrazić.
@„Źródełka“ „Kiedy wpis o historii?”
Ostatnio brakuje mi idei. Jak na coś trafię, co mnie zainteresuje, to oczywiście napiszę.
Czeka jeszcze na zakończenie cykl artykułów o Piastach i Karolingach, ale na to potrzebujętrochę więcej czasu.
@”Anonimowy” „Czy te ruchy wakuoli można jakoś wykorzystać do generowania energii?”
Oczywiście i to w ilościach nieograniczonych. Metody opisałem w moich starszych notkach. Wystarczy poszukać.
Kolejna słowiańska inskrypcja na etruskim hełmie odczytana
Kolejna słowiańska inskrypcja na etruskim hełmie odczytana
Anonimowy czytelnik przesłał mi niedawno link do strony internetowej
z prośba abym zajął się przedstawioną tam etruską inskrypcją.
Strona ta prowadzi nas do krótkiego filmiku na YouTube, gdzie możemy dokładnie przyjrzeć się temu napisowi.
Napis ten zainteresował mnie natychmiast, bo od razu można było rozpoznać, że jest on zaszyfrowany w typowy dla Etrusków sposób.
Ten sposób szyfrowania tekstów etruskich nie jest specjalnie wyrafinowany i w gruncie rzeczy łatwy do odczytania dla każdego przeciętnie inteligentnego człowieka.
Znacznie trudniejsza do zrozumienia jest nieudolność „naukowców” w tej sprawie.
Czyżby oznaczało to, że na tych wysoko dotowanych posadkach w nauce usadowiły się same gamonie z wrodzoną aleksją.
Oczywiście nie, to spryciarze, którym udało się wystawić społeczeństwo do wiatru i którzy doskonale wiedzą gdzie i jak najłatwiej zapełnić sobie kabzę judaszowymi srebrnikami.
Tzw. „nauka” z premedytacją rozpowszechnia kłamstwa o Etruskach i świadomie przemilcza prawdziwe znaczenie etruskich tekstów i ich słowiański język.
W zasadzie unikam przeklinania, również prywatnie, ale w tym przypadku nie mogę znaleźć na to innego określenia. Tzw „historycy” to jedna wielka banda skorumpowanych skur.....ów.
Trochę mi ulżyło, a więc możemy przejść do sedna tej notki czyli do wyjaśnienia znaczenia napisu na tym etruskim hełmie.
Napis nie jest niestety za dobrze czytelny, a więc odwróciłem kolory aby polepszyć rozpoznawalność znaków.
W przypadku takich tekstów pierwszym krokiem do ich rozszyfrowania jest odgadniecie kierunku zapisu. W wielu, szczególnie wyrafinowanych przypadkach, nie jest to specjalnie ważne, bo teksty etruskie dają sensowne zdania zarówno czytając z lewej na prawą jak i odwrotnie.
W tym przypadku znalazłem rozwiązanie tylko dla zdania czytanego z lewej na prawą.
Następnym krokiem jest wydzielenie pojedynczych wyrazów. Na szczęście autorzy tych zagadek dają czytelnikom co do tego jednoznaczne wskazówki.
W tym przypadku zauważamy obecność nietypowych znaków literowych w których możemy domyśleć się obecności ligatur czyli złożenia wielu liter we wspólnym znaku.
Zauważamy również, że dwie litery, a mianowicie „D” i etruskie „Ż” mają typowy wygląd i występują samodzielnie, co pozwala nam przyjąć założenie, że to właśnie one są literami początkowymi poszczególnych wyrazów. Jeśli chodzi o pierwszy znak, to mamy tu do czynienia również z ligaturą, ale w tym przypadku nie ma to większego znaczenia, bo początek wyrazu jest tu jednoznacznie definiowany po prostu początkiem zdania.
Jako ostatnie zadanie pozostaje nam rozłożenie pozostałych ligatur na pojedyncze litery.
Pierwsza ligatura wygląda następująco.
W żaden sposób nie można się tam dopatrzeć litery „H”, ale łatwo rozpoznać w tym znaku złączenia liter „V” i „I”. Pierwsza z tych liter odpowiada znaczeniowo naszemu „W”.
Druga ligatura jest znaczni bardziej skomplikowana.
Na pierwszy rzut oka odpowiada postawionej do góry nogami literze „A”. Jednak brak połączenia kresek na szycie litery, jak i nietypowe wybrzuszenie jednej z jej stron, wskazują na konieczność innej interpretacji.
W tej ligaturze dają się wydzielić litery „T”, „A”, oraz etruskie „S”
W takim razie pierwszy wyraz musimy odczytać jako „WITAS”.
Nie jest on w języku polskim łatwy do identyfikacji, jeśli jednak odgadniemy jego znaczenie, to znajdziemy w języku polskim, nie mówiąc już o innych językach słowiańskich, jego liczne zastosowania.
Na jego prawidłową interpretację trafiłem w języku słowackim gdzie słowo „VIT'AZ” oznacza „ZWYCIĘZCA”.
W języku polskim występuje natomiast słowo „WITEŹ” oznaczające „BOHATER” lub „RYCERZ” tak samo jak w rosyjskim „витязь”.
Zresztą rdzeń w słowie „ZWYCIĘZCA” pochodzi też od tego określenia.
Tym samym możemy być pewni tego, że pierwsze słowo etruskiej inskrypcji możemy przetłumaczyć jako „ZWYCIĘZCA”.
Jako ciekawostkę zwróćmy uwagę na to, co za bzdury na temat imienia „Witek” wypisuje turbogermańska propaganda w wikipedii.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Witold_(imi%C4%99)
Oczywiście imię to jest jak najbardziej słowiańskie, a jego litewska forma Witold podkreśla jeszcze raz to, że pierwotnie język litewski należał do rodziny języków słowiańskich, a jego późniejsza modyfikacja w kierunku oddzielenia się od słowiańskich korzeni miała tylko i wyłącznie podłoże polityczne i była sposobem litewskich elit na zabezpieczenie swojego stanu posiadania na ich terenach.
Zresztą podobne propagandowe bredzenie znajdziemy również w objaśnieniu znaczenia imienia Siemowit tak powszechnego wśród dynastii piastowskiej.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Siemowit_(imi%C4%99)
Polacy prawidłowo rozpoznali jego rzeczywiste znaczenie rozpowszechniając to imię w formie Ziemowit.
Imię Siemowit rzeczywiście oznaczało „Zwycięzca Świata (ZIEMI)” i było jednoznacznym przesłaniem dynastii piastowskiej podkreślając jej prawa do przywodzenia narodom Europy. Władcy piastowscy nadając to imię swoim synom ogłaszali jednocześnie całemu światu, że to oni mają, jako jedyni, niezaprzeczalne prawo do tytułu Cesarza (Cara).
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/10/starozytna-historia-polakow-piastowie.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/miecz-czcibora-i-cesarskie-klejnoty.html
Drugi wyraz zaczyna się jednoznacznie literą „D”.
Po niej występuje ligatura złożona z trzech liter, a mianowicie z zapisanej w lustrzanym odbiciu litery „L” oraz równie łatwo rozpoznawalnej etruskiej litery „G”.
Te dwie litery ustawione są w formie widełek tak, że daje to formę litery „V”, która w etruskich zapiskach często występuje jako znak litery „U”.
Możemy więc rozłożyć tę ligaturę na litery „L”, „U” i „G”
Ostatnia literę tego wyrazu tworzy nit na tym hełmie którego okrągła forma odpowiada idealnie literze „O” z alfabetu etruskiego.
W całości mamy tu więc ciąg liter „D”, „L”, „U”, „G”, „O” które jednoznacznie dają wyraz „DLUGO” odpowiadający w języku polskim słowu „DŁUGO” .
Ostatni wyraz zaczyna się wspomnianą już literą „Ż” po której występuje litera przypominająca „Y” lub odwrócone „T”.
W rzeczywistości są to dwie połączone litery „I”.
Pierwsze „I” pełni tu taką samą funkcję jak w języku polskim, natomiast drugie odpowiada raczej naszemu „J”.
Ostatnią literą jest typowe etruskie „E”.
Po złożeniu tych liter otrzymujemy wyraz „ŻIIE”, czytanym jako „ŻIJE” i odpowiadającym dokładnie w brzmieniu i znaczeniu jego polskiemu odpowiednikowi „ŻYJE”.
