Quantcast
Channel: Kryształowy Wszechświat
Viewing all 175 articles
Browse latest View live

Starożytne zapiski w języku prasłowiańskim

$
0
0

Tym razem kolejny artykuł który przenoszę z Salonu24, a który opublikowałem w dniu 05.10.2014 roku. Wprawdzie w międzyczasie zaszliśmy już o wiele dalej w naszych dociekaniach o początkach Słowiańszczyzny w Europie i jej rozprzestrzenieniu w czasach starożytnych, ale czasami też warto wrócić do starych tropów na tej ścieżce.


I.C         05.10.2014

Starożytne zapiski w języku prasłowiańskim


Dla odprężenia coś na całkiem inny temat. Może niektórzy sobie przypominają to, że popełniłem też notki o początkach rozwoju cywilizacji europejskiej i roli jaką w tym procesie odegrali Słowianie.
Moja teza że to Słowianie są w istocie twórcami cywilizacji ludzkiej i że język prasłowiański był fundamentem na którym powstały inne języki z grupy indo-europejskiej, jest wprawdzie logiczna ale cierpi na słabości związane z dokumentacją realnego wpływu Słowian na inne kultury czasów starożytnych. Po prostu nie zachowały się dokumenty pisane potwierdzające obecność Słowian. Jest to dosyć zagadkowa sytuacja, że tak potężny lud zdolny zawładnąć prawie całą Europą po upadku Rzymu nie zostawił śladów swojej obecności z okresów poprzedzających.








Moim zdaniem wynika to z nieporozumienia polegającego na zmianie nazwy pod którą opisywano Słowian w starożytności a ich określeniem w średniowieczu. Nie jest wykluczone że było to częścią strategii Chrześcijan dążących do pozbawienia Słowian ich historycznej tożsamości.
W starożytności plemiona słowiańskie nazywano po prostu Scytami. I o nich wiadomo stosunkowo dużo. Dla starożytnych Greków naród ten był najpotężniejszym na Ziemi i mimo nazywania ich barbarzyńcami starożytni Grecy właśnie Scytom przypisywali pierwszeństwo w tworzeniu cywilizacji, traktując ten naród jako ojcowski dla wszystkich innych narodów w Europie.


Jeśli chcielibyśmy to udowodnić to nie wystarczą nam dane genetyczne, które już dawno jednoznacznie wskazują na ich słowiańskość, ale potrzebujemy jeszcze dowodów na to że Scytowie reprezentują etos słowiański i posługiwali się językiem słowiańskim. To zadanie wydaje się niemożliwe do rozwiązania, bo Scytowie nie zostawili po sobie żadnych zapisków (przynajmniej takich które dają się odcyfrować). 
 
No prawie żadnych.

Ciekawym źródłem zapisu ich mowy okazały się być wazy z okresu starożytnej Grecji. Wazy te były bogato zdobione malowidłami przedstawiającymi scenki mitologiczne lub rodzajowe. Wśród bohaterów tych scenek nie zabrakło też i Scytów oraz Amazonek (które Grecy traktowali jako plemię scytyjskie). Scenki takie uzupełniane były często opisem a niekiedy dialogami jak we współczesnym komiksie.
Już dawno zauważono że przy postaciach przedstawiających Scytów znajdują się zapisane słowa o nieznanym znaczeniu, tak jakby twórca wazy dodatkowo chciał podkreślić obcość tej postaci ze scenki. 
 
Przez dziesięciolecia przyjmowano, że te niezrozumiałe zbitki głosek nie majążadnego znaczenia i są tylko wytworem wyobraźni malarza waz. Nikomu nie przyszło do głowy, że za tymi gryzmołami może się ukrywać prawdziwe świadectwo języka Scytów, do czasu zajęcia się tym problemem przez Adriennę Mayor, która przy pomocy językoznawców zajęła się próbą sprawdzenia czy za tymi napisami mogą się ukrywać prawdziwe znaczenia zapisane w nieznanym języku.


Przyjęte przez autorów tej pracy założenie że źródeł tego języka należy szukać na Kaukazie uważam za jednostronne. Przecież sami Grecy umieszczali Scytów na stepach obecnej Rosji i Ukrainy a nie na Kaukazie, a więc ograniczenie się do poszukiwań powiązań językowych z tym tylko rejonem jest błędem. Jeśli tak i Scytowie to w rzeczywistości Słowianie, to w takim razie, w tych napisach należałoby się spodziewać zwrotów i imion o brzmieniu podobnym do obecnych języków słowiańskich.
Tak z ciekawości spróbowałem znaleźć takie podobieństwa i w dwóch przypadkach wydaje mi się, że natrafiłem na najstarsze zapiski języka słowiańskiego.
Pierwszy dotyczy scenki na wazie przedstawiającej cztery postacie aktorów. Powszechnie uważa się, że ta scenka przedstawia ukaranie złodzieja.