W całości zdanie
„VITAS DLUGO ŻIIE”
odczytujemy jako
„WITAZ DLUGO ŻIJE”
i tłumaczymy jako
„ZWYCIĘZCA DŁUGO ŻYJE”
Sens tego napisu na etruskim hełmie bojowym musi być tak naprawdę dla każdego zrozumiały. Dla żołnierza najważniejsze jest przeżycie i to gwarantowało mu tylko zwycięstwu w bitwie.
Napis ten był więc dla osoby noszącej ten hełm tak jak by ciągłym przypomnieniem tego prostego, ale jednocześnie bezlitosnego faktu.
Ten typ napisów przetrwał wśród Słowian bardzo długo i z podobnym ostrzeżeniem spotkaliśmy się już na mieczu znalezionym w twierdzy Kraka w Bułgarii.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/01/legenda-o-czechu-rusie-i-lechu-sladami.html
Tym samym znaleźliśmy jeszcze jeden niepodważalny dowód na to, że Etruskowie byli Słowianami i że historia Europy jest w rzeczywistości historią Słowian.
Ta prawda jest skrzętnie ukrywana przed narodami słowiańskimi aby zapobiec temu, aby wykształciło się wśród nich, po wielu stuleciach sporów, poczucie wspólnej przynależności i chęć zjednoczenia i wspólnego pójścia w ślady ich wielkich i wspaniałych przodków, którzy przez całe tysiąclecia tworzyli europejską cywilizację i których dorobek w tak podły sposób próbują zakłamać tak zwani „nasi historycy”.
Jest to już ostatni moment na to, aby Polacy uświadomili sobie to, że ich tzw elity nie reprezentują ani ich interesów, ani nie wykazują najmniejszego zainteresowania działaniem na rzecz polepszeniem bytu wspólnoty słowiańskiej. Tak zwane „elity” wśród słowiańskich narodów są w rzeczywistości 5 kolumną pracującą na rzecz naszych wrogów, dążących do fizycznej eliminacji Słowian i zniszczenia naszej tożsamości narodowej i naszej kultury.
Ten odczytany przeze mnie napis ma dla nas wprost prorocze znaczenie.
Przypomina nam bowiem o tym, że jesteśmy w stanie globalnej i ostatecznej wojny z szatanem i jego pedalsko-pedofilskim zagonami. Jeśli chcemy aby nasz naród przeżył i zachował swoją tożsamość i wartości moralne i kulturalne to musimy zwyciężyć w tej walce z siłami ciemności i zła.
tertium non datur
Puls Ziemi
Już od dawien dawna zastanawiano się nad tym, czy w przebiegu zdarzeń geologicznych na Ziemi występują pewne regularności.
To pytanie było tym bardziej uzasadnione, bo dla każdego geologa zjawisko powtarzającego się wymierania gatunków w historii Ziemi to oczywistość.
Oczywistością było również to, że to zjawisko nie jest linearne, ale okresy wymierania gatunków jak też ich największej dywersyfikacji są relatywnie krótkie i oddzielone dłuższymi etapami relatywnej stagnacji. Cała historia Ziemi polega na ciągłych wahaniach pomiędzy tymi skrajnymi etapami.
Wprawdzie nie bardzo można sobie wyobrazić, co mogło by powodować to zjawisko, ale przeczucie tego, że mamy tu do czynienia z pewnym regularnym i dominującym cyklem jest wśród geologów dość rozpowszechnione.
Jedyne co powstrzymuje ich od uznania tego za regułę jest to, że współczesna nauka nie jest w stanie znaleźć żadnego procesu fizycznego, który powodowałby tego typu regularności.
Zasięg tych zmian, szczególnie widoczny w okresach masowego wymierania gatunków na Ziemi, jest tak dramatyczny, że mechanizm ten musi być niesamowicie dominujący i niesamowicie powszechny, aby wytłumaczyć rozmiary tego zjawiska.
Brak takiego mechanizmu spowodował, że geolodzy musieli podporządkować się fizykom i ich obłędnym teoriom i zrezygnować z prób znalezienia takiego regularnego cyklu.
W przypływie desperacji część jest nawet skłonna uwierzyć, że za tym ukrywa się boska moc.
Inną desperacką próbą jest bajeczka o zderzeniach Ziemi z gigantycznymi meteorytami, które miały jakoby prowadzić do tych wielkich zmian, niszcząc życie organiczne na Ziemi.
Taki mechanizm wyklucza oczywiście możliwość istnienia periodyczności tego zjawiska i próby jego znalezienia pozostawiono amatorom i naukowym odszczepieńcom izolując ich jednocześnie od społeczeństwa propagandą i cenzurą ich publikacji.
Jest to zjawisko typowe dla „naukowców” którzy to chętnie przyznają się do błędów swoich poprzedników, sami uważając się jednak za nieomylnych i zwalczają wszelkie próby obalenia ich kłamstw w przekonaniu, że równa się to obrazie majestatu.
Ostatnio ukazała się jednak ciekawa publikacja, która w jednoznaczny sposób wskazuje na cykliczność zjawiska wymierania życia na Ziemi i określa ten cykl na 27,5 mln lat.
Z artykułem tym można zapoznać się tutaj:
https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S1674987121001092
Znamienne jest to, że ukazał się on na łamach tego wydawnictwa:
https://en.wikipedia.org/wiki/Frontiers_Media
Widocznie autorzy tego niezmiernie ciekawego artykułu, nie znaleźli nigdzie żadnego innego wydawcy, akceptowanego przez tzw „kręgi naukowe”, skłonnego opublikować to doniesienie.
Jest to typowy przykład zamordyzmu i cenzury w świecie tzw „zachodniej nauki” i skandalicznego deptania podstawowych zasad jej wolności.
Wracając do artykułu to również i jego autorzy nie mogą nam podać przyczyn tej cykliczności. Również oni nie są w stanie wyzwolić się z bagna fałszywych teorii i oszustw jakie są immanentną cechą tzw. „współczesnej nauki”.
Oczywiście w ramach prezentowanej przeze mnie na moim blogu „Teorii Wszystkiego” zjawisko to jest łatwe do wyjaśnienia i mechanizm który za tym stoi ma dla ludzkości egzystencjalne znaczenie.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2013/09/kiedy-raj-zamieni-sie-w-pieko.html
W przyszłości spróbuję może to dokładniej opisać ale teraz ograniczę się tylko do podstawowych faktów.
Tak jak zjawiska geofizyczne na Ziemi są rezultatem koniunkcji planet Układu Słonecznego, tak epokowe zmiany geologiczne są wynikiem pozycji Ziemi i całego US w stosunku do płaszczyzny obrotu naszej Galaktyki.
W trakcie poruszania się US wokół centrum naszej Galaktyki dochodzi do regularnego przecinania średniej płaszczyzny obrotu wszystkich gwiazd.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rok_galaktyczny
Nasz US nie porusza się więc w jednej płaszczyźnie, ale wykonuje rodzaj wężyka przecinając tę płaszczyznę około pięciokrotnie w trakcie jednego całkowitego obrotu.
W trakcie przecinania tej płaszczyzny dochodzi do dramatycznego wzrostu wartości Tła Grawitacyjnego a tym samym do wzrostu częstotliwości oscylacji wakuol (podstawowych jednostek przestrzeni) a tym samym do redukcji wielkości atomów i molekuł na Ziemi.
Konsekwencją tego są dramatyczne zmiany na Ziemi połączone ze zmniejszaniem się jej wielkości.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/11/ekspansja-ziemi.html
W efekcie pod naciskiem skorupy ziemskiej dochodzi do gigantycznych wypływów lawy na powierzchnię kontynentów oraz do kolizji poszczególnych płyt kontynentalnych i procesów górotwórczych. Intensywna erozja tych gór prowadzi do niszczenia warstw skał powierzchniowych i sedymentacji osadów w obszarach zagłębionych.