Jedna z postaci trzyma ręce nad głową i wypowiada zdanie „będę ukarany”. Obok innej postaci, w masce kobiety, widzimy napis o treści „Ja go wydałam”
Najciekawszy napis znajduje się obok postaci z kijem przedstawiającej najprawdopodobniej policjanta scytyjskiego z Aten (tak, tak funkcję policji w tym mieście pełnili Scytowie).


Postać ta wypowiada słowo o niezrozumiałym znaczeniu. Napis jest następujący „ΝΟΡΑΡΕΤΤΕΒΛΟ” co wypowiadamy jak „noraretteblo”.
Czy nie wydaje się wam jakoś dziwnie znajoma melodia tego języka? 
 
Wyobraźmy sobie, że ten Scyt mówił językiem zbliżonym do rosyjskiego i miał ukarać winnego. Co mogłyby on w tej sytuacji powiedzieć?
 
Może to - „но горит тело” - będzie boleć ciało.
Równie interesujący jest napis przy wazie przedstawiającej Greckiego i Scytyjskiego wojownika z koniem 



Napis przy scytyjskim wojowniku brzmi ΣΕΡΑΓΥΕ „Serague“ i jest zapewne jego imieniem własnym.
Czy nie przypomina nam to określenia „Srogi”
Oczywiście te dwa przypadki to za mało dla pełnego udowodnienia tej tezy, ale w artykule jest jeszcze wiele przykładów takich napisów dla których może ktoś jeszcze znajdzie ich prawidłowe znaczenie w języku słowiańskim. Przyjemnej zabawy.


O słowiańskim pochodzeniu Nabatejczyków. Część pierwsza

$
0
0
O słowiańskim pochodzeniu Nabatejczyków. Część pierwsza


Od XV w. przed naszą erą rozpoczął się okres wielkich cywilizacyjnych zmian. Stopniowo, poczynając od Europy Środkowej, zaczął się kształtować nowy model społeczny oparty na ponadplemiennej władzy centralnej wyłanianej na drodze ogólnospołecznego porozumienia.
W centrum tych zmian stała kultura łużycka, której ekspansja wywierała coraz większy nacisk na sąsiadujące z nią inne kultury słowiańskie i nie tylko.


Okres militarnych starć i podbojów ze strony Łużyczan zapoczątkował proces migracji ustępujących pod ich naporem ludów Europy Środkowej, na południe Europy, w wyniku czego zaczęły tam powstawać nowe ośrodki cywilizacyjne.
Również sami Łużyczanie uczestniczyli w tych podbojach lub też znajdowali zatrudnienie jako najemnicy w armiach mocarstw na Bliskim Wschodzie.

Co niektórzy z tych najemników robili w nowych ojczyznach oszałamiające kariery i do takich przykładów należą postacie Lelum i Polelum, znane powszechnie w Polsce jako Waligóra i Wyrwidąb lub Lel i Polel.


Założenie przez Horemheba nowej dynastii władców egipskich a następnie przejecie tej władzy przez jego brata Ramzesa pociągnęło za sobą nową falę wojen i przemocy. Tym razem nie chodziło już o zwykłe łupy i zdobycze, ale o prawa dynastyczne do władzy w Egipcie.

Najprawdopodobniej władcy Łużyczan sami czuli się spadkobiercami Horemheba i uważali się za jego prawowitych dziedziców. Tych praw postanowili dochodzić z bronią w ręku.


Wyprawa Łużyczan na Bliski Wschód była kulminacją okresu inwazji tak zwanych Ludów Morza na Egipt i zmieniła historię tego rejonu świata dokumentnie.
Jej reperkusje trwają do dziś, bo również największe monoteistyczne religie swoje powstanie zawdzięczają właśnie tym wydarzeniom.


Jak wiemy próba podboju samego Egiptu przez Łużyczan zakończyła się, w ostatecznym rezultacie, niepowodzeniem, ale doprowadziła też do tego, że tereny nadgraniczne, od Synaju do Turcji, zostały skolonizowane przez Słowian. Założyli oni tam szereg tworów państwowych znanych obecnie pod nazwami państw Filistynów i Fenicjan.
Obie te nazwy wywodzą się z dużym prawdopodobieństwem od określeń które obecnie wyewoluowały do nazw „Polacy” i „Polska”, a którymi to określeniami posługiwali się zapewne Łużyczanie jako nazwami własnymi.

 
W hebrajskim Filistyni są określani wyrazem „Plisztin” co zapewne było zdeformowanym imieniem „Po Lestku, Po Leszku”, czyli trochę bardziej współczesną wersją imienia „Polel”. Tak więc Polakami określali się ci z naszych przodków, którzy wywodzili swój rodowód od młodszego z legendarnych bliźniaków, czyli od Polela”. Ci którzy wywodzili swój ród od Holemheba nazywali siebie „Lelami”, „Lechami” lub „”Lachami”.

Podobny źródłosłów ma również określenie Fenicjanie. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z jednym narodem który podzielił się wybierając rożne polityczne formy swojej państwowości.

Ewolucja tych nazw do obecnych form wynikała tylko z tego, że na Bliskim Wschodzie przyjął się dość dziwny zwyczaj niezapisywania samogłosek w tekście pisanym, co powodowało dużą dowolność interpretowania danego wyrazu w przypadku, kiedy czytający nie miał osobistego doświadczenia z opisywanymi w tekście wydarzeniami.

Dopiero plemiona słowiańskie wprowadziły nowe zwyczaje zapisywania tekstów stosując alfabet z użyciem samogłosek. Wobec jednak konserwatyzmu ówczesnych egipskich elit nie zdołał się on przebić na stałe w tym rejonie świata wskutek czego, nasze interpretacje tekstów egipskich hebrajskich i hetyckich itd. są dalej obarczone dużymi błędami lub też w skrajnym przypadku są całkowicie fałszywe.

Jednak w ostatnim czasie również i w tym temacie pojawiają się pierwsze oznaki zmian.
Dzięki prowadzonym na olbrzymią skalę wykopaliskom na terenie Izraela jak i krajów sąsiednich dokonuje się odkryć tekstów zapisanych prastarym alfabetem, a które zmieniają nasze widzenie przeszłości Bliskiego Wschodu diametralnie, wskazując na naszych słowiańskich przodków jako głównych graczy kształtujących historię tego rejonu świata.

Pierwszy tekst, który chciałbym omówić znaleziono wprawdzie już bardzo dawno, ale dopiero niedawno stał się on celem badań i spekulacji. Znaleziono go na podstawie zegara słonecznego zMadain Saleh, w trakcie prac przy budowie kolei w Arabii Saudyjskiej.

Na jego istnienie zwrócił moją uwagę znajomy bloger przesyłając mi link do artykułu napisanego po rosyjsku.

Е.А. Миронова, Г.Г. Котова, Русская надпись на солнечных часах из набатейской Хегры // «Академия Тринитаризма», М., Эл № 77-6567,публ.16438, 17.03.2011

W artykule tym autorki stawiają tezę, że językiem napisu, na cokole znalezionego na Pustyni Arabskiej słonecznego zegara, był rosyjski.

Zanim przejdziemy do analizy samego napisu warto krotko zatrzymać się przy temacie zawłaszczania przez Rosjan słowiańskiej spuścizny.

Z jednej strony należy pozytywnie ocenić zainteresowanie Rosjan słowiańską historią i ich coraz powszechniejszym przekonaniem, że ten słowiański naród ma dawniejszą przeszłość niż zdecydowana większość innych narodów na świecie i że sięga ona czasów prehistorycznych. Rosja jest obecnie jedynym państwem słowiańskim gdzie ta tematyka nie wegetuje na krawędzi zainteresowania narodowej elity, ale powoli staje się podstawą jej samoświadomości i samookreślenia. Dodatkowo trzeba obiektywnie stwierdzić, że dzięki swojemu geograficznemu położeniu plemiona wschodniosłowiańskie zachowały o wiele więcej ze swojego dziedzictwa niż to ma miejsce u Słowian południowych czy zachodnich i to bogactwo sugeruje większe pokrewieństwo czy też nawet tożsamość z naszymi starożytnymi przodkami.

Z drugiej strony nie można się pozbyć wrażenia że to zainteresowanie degeneruje w wielu przypadkach, w kierunku narodowego szowinizmu i przez innych Słowian odbierane jest jako próba zdominowania i pomniejszenia ich własnej historii.

Jest to tym bardziej niebezpieczne dla sprawy słowiańskiej, ponieważ te szowinistyczne tendencje wśród Rosjan nie maja tak naprawdę żadnych realnych podstaw.
Jeśli chodzi o wkład Rosjan do wspólnego słowiańskiego dziedzictwa to nie jest on ani większy, ani mniejszy niż innych narodów słowiańskich i próby zawłaszczenia tej przeszłości są bezzasadne.