W trakcie największego oddalenia od płaszczyzny obrotu Galaktyki mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym. Ziemia zwiększa swoją objętość i w najsłabszych miejscach skorupy ziemskiej czyli w obrębie tzw grzbietów śródoceanicznych dochodzi do jej pęknięcia i utworzenia się nowego dna oceanicznego
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/03/kiedy-ziemia-zaczyna-puchnac.html
Oba te procesy są tak dramatyczne, że świat organizmów żywych nie jest w stanie dostatecznie szybko dostosować się to tych zmian i następują okresy gwałtownego wymierania gatunków oraz intensywnego tworzenia się nowych. W czasach pomiędzy tymi ekstremami organizmy żywe nie są zmuszone do zmian i ich ewolucja postępuje bardzo wolno.
Ponieważ okres obrotu naszej Galaktyki to około 250 mln lat, to występują w tym czasie co około 25 mln lat takie właśnie ekstremalne położenia naszej Ziemi w stosunku do płaszczyzny obrotu Galaktyki.
Mamy tu do czynienia z pewnym odstępstwem od długości cyklu podanego w powyższym artykule, ale wynika to z błędnego założenia nauki, że okres połowicznego rozpadu pierwiastków promieniotwórczych, użytych do datowania historii Ziemi, jest wielkością niezmienną.
Tymczasem zegar ten nie tyka w jednym rytmie, co jest oczywistością skoro również częstotliwości oscylacji jednostek przestrzeni ulega ciągłym zmianom.
W rzeczywistości nasz US jak i nasz wszechświat jest znacznie młodszy, na co już wielokrotnie zwracałem uwagę.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2014/11/krysztaowy-wszechswiat.html
Zachęcam do zapoznania się z innymi moimi artykułami na temat geologii Ziemi jak i ewolucji organizmów żywych.
Czytelnicy będą mogli się sami przekonać, że dają one spójny obraz zjawisk przyrodniczych zarówno w mikro jak i makroskali.
Jak daleko na południe sięgał wpływ słowiańskich plemion w Afryce. Cześć pierwsza
Pytanie z pozoru wydaje się być całkiem szalone.
Słowianie w Afryce 3 tys. lat temu, to już jest pewny dowód mojej niepoczytalności.
Na wyciąganie takich wniosków jest jednak trochę za wcześnie i czytelnik powinien się zdobyć na odrobinę cierpliwości i doczytać ten artykuł do końca, a wtedy sam będzie mógł zdecydować, czy opisane tu informacje są szaleństwem, czy też warto jednak zastanowić się nad taką ewentualnością.
To; że Słowianie odegrali znaczącą rolę w historii Egiptu, co do tego nie może być żadnych wątpliwości. W szeregu artykułów opisałem poszlaki, które na to wskazują, a na dowody musimy niestety poczekać do czasu, kiedy mafia obecnej generacji historyków i archeologów zostanie odsunięta od koryta i adepci tych nauk będą mogli otwarcie i bez strachu przed restrykcjami z Zachodu prowadzić badania genetyczne żyjących w starożytnym Egipcie ludów.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/07/cudze-chwalicie-swego-nie-znacie.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/07/wojna-o-helene.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/07/nazwy-polska-i-polacy-zapisane-na.html
Oczywiście te badania prowadzone są i teraz, ale ich celem nie jest wyjaśnienie tajemnic pochodzenia mieszkańców starożytnego Egiptu i ich władców.
Ich cel jest oczywiście odwrotny. Chodzi o zakłamanie przeszłości w celu obrony zachodniej wersji zdarzeń historycznych.
Pamiętam jak przed laty zainteresowałem się tematyką historyczną, a przede wszystkim odszyfrowywaniem starożytnych inskrypcji, to już relatywnie szybko zauważyłem, że narracja historyczna o pochodzeniu ludów słowiańskich nie może być prawdziwa.
Wtedy nie podejrzewałem nawet tego, że za tym może ukrywać się świadome rozpowszechnianie kłamstw przez tzw. „naszych historyków“.
Odczytanie przeze mnie trackich inskrypcji przesunęło za jednym zamachem obecność ludów słowiańskich w Europie o 3 tysiące lat wstecz.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/01/sowianski-napis-sprzed-2500-lat.html
To datowanie postawiło jednak pod znakiem zapytanie całą koncepcję zasiedlania kontynentu europejskiego przez napływowe ludy i zmusiło mnie do przyjęcia tezy, że ludy europejskie nie mogły przywędrować do Europy z Azji Centralnej czy też z Indii, ale musiało być dokładnie odwrotnie i że w przeciągu dziejów to właśnie ludy europejskie zasiedlały, w kolejnych falach osadnictwa, Bliski Wschód, Indie i kontynent azjatycki.
Ta koncepcja spotkała się początkowo z krytyką i niedowierzaniem. Kiedy zwróciłem na to uwagę na stronie Białczyńskiego, to zostało to powszechnie skrytykowane i to przez ludzi którzy podobnież chcą nowego widzenia historii Słowian.
To był jednak tylko początek niespodzianek, bo kiedy udało mi się odcyfrować inskrypcję Nabatejczyków, i ta okazała się być spisana w języku słowiańskim, to stało się jasne również to, że cała historia Bliskiego Wschodu jest w istocie historią Słowian.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/02/o-sowianskim-pochodzeniu-nabatejczykow.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/02/o-sowianskim-pochodzeniu-nabatejczykow_24.html
Oczywiście w konsekwencji musimy sobie postawić pytanie, czy ekspansja Słowian z ich pierwotnych siedzib w Europie Środkowej w kierunku Indii, Chin i Bliskiego Wschodu ograniczyła się tylko do tych terenów i czy czasami nie zawędrowali oni znacznie dalej.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2014/02/sowianie-byli-pierwsi.html
Jednym z takich możliwych celów byłaby Afryka i to nie tylko ta przy wybrzeżach Morza Śródziemnego.
Ta koncepcja wydaje się być prawdopodobna, bo też nie istnieją żadne obiektywne przyczyny, poza malarią, które mogłyby powstrzymać naszych przodków przed podbiciem przynajmniej tych części Afryki; gdzie klimat odpowiadał choć trochę ich sposobowi gospodarki i stylowi życia.
Dotychczas brakowało mi jednak punktu, gdzie można by było w sposób wiarygodny podeprzeć tę narrację jakimiś wiarygodnymi poszlakami.
Ta możliwość pojawiła się wraz z ukazaniem się poniższego artykułu.
Artykuł ten opisuje historię eksploatacji szmaragdów w czasach rzymskich w rejonie południowego Egiptu na granicy z Nubią.
Artykuł można streścić w zdaniu, że po opuszczeniu terenów kopalin przez Rzymian pod koniec 3 wieku naszej ery, wydobywanie szmaragdów nie ustało, a nawet uległo intensyfikacji po tym; jak te kopalnie znalazły się we władaniu plamienia Blemjer.
https://en.wikipedia.org/wiki/Blemmyes
O tym plemieniu niewiele wiemy, bo nawet ich nazwa własna została przez historyków zafałszowana. Znalazłem jednak ciekawą grafikę pokazującą nazwę tego plamienia spisaną egipskimi hieroglifami. i co ciekawe ta nazwa nie przypomina w niczym tego określenia jakie dla nich przyjęto.
Egipcjanie określali to plemię mianem Blehi.
My napisalibyśmy to imię jako B-LECHI, a to już brzmi całkiem swojsko i jest też bez wątpienia odniesieniem do samookreślenia Lach.
Również i w tym przypadku przy pierwszej literze mamy do czynienia z zamianą liter „B“ i „W“ ponieważ w starosłowiańskim znak „B“ oznaczał nasze „W“ a Grecy pisząc o tym plemieniu i nie mając w swoim alfabecie litery „W“ wykorzystali po prostu ten znak literowy, który używali WLACHI dla swojego samookreślenia w swoich zapiskach.
O znaczeniu słowa Lachy już wielokrotnie pisałam, tak więc możemy przyjąć, że Wlachi wywodzili się z całego szeregu ludów lechickich po których do naszych czasów ostały się takie określenia jak Polacy, Podlasie, Polesie i Szlachta.
To plemię było potomkami Ludów Morza które po nieudanym??? podboju Egiptu powędrowały dalej w kierunku Półwyspu Arabskiego i Afryki, gdzie założyły szereg królestw z których najbardziej znane to Izrael, Juda, Fenicja, Nabateja i również Wlachi.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/06/wybrali-sie-czajka-za-morze.html
Ci ostatni przyjęli pasterski typ gospodarki, ale trudnili się również handlem. Zasłynęli przede wszystkim tym, że udało im się udomowić dromadery, co w pustynnym klimacie okazało się decydujące dla ich militarnych podbojów.