Niestety przykładem tych monopolistycznych tendencji jest również powyższy artykuł.

Oczywiście teza, że wzmiankowany napis jest zapisem w języku rosyjskim mija się z prawdą i to w sposób widoczny dla każdego.

Zasadniczym dowodem jest to, że użyty w napisie alfabet tylko fragmentarycznie przypomina cyrylicę, ale jest za to prawie że identyczny z alfabetem etruskim.

Tak jak to już udowodniłem w całym cyklu artykułów, język etruski był językiem słowiańskim i jeśli chodzi o swoje słownictwo stanowił on bazę dla wszystkich innych, obecnie istniejących, języków słowiańskich.

Pozostałości jego słownictwa znajdziemy zarówno w językach południowosłowiańskich jak i północno- czy też wschodniosłowiańskich. Oczywiście występuje w nim cały szereg wyrazów identycznych ze współczesnym rosyjskim, ale częstotliwość występowania takich wyrazów nie odbiega od średniej i jeśli uczciwie podejdziemy do takiej analizy, to musimy obiektywnie stwierdzić że jeśli już, to pierwszeństwo należy się językom południowosłowiańskim a w szczególności dialektowi bośniackiemu.

Generalnie trzeba stwierdzić, że przez taką jednostronną interpretacje przeszłości Słowian, ci rosyjscy entuzjaści czynią sprawie słowiańskiej niedźwiedzią przysługę, bo narażają ją na podejrzenie generalnej fałszywości tezy o starożytności Słowian a co ważniejsze uniemożliwiają odrodzenie wspólnoty słowiańskiej na zasadach równości i wolności wszystkich jej członków.

Przejdźmy jednak do konkretów.

cdn.

O słowiańskim pochodzeniu Nabatejczyków. Część druga

$
0
0
O słowiańskim pochodzeniu Nabatejczyków. Część druga


Autorki artykułu, zacytowanego w poprzednim odcinku, miały oczywiście rację wiążąc napis na zegarze słonecznym ze słowiańskim etosem, myliły się jednak znacznie, uważając język twórców tego zegara za rosyjski.

W pierwszym momencie po przeczytaniu, interpretacja tego napisu wydawała się być nawet prawdopodobna, ale już po chwili zaczęły pojawiać się wątpliwości.

Przy dokładniejszej analizie kształtu i rozkładu liter nasunęły mi się jednoznaczne powiązania z alfabetem Etruskim, z tym że istniały też wyraźne rozbieżności. Można oczywiście te rozbieżności interpretować jako rezultat użycia odmiennych alfabetów, ale nie mniej prawdopodobną możliwością jest ta, którą odkryłem odczytując napisy etruskie, a mianowicie taka, że zauważalne różnice są świadomie wprowadzone przez autora napisu dla osiągnięcia zamierzonego celu i tym celem okazuje się być, zaszyfrowanie tajnej wiadomości dla wtajemniczonych lub też trochę bardziej rozgarniętych czytelników.

Jaka to była wiadomość i jakie niosła ta wiadomość przesłanie, o tym w końcowej części artykułu. Na początek spróbujmy odczytać oficjalną wersję napisu, tę którą mógł przeczytać każdy znający język słowiański.

Napis w surowej postaci wygląda następująco:

Pierwsze jego litery są identyczne z alfabetem etruskim a więc możemy przypisać im takie samo brzmienie. Problem zaczyna się od tej litery:

Wygląda jak etruskie „N”, ale tak jakby za bardzo rozciągnięte do góry. Oczywiście jest to stary trik który już znamy, a dzięki któremu można w
jednym znaku literowym ukryć dwa rożne jego znaczenia.

Kolejna „litera” jest jeszcze bardziej zadziwiająca.


Na pierwszy rzut oka nie ma ona odpowiednika w alfabecie etruskim a więc mogłaby teoretycznie mieć dowolne, nieznane nam znaczenie. Jednak jeśli się jej dobrze przyjrzeć to czytając tekst od lewej na prawą zobaczymy w niej ligaturę składającą się z etruskiej litery „S” oraz etruskiego „I”.

Kolejna litera też wydaje się być składanką, ale z cala pewnością nie ma w niej litery „K” tak jak sugerują to rosyjskie badaczki. W wersji oficjalnej, wykoncypowanej przez autora napisu, zauważymy natomiast wyraźne złożenie etruskiej litery „SZ” oraz etruskiego „L”.