Jako handlarze byli bezpośrednimi konkurentami Nabatejczyków i spory miedzy tymi ludami trwały do czasu ich zniknięcia z kart dziejów.
No z tym zniknięciem to trochę przesada, ale o tym później.
Zarówno Wlachi jak i Nabatejczycy bogacili się przede wszystkim na handlu towarami z Afryki.
Tu trzeba zauważyć, że już w czasach rzymskich handlarze z rejonu obecnej Somalii odkryli możliwość bezpośredniej żeglugi do Indii z wykorzystaniem regularnych wiatrów pasatowych.
Te wiatry wymuszały jednak powrót statków załadowanych towarami do ich punktu wyjściowego, a dalszy ich transport odbywał się karawanami przez Półwysep Arabski lub wzdłuż wybrzeża Morza Czerwonego do Egiptu.
Część towarów transportowano dalej drogą morską aż do zatoki Ackaba i dalej drogą lądową do Petry, stolicy Nabatejczyków.
O te drogi handlowe toczyła się wieczna wojna miedzy poszczególnymi plemionami.
Z czasem przeniosła się ona również na kontynent Afrykański i zarówno Wlachi jak i Nabatejczycy starali się przejąć w posiadanie jak największe obszary tego kontynentu.
Wlachi opanowali tereny miedzy Egiptem i Nubią i kontrolowali przez to w znacznej części handel między Indiami o Rzymem.
Ich przeciwnikami byli głównie Królestwo Meroe (Mirowe, Pokojowe) jak i państwo Nobatów.
Co do tego ostatniego ludu to mamy tu też do czynienia ze świadomą dezinformacją w podręcznikach historii.
„Polska“ wikipedia używa dla tego ludu określenia Nobaci, co oczywiście doskonale zaciera jakiekolwiek skojarzenia z językiem Słowian.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Nobatia
Widzimy to już w samej nazwie tego ludy. Jako Słowianie rozpoznamy w tej nazwie od razu dwa jej człony Noba i Tej. Pierwszy człon to oczywiście w typowy sposób zafałszowane, przez podmianę „W“ na „B“ słowo „Nowa, Nowy“ identyczny znaczeniowo ze słowem w języku polskim.
Człon „TIA“ pochodzi od greckiego wyrazu „Thea“ „Bogini“. Tak wiec Nowaci byli plemieniem wyznającym nowego Boga (Boginię) w przeciwieństwie do Wlachi, którzy w takim układzie byli zwolennikami starej religii.
I w istocie z tekstów historycznych wynika, że największe centrum religijne tego plemienia znajdowało się na wyspie File na Nilu,
https://pl.wikipedia.org/wiki/File
gdzie Wlachi czcili Izydę z jej dzieciątkiem Horusem (Hora – Góra, Waligóra)
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/10/o-heraklesie-herosach-cheruskach-i.html
Współczesną analogią dla Wlachów byłoby określenie Starowiercy w Kościele Wschodnim.
CDN.
Jak daleko na południe sięgał wpływ słowiańskich plemion w Afryce. Cześć druga
Te analogie z kultem Marii z dzieciątkiem są tak oczywiste, że łatwo można zrozumieć to, dlaczego Wlachi na początku 6 wieku naszej ery z łatwością przejęli wiarę chrześcijańską i sanktuarium na wyspie File zamienili w chrześcijańską Bazylikę.
Najbardziej fascynujące jest jednak to, że w przypadku nazwy Nabatejczycy mamy do czynienia z identycznym przekręceniem liter i tak naprawdę ten lud powinien nazywać się Nowatejczycy bo i w tym przypadku zamieniono w tej nazwie literę „W“ na „B“.
Nobaten i Nabatejer byli więc jednym ludem i należeli do tego samego tworu państwowego obejmującego zarówno Petrę jak i znaczne części Nubii w Afryce.
Jest to po prostu nie do pomyślenia, że te dwa plemiona o identycznej nazwie własnej są przez historyków traktowane jako nie mające ze sobą nic wspólnego twory państwowe i to mimo tego, że ich czasowe jak i geograficzne związki muszą być dla nich oczywiste.
Zarówno Nabatejczycy jak i Wlachi przyjęli w początkach 6 wieku naszej ery chrześcijaństwo.
Było to nie tylko spowodowane tym, że chrześcijaństwo wywodziło się, w swoich zasadniczych ramach, z religii Słowian, co również daleko idącymi związkami gospodarczymi z Cesarstwem Rzymskim.
Wpływ kultury rzymskiej był zapewne w przypadku Wlachów bardzo silny i w wyniku tych wielowiekowych kontaktów również język łaciński wywarł silny wpływ na ich słowiańską gwarę, wypierając wiele słowiańskich określeń i zastępując je określeniami z języka łacińskiego dostosowanymi jednak do ich słowiańskiej mowy.
To zjawisko stało się dla tego ludu bardzo ważne i zaważyło też na jego dalszej historii.
W przeciwieństwie do nich Nabatejczycy odrzucali wszystko co rzymskie i wśród nich zaczęły dominować wpływy greckie, w tym również językowe.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/02/o-sowianskim-pochodzeniu-nabatejczykow.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/02/o-sowianskim-pochodzeniu-nabatejczykow_24.html
Kiedy Persowie podbili Egipt przerwane zostały kontakty handlowe z Bizancjum i wydobycie szmaragdów zamarło.
Dopiero dojście do władzy potomka słowiańskich Wandali, Herakliusza, otworzyło nowe możliwości kontaktu z Cesarstwem Wschodnim.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/12/prawdziwa-historia-czecha-rusa-i-lecha.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/01/legenda-o-czechu-rusie-i-lechu-sladami.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/02/krak-odnowiciel-wielkiej-lechii-czesc_12.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/03/wojna-wielkiej-lechii-z-frankami.html
Herakliusz wystylizował wojnę z Persami również jako wojnę Chrześcijan z poganami, której celem było wyzwolenie świętych miejsc w Palestynie. Miało to skłonić Chrześcijan poza zasięgiem jego bezpośredniej władzy do uczestnictwa w tym przedsięwzięciu.
W tej wojnie uczestniczyli również Nabatejczycy i Wlachi z terenów Nubii i to nie tylko ze względów religijnych, ale również i ekonomicznych, bo zwycięstwo gwarantowało im przywrócenie handlu z Europą, który to był podstawą ich egzystencji.
Możemy przyjąć, że po zwycięstwie nie wszyscy wrócili do ojczyzny, ale ich cześć osiedliła się w północnej Grecji i na Bałkanach, ponieważ rosnący w siłę islam zaczął wypierać Słowian z ich prastarych siedzib na terenach Półwyspu Arabskiego lub zmuszał ich do przyjęcia nowej wiary.
Wkrótce potem Muzułmanie podbili również Egipt.
Wprawdzie Chrześcijanie z Nubii przeciwstawili się im skutecznie, ale cześć terenów południowego Egiptu i północnej Nubii znalazła się pod władaniem Muzułmanów.
Afrykańscy Chrześcijanie zostali wyparci dalej na południe, lub wyemigrowali na tereny, które dalej pozostawały we władzy Bizancjum.
Można więc przyjąć że pod koniec 6 wieku naszej ery doszło do kolejnej fali osadnictwa Nabatejczyków i Wlachi na terenach północnej Grecji, Bałkanów i wyludnionej Italii.
Cesarze Bizantyjscy potrzebowali tę ludność do zasiedlenia terenów opustoszałych po epidemii dżumy jak i zaporę przed rosnącym w siłę Cesarstwem Bułgarów (Lachów).
Zarówno Nabatejczycy jak i Wlachi musieli się zadowolić w Europie tymi terenami, na których zaludnienie było najmniejsze i to były w Europie przede wszystkim tereny górzyste Bałkanów, Karpat i Alp.
Stopniowo tereny ich osadnictwa ulegały rozszerzeniu i z czasem znaczenie tych narodów na tyle wzrosło, że i we wzmiankach pisanych zaczęli się oni częściej pojawiać jako niezależna siła polityczna.