Ostatnia litera jest też ligaturą o podwójnym znaczeniu. Pomijając drobne różnice wydaje się być identyczna z Etruskim „J”. Jeśli komuś się chce, to może to porównać do już odczytanych przeze mnie napisów etruskich.
Przedstawiona przeze mnie interpretacja jest jednak jednoznacznie prawidłowa.

W efekcie możemy teraz spróbować wydzielić poszczególne wyrazy z tego tekstu, a następnie przydzielić im znaczenie we współczesnym polskim.

Pierwszym wyrazem jest wyraz „MIRNII”. Nie ma ono jednak związku z rosyjskim „MIR” „Pokój” ale jego odpowiedniki występują we wszystkich językach słowiańskich np. w polskim, w znaczeniu „mierzyć” lub bośniackim „mjeriti”. Oczywiście czasownik ten występuje tu w trybie rozkazującym i oznacza „mierz”.

Kolejne słowo to „VCI” czytane jak „WSI”. Wprawdzie i tu znajdziemy w rosyjskim podobne słowo o identycznym znaczeniu w formie „все”, ale jeszcze
bardziej zbliżony (w tym przypadku identyczny) jest odpowiednik słoweński „VSI” czyli „wszystko”, „wszystkie”.

Ostatnie słowo wymaga nieco głębszej analizy. W tekście zapisane jest jako „SZLI”.

Oczywiście podobieństwa do polskich wyrazów „szli” i „poszli” są nie do przeoczenia. Odmieniając ten czasownik przez osoby trafimy na formę „Chodzę” i ten wyraz jednoznacznie powiązany jest z pomiarem upływu czasu. Do dzisiaj mówimy w języku polskim, że „zegar chodzi” lub „czas przeszły”. Tego typu zwrot nie jest jednak tak oczywisty, jeśli nie przyjąć tego, że ma on bardzo starą tradycję w naszym języku.

I ta tradycja, jak widać, sięga aż czasów etruskich.

Już wtedy powiązano przemieszczanie się cienia wskaźnika w słonecznym zegarze z jego chodzeniem, a od tego już był tylko mały krok do wymiany litery „H” na literę „G”, w rezultacie czego, powstało nasze słowo „godzina”.
Nabatejczycy byli jeszcze nie tak daleko zaawansowani na drodze tego procesu zmian i w ich języku godziny miały jeszcze określenie „Szli”.

Teraz już możemy dokonać pełnego tłumaczenia i otrzymujemy następujący tekst.

MIRNII VCI SZLI” czyli

Mierz wszystkie godziny

To tłumaczenie jest oczywiście absolutnie zgodne z funkcją słonecznego zegara i w tym przypadku jak najbardziej sensowne, co potwierdza dodatkowo jego prawidłowość i nie pozostawia miejsca na dodatkowe interpretacje.

Oczywiście oprócz oficjalnego przesłania ten teks nosi w sobie dodatkową wiadomość tylko dla wtajemniczonych.

Aby zrozumieć przyczyny jej zaszyfrowania trzeba się trochę cofnąć do historii tego rejonu w którym dokonano tego znaleziska.

Tak jak to już nadmieniłem, tereny Bliskiego Wschodu zostały, w wyniku najazdu tak zwanych „Ludów Morza”, skolonizowane przez Słowian. Szczególną rolę należy przypisać ludom Europy Środkowej z kręgu tak zwanej kultury łużyckiej. Jej przedstawiciele przynieśli ze sobą na Bliski Wschód nie tylko cały szereg postępowych technologii i umiejętności jak np. umiejętność pozyskiwania żelaza, ale również własne wierzenia i własny dorobek kulturalny.
Lud ten nie zachował jednak długo swojej jedności politycznej i bardzo szybko podzielił się na poszczególne królestwa i związki plemienne a nawet poszczególne miasta-państwa, tak jak np. u Fenicjan.

Słowianie osiedlali się jednak nie tylko na wybrzeżu Morza Śródziemnego ale również sięgali coraz dalej w głąb Pustyni Arabskiej.

Jednym z najciekawszych ludów zamieszkujących Arabię byli tzw. Lihyan.


Oczywiście o tym ludzie niewiele (nic nie) znajdziemy w literaturze polskiej i to mimo tego, że wymieniany jest on również w Biblii. Przyczyna tego stanie się dla każdego oczywista, jeśli zauważymy, że tylko zamiana litery „A” na „I” uratowała propagandzistów zachodniej wyższości cywilizacyjnej przed koniecznością przyznania tego, że tym ludem byli Słowianie określający siebie imieniem „LAHY”.

Plemię to wywodziło swój rodowód od starszego z dwóch herosów, od „LELA” który u nich występował już pod imieniem „LEH” lub „LAH”.