O ile Wlachów możemy stosunkowo łatwo zidentyfikować ze współczesnymi Wołochami,
https://en.wikipedia.org/wiki/Vlachs
To w przypadku Nabatejczyków jest to trochę trudniejsze, ale możemy przyjąć, że ich potomkowie to współczesny naród Albańczyków.
Ich obecna nazwa własna nawiązuje do tego, że mieszkając jeszcze w Afryce sąsiadowali z czarnoskórą ludnością tubylczą. Jako plemię Słowiańskie różnili się od nich znacznie swoją białą skórą, i dlatego otrzymali też nazwę „Biały, Biali“ oczywiście w dominującym w tym czasie języku łacińskim (biały – alba).
Pomimo tego, że nie mamy na to dowodów pisanych, to badania genetyczne przychodzą nam w tym przypadku z pomocą i potwierdzają jednoznacznie, że w historii tego narodu musiał mieć miejsce okres osadnictwa w Afryce, ponieważ tylko wtedy możemy wytłumaczyć to, dlaczego zarówno wśród Albańczyków jak i wśród ludności Nubii dominuje haplogrupa męska „E“
https://en.wikipedia.org/wiki/Haplogroup_E-V68
W przypadku Wlachów mamy do czynienia z odwrotnością tego dowodu.
Najprawdopodobniej w przeciwieństwie do Nabatejczyków, którzy unikali małżeństw mieszanych z ludnością czarnoskórą, wśród Wlachów panowała zapewne większa swoboda seksualna, tak że w obrębie tego plemienia znalazły się grupy ludności murzyńskiej i mieszanej.
Kiedy Wlachowie powrócili do Europy, to razem z nimi przywędrowali tu również ich czarnoskórzy pobratyńcy tworząc osobną grupę plemienną wśród tej ludności, zwaną Morlachami.
https://en.wikipedia.org/wiki/Morlachs
Ich nazwa odnosi się do koloru ich skory, ponieważ w wielu europejskich językach określa się Murzynów słowem Mor.
https://de.wikipedia.org/wiki/Mohr
Obecność tej czarnoskórej ludności nie zaznacza się obecnie w wyglądzie ludności Bałkanów, ale takie nazwy jak Czarnogórcy świadczą o tym, że w przeszłości tereny te zamieszkiwali potomkowie Afrykańczyków.
Zresztą i to, że mieszkańcy Bałkanów zaliczani są do najbardziej rosłych w Europie wynika zapewne z tego, że jest to efekt tzw heterozji.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Heterozja
Gdyby poszperać dokładniej, to zapewne również w zapiskach historycznych odnotowano obecność plemion murzyńskich w Europie, ale nasi dzielni „historycy“ unikają podejmowania tego tematu, bo burzy to ich bzdurne idee dotyczące historii Europy.
Oprócz tych aspektów, które tu przedstawiłem istnieją jeszcze inne interesujące poszlaki, które warto tu przytoczyć, a które potwierdzają obecność plemion słowiańskich w Nubii, Sudanie i Etiopii.
Zacznijmy od najstarszej poszlaki.
Tereny na południe od starożytnego Egiptu określane były mianem krainy Kusz.
Nazwa ta pojawia się często w Biblii i co ciekawe Kuszytami nazywani są tam nie tylko mieszkańcy Nubii ale też naród ten miał jakoby założyć pierwsze miasta w Mezopotamii.
Jeszcze ciekawsze jest to, że żona Mojżesza miała być jakoby z pochodzenia Kuszytką.
Według „współczesnych historyków“ Kuszyci mieli być Murzynami. Czyżby więc Mojżesz pojął za żonę Murzynkę.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/07/czy-polacy-sa-przodkami-zydow-czesc.html
Taka ewentualność pasuje wprawdzie do obecnej lewackiej ideologii, ale w rzeczywistości jest to po prostu dowód na to, że tzw. Kuszyci to przedstawiciele słowiańskich plemion, które od 3 tysiąclecia przed nasza erą, w kolejnych falach emigrowały z Europy Środkowej w poszukiwaniu nowych terenów do osadnictwa.
Największe nasilenie tej ekspansji nastąpiło w trakcie tzw. najazdów „Ludów Morza“ na Egipt, w trakcie której cześć tych plemion przedarła się przez Egipt do Nubii i założyła tak swoje królestwo zwane Królestwem Meroe.
W ciągu następnych stuleci urosło ono na tyle w siłę, że jej królowie przejęli również kontrolę nad Egiptem, zakładając tzw dynastię „Czarnych Faraonów“.
Oczywiście w świetle mojej interpretacji tych faktów nie może być mowy o tym, że byli oni Murzynami, choć oczywiście nie możemy tego wykluczyć, że wśród dynastii panującej mogło szczególnie szybko dojść do wymieszania krwi, wśród jej przedstawicieli, z ludnością tubylczą i mógł się pojawić też potomek o cechach murzyńskich.
Generalnie jest to po prostu czysty wymysł tzw. „historyków“ motywowany politycznie i zgodny z tak modną obecnie poprawnością polityczną.
Istnieje cały szereg poszlak na to, że dynastia ta miała jednoznacznie korzenie słowiańskie, chociażby w tym że imiona własne tych faraonów i ich żon i dzieci często zachowują charakter słowiańskiej wymowy jak np. imię drugiego Faraona z tej dynastii „Pankhy“, które z pewnością jest tylko nieudanym zapisem przezwiska Piękny.
Z późniejszych czasów, kiedy stolice państwa przeniesiono do Meroe, zachowały się zapiski z których wynika, że Kuszyci nazywali króla słowem GORE, zapewne od naszego określenia „góra“ tak jak ma to miejsce w imieniu Waligóraczy też Heraklez, albo w określeniu Harnaś.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/10/o-heraklesie-herosach-cheruskach-i.html
Co ciekawe namiestnik królewski nazywany był określeniem PESTO co odpowiadało dokładnie określeniu Piast, czyli wychowanka następcy tronu.
Pamiętajmy o tym, że w tekstach egipskich nie zapisywano samogłosek, tak więc imię PESTO jest tylko współczesną interpretacją. Równie prawidłową będzie też interpretacja takiego zapisu w formie PIAST.
Określenie to znamy np. z naszej legendy o Piaście.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/06/piast-wadca-wszystkich-sowian-czesc-9.html
Podobne interesujące skojarzenia spotkamy też u samych Wlachi z tym, że nie są one tak proste do rozpoznania.
Po tym narodzie nie ma zbyt wiele informacji i ograniczają się one tylko do kilku wzmianek.
Jedną z nich jest np. imię ich władcy: Phonen.
https://en.wikipedia.org/wiki/Phonen
Oczywiście nie widzimy w tym imieniu żadnego podobieństwa z językiem słowiańskim, ale całkiem inaczej jest jeśli zastanowimy się nad znaczeniem tego imienia.
Stosunkowo łatwo możemy je skojarzyć z greckim słowem Phonem które oznacza głos.
W języku polskim spotkamy to słowo np. jako rdzeń czasownika głosować, czyli wybierać coś lub kogoś.
To właśnie znaczenie jest kluczem do zrozumienia znaczenia tego imienia. Najprawdopodobniej nie jest to prawdziwe imię a jedynie określenie dla funkcji przywódcy plemienia Wlachi (Wybrany, Wygłosowany) . Ten przywódca był wybierany przez członków tego plemienia, a taka właśnie forma systemu politycznego jest typowa dla społeczności słowiańskich.
W liście do władcy Nowotejczykow Aburni (Obrońca w tłumaczeniu) pojawia się imię „Breytek”.
W jego wymowie czujemy od razu słowiańskie brzmienie i jeśli poszukać, to jest to dość dokładnie oddana wymowa słowa „Brat” ale w formie, która obecnie zachowała się w języku słoweńskim „bratec”, gdzie przy tłumaczeniu oczywiście zmieniono słowiańskie „c” na łacińskie „k”.
Tak więc nawet i w imionach własnych widzimy, że Wlachi w 6 wieku naszej ery zachowali jeszcze silne wpływy swojej ojczystej słowiańskiej mowy.
Skoro istnieją poszlaki, że Nowatejczycy i Wlachi byli Słowianami, to czy istnieją jakieś wskazówki (poza genetyką), które sugerują afrykański epizod w historii narodów Wołochów i Albańczyków.
U tych ostatnich natrafiłem na następującą ciekawostkę. Otóż w stroju ludowym mieszkańców rejonu Rugovej w Kosowie występuje ciekawe nakrycie głowy.