Wpływ tego plemienia na ich semickich sąsiadów z południa i wschodu był tak znaczny, że w efekcie przejęli oni wierzenia słowiańskie (przynajmniej ich część) nazywając swoje najwyższe bóstwo mianem „ALLAH”.

Żeby jednak nie poprzestać talko na tym spostrzeżeniu, to zauważmy, że teren ich państwa nazywany był „DEDAN” tak samo zresztą jak ich stolica.


Słowo „Deda” ma jednak jednoznacznie słowiański rodowód o czym pisałem tutaj



I w tym przypadku oznaczało po prostu „ojczyznę” lub „ojcowiznę” typowe dla Słowian określenie oznaczające miejsce zamieszkania ich przodków.

Lud ten został podbity przez Nabatejczyków, a więc przez inne plemię słowiańskie wywodzące swoje pochodzenie od rejonu wokół góry „NEBO”. Tej samej na której zmarł Mojżesz, po tym jak dane mu było zobaczyć po raz pierwszy i ostatni „Ziemię Obiecaną”.

Nabatejczycy na przełomie er okazali się być nie tylko zdolnymi kupcami ale również sprawnymi żołnierzami i w trakcie rozlicznych wojen powiększyli tereny swego państwa zajmując tereny królestwaLachów, i wypierając ich na południe gdzie zasymilowali się z semicką większością.


Ich rywalizacja z Żydami nie była jednak równie skuteczna, bo w osobie Heroda Wielkiego trafili na władcę o wyjątkowych wprost zdolnościach dyplomatycznych. Herod Wielki potrafił doskonale wykorzystać dla swoich celów nową siłę militarną na Bliskim Wschodzie którą byli Rzymianie.

Ci jednak nie byli w ciemię bici i za swoje usługi w pośrednictwie, w trakcie ciągłych konfliktów miedzy bliskowschodnimi państewkami, nakładali na skłócone strony coraz to większe daniny.

Wprawdzie zarówno Żydzi jak i Nabatejczycy profitowali niesamowicie na pośredniczeniu w handlu między Rzymem a Indiami, ale znaczna część tych zysków szła na haracz dla notorycznie zadłużonego cesarstwa.

Nie mogło to pozostać bez wpływu na stosunek tych ludów do coraz bardziej agresywnej polityki Rzymu i Rzymianie byli powszechnie znienawidzeni.

Co niektórzy starali się dać wyraz tej nienawiści w takiej formie na jaką było ich stać i przykładem tego jest również nasz słoneczny zegar.

Autor inskrypcji zadał sobie dużo trudu aby ukryć przed niewtajemniczonymi jej znaczenie. Mimo że Nabatejczycy byli formalnie niepodlegli, to jednak wpływ Rzymian był w tym państwie widoczny na każdym kroku i jedno słowo rzymskiego prefekta wystarczało, aby każdy podejrzany o antyrzymską propagandę zawisł na haku.

Dla ukrycia swego przesłania autor zastosował tę samą metodę co Etruskowie, czyli stworzył napis który można było czytać zarówno z lewej na prawą jak i odwrotnie.

W tym drugim przypadku trzeba jednak poszczególne ligatury czytać trochę inaczej.

I tak pierwsza litera od prawej to „L”, następna to „I” dalej „SZ”. Kolejna litera to znana nam już ligatura z liter „SI”. Tym razem trzeba ja rozpatrywać całościowo i obrócić o 90° co powoduje, że ukazuje się ona nam jako nic innego jak etruska litera „A”. 


Kolejne litery to etruskie „V” i „I

Razem daje to slowo „LISZAVI”.

Slowo „LISZI” oznacza jednak w językach południowosłowiańskich „grabić”, „okradać” co w połączeniu z typowa dla tych języków końcówką „VI” pozwala nam na przetłumaczenie tego słowa jako „grabieżcy” lub „złodzieje”.

Następne słowo to „IZ”. Tym razem rozumiemy dlaczego etruska litera „N” jest napisana w tak rozciągniętym kształcie, bo można ją w tym kierunku odczytać bez problemu jaki etruskie „Z”. Jeszcze lepiej jest to widoczne jeśli obrócić ją o 90°. 
Słowo „IZ” to po polsku przyimek „Z

Ostatnie słowo jest oczywiście bajecznie proste i oznacza stolicę Rzymian „RIM”. W tej formie miasto to jest również współcześnie znane południowym Słowianom.

Omawiany napis ma więc po nabatejsku następujące brzmienie.

Liszavi iz Rim

Co możemy po polsku przetłumaczyć jako:

Złodzieje z Rzymu

I tym miłym akcentem kończymy naszą kolejną pogadankę.