Czyż nie jest podobne a nawet identyczne z typowym nakryciem głowy mieszkańców Sahary.
To podobieństwo nie może być przypadkowe, jeśli uwzględnimy to, że w warunkach klimatycznych Kosowa ten typ nakrycia głowy jest mało praktyczny.
Jest to z pewnością pozostałość po okresie w którym plemiona Albańczyków zamieszkiwały jeszcze Afrykę Wschodnią.
Chciałbym jednak prosić, żeby z tego powodu komentatorzy nie zaczynali tutaj żadnych sporów o to, kto jest prawdziwym Europejczykiem, a kto potomkiem emigrantów z Afryki.
Tak naprawdę to wszyscy jesteśmy mniej lub bardzie potomkami Słowian. Tej grupy ludnościowej, która dala początek cywilizacji na Ziemi.
Podsumowując trzeba stwierdzić, że elementy tej łamigłówki, jeśli rozpatrywać je każdy z osobna, nie dają nam twardych dowodów na postawioną przeze mnie tezę. Jeśli jednak rozpatrzymy je w całości to nie może być co do tego wątpliwości, że ta teza jest prawdziwa.
Myślę, że w przyszłości pojawi się o wiele więcej dowodów na ekspansję słowiańską w Afryce. Udowodnienie tego to tylko kwestia czasu.
Od 20.04.2023 będzie ciekawie
Nie będę się za wiele rozpisywał, bo o wpływie koniunkcji planet na zjawiska fizyczne napisałem już wystarczająco, ale w przypadku tej daty nie można tego nie przypomnieć.
W dniu 27.04.2023 wystąpi niezwykle ciekawy układ planet ze względu na ich wzajemne położenie.
Jak widzimy planety wewnętrzne utworzą podwójną koniunkcję a na przedłużeniu tych linii znajdą się jeszcze Saturn i Uran.
Oczywiście ten układ nie jest perfekcyjny, ale wystarczająco symetryczny na to, aby doprowadzić do interferencji oscylacji przestrzeni modulowanych przez te planety i do ich znacznego wzmocnienia.
To zjawisko będzie o tyle ciekawe, bo poprzedzone zostanie zaćmieniem słonecznym w dniu 20.04.2023, co może przynieść spotęgowanie oczekujących nas zjawisk geofizycznych.
Radze obserwować rozkład i siłę trzęsień ziemi jak i zjawiska wulkaniczne czy też atmosferyczne. W tym okresie możemy się również spodziewać intensywnych wybuchów na Słońcu i generalnego wzmożenia aktywności słonecznej.
Miejmy nadzieję, że nie trafi nas wyrzut masy ze słońca (CME), bo przy odrobinie pecha może się to skończyć tak, jak po ostatnim wielkim wybuchu na Słońcu
https://spaceweather.com/archive.php?view=1&day=17&month=02&year=2023
gdzie wyrzucone ze Słońca materia w formie meteorytu trafiła bezpośrednio nasz Księżyc.
https://tech.wp.pl/meteoryt-wstrzasnal-ksiezycem-to-niepokojace-zjawisko,6875277878209344a
Trzęsienie ziemi za pasem
Pierwszy temat którym się zajmiemy, to oczekujące nas w dniu 14.10.2023 zaćmienie Słońca.
Temat zaćmień poruszałem już wielokrotnie, dlatego nie będę już wracał do opisu wpływu tego zjawiska na Ziemię, ani też na jego teoretyczny opis. Kto chce może sobie doczytać.
Przyczyną tego, dlaczego chcę go jeszcze raz podjąć jest to, że tym razem mamy do czynienia z zaćmieniem słonecznym o relatywnie nietypowym przebiegu, ponieważ cień Księżyca na powierzchni kuli ziemskiej będzie się przesuwał (w uproszczeniu) w kierunki z północy na południe.
Jest to relatywnie rzadki typ zaćmienia i występuje tylko kilkanaście razy na stulecie, często z kilkudziesięcioletnimi przerwami.
Warto więc przyjrzeć się temu, czy w przeszłości podobnego typu zaćmienia były przyczyną większych katastrof lub nietypowych zjawisk geofizycznych.
Ograniczę się tylko do kilku spektakularnych przykładów, ale sprawdziłem oczywiście więcej tego typu zaćmień i mogę z całą pewnością stwierdzić, że we wszystkich znanych mi przypadkach występuje jednoznacznie nasilenie ekstremalnie silnych trzęsień ziemi tuż po wystąpieniu tego typu zaćmienia. Czasowo występują one zaledwie kilka dni po zaćmieniu, niekiedy odstęp czasu jest jednak trochę większy. Charakterystyczne jest również to, że często trzęsienia ziemi występują na przedłużeniu strefy zaćmienia, zarówno po jego północnej jak i południowej stronie.
Przejdźmy więc szybko do przykładów.
W roku 2005 zaćmienie miało miejsce w dniu 3 października.
Oczywiście i z tym zaćmieniem związane są bardzo silne trzęsienia ziemi np. to w dniu 08.10 w Kaszmirze
https://pl.wikipedia.org/wiki/Trz%C4%99sienie_ziemi_w_Kaszmirze_(2005)
Jednak znacznie bardziej interesująca jest historia huraganu na Atlantyku, który dopiero znacznie później został zidentyfikowany przez meteorologów i dlatego na liście huraganów z roku 2005 nie ma nawet swojej nazwy.
Huragan ten powstał z niczego z 03.10 na 04.10 i bardzo szybko stracił na sile zamieniając się w zwykły strom.
https://en.wikipedia.org/wiki/2005_Azores_subtropical_storm
Dopiero w dniu 08.10, czyli w dniu w którym wystąpiło trzęsienie ziemi w Kaszmirze jego siła wzrosła i przerodził się on w Huragan Vince
https://en.wikipedia.org/wiki/Hurricane_Vince
Ten zaskoczył wszystkich, bo zamiast udać się, jak wszystkie inne, w kierunku Ameryki, powędrował jak po sznurku w kierunku Hiszpanii. Był to dopiero drugi tego typu przypadek od stu sześćdziesięciu lat.
Inne przykłady to trzęsienie ziemi w dniu 18.11.1929,
https://en.wikipedia.org/wiki/1929_Grand_Banks_earthquake
które nastąpiło na północnym przedłużeniu zaćmienia słonecznego z dnia 01.11.1929.
To trzęsienie ziemi jest o tyle ważne, bo wystąpiło w miejscu które sejsmicznie należy do obszarów bardzo spokojnych i w którym trzęsienia ziemi należą do rzadkości. Tym bardziej podkreśla to związek tego trzęsienia z poprzedzającym go zaćmieniem słonecznym.
Kolejnym przykładem jest trzęsienie ziemi w Chinach w dniu 25.08.1933
https://en.wikipedia.org/wiki/1933_Diexi_earthquake
Wystąpiło ono zaledwie 4 dniu po obserwowanym w tym rejonie zaćmieniu słonecznym w dniu 21.08.1933. W tym przypadku reakcja była prawie że natychmiastowa.
Jakie wnioski musimy wyciągnąć jeśli chodzi o zbliżające się zaćmienie słoneczne?
Przede wszystkim wystąpi duże prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi na Aleutach oraz w terminie późniejszym dużego wybuchu wulkanu w tym rejonie.
Kolejnym terenem o zwiększonym zagrożeniu jest Ameryka Środkowa gdzie można się spodziewać
krotko po zaćmieniu słonecznym potężnego trzęsienia ziemi.
Inną sprawą jest zagrożenie huraganami, gdzie wystąpi duże prawdopodobieństwo pojawienia się silnego huraganu w zatoce meksykańskiej.
Te niebezpieczeństwa będą się nasilać aż do dnia 28.10.2023 kiedy to wystąpi zaćmienie księżyca połączone ze specyficzną konfiguracją planet w układzie słonecznym.
W tym przypadku możemy się spodziewać kolejnego nasilenia zjawisk geofizycznych na Ziemi których jednak lokalizacja jest ze zrozumiałych względów znacznie utrudniona. Pozostaje więc tylko ich czasowe ograniczenie.
Uzupelnienie:
16.10.2023 Długo nie trzeba było czekać. Sądzę jednak, że to nie koniec.
Czy będzie miało to wpływ na pogodę?