Filistyni - nasi bracia

$
0
0
Filistyni - nasi bracia

Źródłosłów nazwy „Filistyni” jest jednoznacznie słowiański, tak samo zresztą, jak i słowiańskie jest pochodzenie tego ludu. Dotychczas tzw. „nauce”, udawało się zataić ten fakt przed Słowianami, wmawiając nam semickie pochodzenie tego ludu.
Ten stan rzeczy mógł się tylko dlatego tak długo utrzymać, bo po tym narodzie nie ostało się zbyt wiele świadectw, a te które znaleziono dawały się łatwo manipulować, zgodnie z rozpowszechnianą przez historyków propagandą.



Jedynym liczącym się źródłem wiedzy o tym narodzie jest Biblia, ale i ta przedstawia ten lud w krzywym zwierciadle.

Dopiero w ostatnich latach sytuacja ta uległa powoli zmianie w następstwie zakrojonych na olbrzymią skalę wykopalisk prowadzonych przez Izrael.

Oczywiście i tu istnieje niebezpieczeństwo użycia tych znalezisk do celów propagandowych i przykładem takich nadużyć jest ceramiczna figurka znaleziona w trakcie wykopalisk w miejscowości Yehud ca 40 km na północ od miasta Aszkelon, a więc na obrzeżu terenów zamieszkałych przez Filistynów.

Przedstawia on bowiem siedzącego człowieka, podpierającego swoja głowę lewa ręką, w stanie głębokiego zamyślenia.


Figurka ta jest w swojej postaci czymś wyjątkowym na Bliskim wschodzie i nie ma tam żadnego odpowiednika.

Co innego w Europie Środkowej. Tutaj w kręgu kultur słowiańskich ten typ figur jest powszechnie znany.



Od czasu przejęcia przez Słowian chrześcijaństwa, w ten sposób przedstawiany jest Jezus czekający na ukrzyżowanie. Ale jest to oczywista chrystianizacja motywu istniejącego od pradawnych czasów.

Wprawdzie i tu historycy kłamią jak mogą, aby namącić nam w głowach, przypisując temu figuralnemu motywowi niemieckie pochodzenie, ale jest to łgarstwo szyte grubymi nićmi.

Każdy może sprawdzić gdzie w Niemczech tego typu figurki są najczęściej rozpowszechnione, i tu nie ma już żadnych wątpliwości. Występują one oczywiście powszechnie tylko w tych rejonach Niemiec, które jeszcze przed paru stuleciami były zamieszkałe przez ludność słowiańską.

Tam gdzie osadnictwo saskie ma starsze tradycje, tam tych figurek nie ma.

Oczywiście i w Polsce „Chrystus frasobliwy” jest powszechnym motywem ludowego rzeźbiarstwa. Możemy z cala pewnością stwierdzić, ze najstarsza tradycja tych rzeźb występuje w Małopolsce a szczególnie u naszych Górali. To właśnie ludność Małopolski stanowiła trzon emigrantów którzy podbili Bliski Wschód, i to właśnie przodkowie Górali byli twórcami filistyńskiego państwa oraz innych państw słowiańskich tego rejonu.


Tego typu stwierdzenie spotkałoby się przed laty ze wzruszeniem ramion ze strony „naszych” historyków, ale i tutaj pojawiają się twarde fakty, które zmuszają do kompletnej rewizji naszego widzenia historii Bliskiego Wschodu.

To znalezisko dokonano w Aszkelon, w mieście o którym już wcześniej wspomniałem.

Aszkelon należał do 5 miast Federacji Filistyńskiej.
Był największym ich portem morskim i jednym z większych ludnościowo miast w tym regionie świata.

Przyczyną tego było jego wyjątkowe położenie. Aby to zrozumieć trzeba spróbować wyjaśnić znaczenie nazwy Aszkelon.

Oczywiście współczesna nazwa tego miasta nie poprowadzi nas do celu. W tym przypadku musimy sięgnąć do historycznie najstarszej jego wersji z czasów imperium akadyjskiego.

W języku akadyjskim, który, nota bene wywodzi się też z języka słowiańskiego, miasto to nazywało się „Iš-qi-il-lu-nu”.

Z określeniem „IS” spotkaliśmy się już niejednokrotnie w trakcie wyjaśniania historii Słowian.

IS” i „JEZ” są dwiema formami opisu stanu wody. Słowianie stosowali, dla wodzy płynącej i szczególnie czystej, określenie „IS” tak jak np. w przypadku rzek górskich jak Izera, Isara, Isar.