Oczywiście, że aktywność słoneczna ma wpływ na zjawiska atmosferyczne, z prostej przyczyny, bo Słońce jest tak jakby katalizatorem wszystkiego tego co się na Ziemi dzieje.
Weźmy choćby ostatni przykład wybuchu wulkanu na Islandii na półwyspie Reykjanes.
Tu odejdę trochę od tematu i zwrócę uwagę na to, że nazwa tego półwyspu jest oczywiście słowiańska i Słowianie kolonizując Islandię, gdzieś w VIII wieku naszej ery, nadali jemu nazwę Ręka Jana. I rzeczywiście do złudzenia przypomina on wystającą z masy lądu rękę.
Istnieją również inne przesłanki takiej interpretacji. Np. miejscowość gdzie nastąpił ten wybuch nazywa się Grindavik. Grind to w językach południowosłowiańskich „mielić“ a „vik“ to oczywiście przekręcone słowiańskie „wieś“ gdzie późniejsi kronikarze literę „s” zapisaną alfabetem starosłowiańskim „c“ zinterpretowali jako łacińskie „k“. Tak więc wieś ta przyjęła swoją nazwę od zajęcia jej mieszkańców którzy zajmowali się mieleniem zboża.
Inna miejscowość na mapie nazywa się Krusuvik co oczywiście pochodzi od słowiańskiego Krasna Wieś czyli inaczej Czerwona Wieś.
Ale przejdźmy do tematu. Ta szczelina wulkaniczna wytworzyła się dokładnie po tym, jak Ziemię osiągnął najsilniejszy od dawna koronalny wyrzut masy (CME) w dniu 17.12.2023.
https://www.spaceweather.com/archive.php?view=1&day=17&month=12&year=2023
Oczywiście zbiornik magmowy utworzył się znacznie wcześniej i był wynikiem dwóch zaćmień słonecznych na tym terenie. Pierwsze miało miejsce w dniu 03.10.1986,
a drugie w dniu 31 05 2003
To właśnie interferencje pomiędzy oscylacjami utworzonych w tym czasie minerałów i molekuł doprowadziły w ciągu ostatnich 20 lat do utworzenia się zbiorników magmy.
Tzw. Burza magnetyczna w dniu 17.12.2023 była tylko takim zapalnikiem tej erupcji i spowodowała taki wzrost oscylacji cząsteczek magmy, że jej objętość wzrosła gwałtownie i rozerwała skorupę ziemską.
Już za dwa dni szykuje się jednak ciekawe wydarzenie, które może pomóc zweryfikować przedstawiony przeze mnie mechanizm zjawisk wulkanicznych. Otóż an Słońcu wystąpił kolejny CME, który może osiągnąć Ziemię w dniu 27.12.2023
Aktualnie erupcja magmy zanikła i aktywność wulkaniczna jest minimalna. Jeśli CME rzeczywiście trafi Ziemie, to można oczekiwać ponownego wznowienia wypływu lawy w dniu 28.12.2023. Niestety ten CME jest dosyć słaby i może nie spowodować oczekiwanego przeze mnie wybuchu. Ale nic straconego, w najbliższej przyszłości na pewno pojawi się silniejszy CME.
Generalnie perspektywy nie są za różowe. Generacja magmy postępuje dalej i wybuchy lawy będą się intensyfikować. Jeśli będziemy mieć pecha, to oczekuje nas erupcja porównywalna z erupcją wulkanu Laki.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Laki
Pożyjemy, zobaczymy.
W odpowiedzi na komentarz
Czytelnik mojego bloga przesłał mi link do ciekawego znaleziska archeologicznego.
W trakcie wykopalisk w Danii, w rejonie Tietgenbyenznaleziono zardzewiały przedmiot, po oczyszczeni którego pojawił się wyryty na nim napis. W opisywanie szczegółów tego artykułu nie będę się wdawał, bo to tylko turbogermański bełkot. Dla zainteresowanych podaję tu link.
Na marginesie chciałbym się jednak odnieść do szerszego kontekstu postrzegania archeologii i badania historii w państwach skandynawskich.
Generalnie państwa te postrzegają te badania poprzez pryzmat głębokich kompleksów wynikających z niemożności poznania własnej przeszłości. Wynika to prozaicznie z tego, że sami Skandynawowie nie zadbali o to aby tę przeszłość zachować. Dokładniej mówiąc, jest to rezultatem odcięcia się od korzeni własnego dziedzictwa na rzecz wyimaginowanej historii, tworzonej przez pokolenia oszustów i mitomanów na zamówienie rządzących tymi krajami elit, dla których słowiańska przeszłość tych krajów była egzystencjalnym zagrożeniem ich władzy.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/01/skandynawia-sowianska.html
W rezultacie nie ma chyba w świecie drugich takich krajów gdzie od stuleci fałszuje się i powiela się fantazje o jakoby germańskim pochodzeniu tych narodów i fabrykuje się do tego celu potrzebne dowody.
Wielu osób które tylko pobieżnie zetknęły się z tym tematem, zauważyło pewnie, że jedynym rejonem w świecie, w którym dewastuje się zabytki archeologiczne, jest Skandynawia. To u nich przyjął się zwyczaj zamalowywania wyrytych w kamieniu tekstów farbą.
Jaki jest jednak cel tych działań? Cel jest najzupełniej prosty. Chodzi o zniszczenie dowodów na fałszerstwo tych napisów.
W przeciwieństwie do tzw. „Biblii Gockiej”, którą można zamknąć w sejfie i zabronić wszelkich badań jej autentyczności, z napisami w terenie nie jest tak prosto. Jest prawie niemożliwe ochronić je przed niepowołanym zbadaniem.
W przypadku nielicznych autentycznych napisów, zamalowywanie liter ma również na celu narzucenie jedynej prawdy objawionej i zapobieżeniu możliwości dostrzeżenia niespójności i kłamstw w ich odczytaniu.
Prawda jest jednak taka, że Skandynawowie w trakcie reformacji z premedytacją zniszczyli dowody o ich Słowiańskim pochodzeniu i wytworzyli pustkę historyczną, którą następnie musieli wypełnić wyimaginowaną sztuczną mitologią własnych dziejów.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/01/szwecja-norwegia-i-dania-zapomniane.html
Ta mitologia stała się częścią agresywnej państwowotwórczej propagandy, której celem było nie tylko własne społeczeństwo, ale również inne narody europejskie.
Miało to po części katastrofalny wpływ na społeczności innych krajów np. Niemiec, a i wśród Słowian przyczyniło się do ich narodowych tragedii, czego przykładem może być Ukraina.
Również Polacy stali się celem tej agitacji i coraz częściej próbuje się nam wmówić, że nasz naród to nie żadni Słowianie, ale kto wie może nawet Niemcy. Jeśli nie cały naród to przynajmniej elity były obcego pochodzenia. Nie jest to zjawisko nowe i od wieków podejmowane są próby oderwania naszego narodu od wspólnoty słowiańskiej. Wcześniej wmawiano szlachcie, że pochodzi od Sarmatów, współcześnie wmawia się Polakom, że jeśli cokolwiek znalezione zostanie w ziemi, to albo gockie, albo celtyckie, albo w ostateczności to pozostałości po Wikingach.
Nie jest to przypadkowe, ponieważ elity zachodnie mają panicznego stracha przed odrodzeniem się idei wspólnoty słowiańskiej i tym samym uniezależnienia się Słowian od zachodniego kolonializmu.
Weźmy na przykład znalezisko średniowiecznego miecza który wyciągnięto z Wisły, w trakcie jej pogłębiania. Należy on do stosunkowo rzadkich egzemplarzy z napisem „Ulfberht”
Na temat tych mieczy już pisałem i wyjaśniłem w moich artykułach zarówno znaczenie tego napisu jaki i pochodzenie tych mieczy.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/wunderwaffe-cesarza-bolesawa-chrobrego.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/miecz-czcibora-i-cesarskie-klejnoty.html
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/05/jak-piastowie-produkowali-najlepsza-w.html
Owszem liczba znalezisk tych mieczy w Skandynawii jest znaczna, ale na to mamy całkiem inne wytłumaczenie.
Wyobraźmy sobie, że nasza cywilizacja ulegnie zagładzie i za 2000 lat jakiś archeolog zajmie się szukaniem jej pozostałości. Powiedzmy, że jego uwagę zajmą szczątki samochodów Ferrari.
Oczywiście najwięcej znajdzie ich w Dubaju i zgodnie z logiką naszych przygłupawych archeologów musiały być one tam produkowane. Na to, że miejscem ich produkcji było Maranello nawet nie wpadnie, bo tam najprawdopodobniej nie zostanie znaleziony żaden egzemplarz.
Tak samo jest też z tymi mieczami. Znaleziska występują najliczniej tam, gdzie mieszkańcy mogli sobie pozwolić na zakup tak ekskluzywnej broni.
No ale dlaczego Skandynawia?
Te kraje naprawdę to nigdy nie były bogate i ludność przez wieki żyła na granicy ubóstwa. W wyniku tej biedy młodzi wojownicy szukali zarobku za granicami. Ich rzemiosłem stała się wojna i tworzyli oni zaciężne oddziały na usługach obcych władców. Tak na przykład, osobista ochrona cesarzy bizantyjskich składała się ze Słowian i zapewne w znacznej części ze Skandynawów.
Jako najemnicy, wojownicy ci zarabiali krocie i było ich też stać na to, aby kupić sobie najlepszą broń, i miecze Ulfberht były właśnie tym, na co mogli sobie pozwolić. Oczywiście nie tylko oni, miecze te spotykamy w całej Europie od Francji po Rosję.
Mimo to dalej wmawia się Polakom kłamstwa, że miecze te pochodzą od Wikingów, co jest ewidentną bzdurą, ponieważ zostało to już wielokrotnie udowodnione, że Skandynawowie nie dysponowali w tych czasach potrzebną do tego technologią.
Tak więc sugerowanie czytelnikom tego, że znalezisko tego miecza ma coś wspólnego z Wikingami, to tylko ideologiczne pranie mózgu Polakom. Ma to ich utrzymać w stanie akceptacji ich podrzędności w kształtowaniu oblicza średniowiecznej Europy.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/12/wikingowie-czy-sowianie.html
No cóż, na ten temat można by pisać w nieskończoność, ale pozostawmy tych apologetów zachodnich „Übermeschen” lepiej psychiatrom i psychoanalitykom.
Zastanówmy się więc, co tak naprawdę widać na tym przedmiocie i jak należy zinterpretować ten napis.
Po pierwsze zauważymy, że nie są to jakieś runy, ale typowe znaki alfabetu starosłowiańskiego (etruskiego) i tak powinny też być interpretowane.
Odczytywanie zaczynamy od ustalenia kierunku zapisu. Jak widzimy po lewej stronie napis zaczyna się dwoma znakami które możemy zinterpretować jako „I”.
Oczywiście wystąpienie dwóch tych samych liter na początku wyrazu jest mało prawdopodobne. Nasi przodkowie nie byli szaleni i kształtowali pismo, którym się posługiwali, w sposób racjonalny i zapewne nigdy nie wpadliby na pomysł używania do zapisu liter, które nie odpowiadają chociaż w przybliżeniu brzmieniu słowa mówionego. Takie pomysły to raczej domena współczesności.
A w realnej mowie podwójne głoski na początku wyrazu to raczej rzadkość.
Możemy więc przyjąć, że kierunek zapisu to z prawej na lewą.
Tu nie mamy problemów, aby rozpoznać pierwszą literę, którą jest typowe etruskie (starosłowiańskie) „SZ”.
Kolejna litera to oczywiście równie typowe etruskie „G”
Następna to „I”
Przy kolejnej literze musimy się trochę zastanowić. W zasadzie wygląda jak typowe „A”,
ale czym dłużej jej się przyglądamy, tym coraz mniej jest to przekonywujące.
Czyżby i tym razem mamy tu do czynienia z tak czestym u starożytnych Słowian traktowaniem napisów jako zagadki do rozwiązania, jako rodzaj zabawy w której czytelnik musi wytężyć swoją spostrzegawczość i wykazać się dostateczną inteligencją dla zrozumienia ich przesłania?
Ta forma zabawy stała się dla współczesnych historyków i językoznawców barierą nie do przekroczenia, ponieważ nie wykazują się oni cechą konieczną dla zrozumienia tych starożytnych słowiańskich tekstów, a mianowicie inteligencją.
W istocie, możemy przyjąć, że ta litera nie bez przyczyny jest zdeformowana. Możemy łatwo zauważyć, że składa się ona tak naprawdę z dwóch liter. Z łatwo rozpoznawalnej litery „A”
i nieco ukrytej litery „D”
Jako ostatnie występują tu już wyżej wymienione dwie litery „I”,
Ponieważ wiemy już, że mamy tu do czynienia z formą rebusu, to możemy się teraz domyśleć, że i w tym przypadku chodziło o ukrycie znaczenia tej ostatniej litery i że czytelnik musi się zdecydować co tam brakuje, aby przybrała ona prawidłowy wygląd.
Jaka to litera sugerują nam dwie jej poprzedniczki „D” i „A”.
Najwyraźniej chodzi tu o literę „N” dającą nam słowo „DAN”, które znamy w języku polskim np. w imieniu Bogdan, Dana czy też np. w serbskim Slobodan. Mamy też jeszcze takie rzeczowniki jak Danina albo Danie.
Trzy początkowe litery tworzą nam słowo „SZGI”.
Jeśli uwzględnimy to, że w piśmie starosłowiańskim było o wiele mniej znaków literowych niż występujących głosek, to możemy przyjąć, że poszczególne litery reprezentowały te głoski które swoim brzmieniem są do siebie bardzo podobne i które czytelnik mógł bardzo łatwo zidentyfikować.
W tym przypadku są to „SZ” „Ż” i „Dź” I w tym momencie znajdujemy cały szereg wyrazów, które w identycznej formie występują w naszym języku do dzisiaj, jak np. „dźgać” albo źgać.
Od tych slow pochodzi też określenie broni „Dzida” które to słowo oznaczało przedmiot „dający dzi”. I jeśli dalej zastanowić się nad znaczeniem tego słowa, to bez problemu znajdziemy w języku polskim rozwiązanie, ponieważ tworzy ono rdzeń takich wyrazów jak „dzik” czy „dziczyzna”.
I to jest właśnie rozwiązanie tego rebusa.
Poszukiwane przez nas słowo to „SZGIDAN lub ŻGIDAN”, którego odpowiednikiem jest polskie określenie „DZIDA”
Nie wiem czy inni, też mają takie wrażenie, ale jeśli wsłuchać się w polską mowę, to wydaje się ona mieć jakby szereg nałożonych na siebie generacji występujących w niej wyrazów i to nie pod względem formalnym, ale tylko pod względem ich melodyki i brzmienia.
W naszym języku daje się wyróżnić grupę wyrazów o szczególnie prymitywnej formie. Są one krótkie i gardłowe. Swoim brzmieniem odróżniają się od innych bardziej rozbudowanych z licznymi samogłoskami i o łagodnym, śpiewnym brzmieniu.
Do tych pierwszych zaliczyłbym też słowo „Żgać” które wydaje się pochodzić jeszcze z pradziejów mowy ludzkiej. Kto wie czy nie jest ono nawet starsze od naszego gatunku.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/07/o-ewolucji-czowieka.html
Wracając do tematu, to dzięki odczytaniu tego napisu możemy określić funkcję tego kawałka metalu .
Nie był to „mały miecz”, jak sugerują to archeolodzy, ale po prostu ostrze dzidy.
Zresztą jak na mały miecz, to byłaby to niezła przesada. To ostrze z łatwością mieści się w dłoni i naprawdę trzeba mieć niezłą wyobraźnię żeby skojarzyć je z mieczem.
Myślę, że funkcja tego napisu była bardzo prozaiczna. Było to po prostu oznaczenie towaru na sprzedaż. Tak aby zarówno handlarz jak i kupujący znali przeznaczenie tego ostrza. To, że nadano temu napisowi formę rebusa, podwyższało tylko wartość towaru, dodając mu jeszcze więcej atrakcyjności.
Dla nas ważne jest to, że odczytanie tego napisu udowadnia po raz kolejny słowiańskość Europy i że współczesna narracja historyczna nie ma nic wspólnego z realnym przebiegiem jej dziejów.