Dla katolików powinno być zastanawiające to, że również imię Jezusma identyczny źródłosłów.

Do dzisiaj w wielu językach imię to ma jeszcze swoją pierwotną formę, a tą było imię „Isus”. Oczywiście końcówka „us” jest pochodzenia greckiego i została przyłączona do imienia Jezusa w greckich wersjach „Nowego Testamentu”.

Pierwotną formą jego imienia było słowo „ISA” lub „IS” co oznaczało „Czysty” lub „Niepokalany”. Te słowa z kolei mają w języku słowiańskim inny synonim, a tym jest słowo „Aria”.

Teraz dopiero rozumiemy dlaczego pierwsi chrześcijanie nazywali siebie „Arianami”. Było to oczywiście ich przyznanie się do tego, że są wyznawcami Jezusa.





Te powiązania wyjaśniają nam też, dlaczego Chrześcijaństwo zdobyło tak wielką popularność wśród Słowian i dlaczego ta popularność trwa do dziś.

Po prostu Słowianie znajdują w tej religii wszystkie te elementy które w pamięci pokoleń zostały im przekazane, że tak powiem, z mlekiem matki.

Moim zdaniem Chrześcijaństwo jest niczym innym jak zmodyfikowaną przez Jezusa i jego Apostołów wiarą naszych przodków. Tak samo zresztą jak Judaizm, który jest taką wcześniejszą, bliskowschodnią modyfikacją wprowadzoną przez Mojżesza i dostosowaną do obowiązujących w jego czasach zasad i zwyczajów.


No ale co to ma wspólnego z miastem Aszkelon?

Więcej niż by się to wydawało.

Otóż przyczyną powstania tego miasta oraz tego, że mogło ono osiągnąć tak wielkie znaczenie i wielkość, było występowanie na tym terenie bogatych zasobów wody źródlanej.

To bogactwo źródeł wody znalazło również swoje odzwierciedlenie w jego akadyjskiej nazwie. „Iš-qi-il-lu-nu” oznaczało po prostu „Źródlane”

Z tego właśnie powodu stało się ono celem osadnictwa Słowian.
Niestety Filistyni nie pozostawili po sobie świadectw pisanych i jesteśmy tu skazani na informacje z „drugiej reki”.
Jednak i w tym wypadku zaznacza się możliwość zmiany tej sytuacji.

Otóż w trakcie wykopalisk pozostałości filistyńskich natrafiono na fragment ceramiki z napisem.
Znajdował się on na szyjce dużego dzbana, który używany był do przechowywania żywności. Zresztą takie dzbany, w tym samym celu, używane są do dzisiaj na Bliskim Wschodzie .

Znalezisko zostało opisane tutaj.


A tu widzimy widok tego napisu bez dygitalnej obróbki.

Widoczny na skorupie dzbana napis możemy odcyfrować w następującej formie.

Co natychmiast rzuca się nam w oczy, to identyczność użytego alfabetu z alfabetem etruskim. Wprawdzie autorzy cytowanego artykułu sugerują tu inny wygląd poszczególnych liter, ale ja nic podobnego na oryginale nie zauważyłem. Zapewne jest to świadome przeinaczenie faktów aby odciągnąć czytelników od jednoznacznych powiązań z alfabetem etruskim czy też nabatejskim.

W tym przypadku mieliśmy niesamowite szczęście, bo omawiany fragment garnka zawiera napis w całości, a więc możemy spróbować przetłumaczyć jego znaczenie bez obawy przeinaczeń, na skutek braku odpowiednich fragmentów.

Oczywiście i w tym przypadku bazą będą języki słowiańskie, w których poszukamy znaczeń odpowiadających zarówno widocznym literom, jak i funkcji przedmiotu na którym zostały zapisane.

Stosunkowo szybko zauważymy, że napis musimy czytać z prawej na lewą, tak jak w języku hebrajskim.

W napisie udało mi się wydzielić dwa słowa:

Pierwszym jest słowo „MLATATI”.


Jest ono dla nas bezpośrednio zrozumiale, bo prawie że identyczne z naszym polskim słowem „Młócić”. W innych językach słowiańskich znajdziemy oczywiście dalsze odpowiedniki, jak np. „Mleti” w czeskim oznaczające zarówno „harówkę” jak i „mielenie”.

Drugim słowem jest słowo „RU”. Wyjaśnienie tego słowa wyglądało na całkiem trudne, ale i w tym przypadku pomogło właściwe skojarzenie.
 
Pierwsze słowo znaczyło „Młócić” i jest związane z produkcją mąki ze zboża. Zboża były dla Słowian podstawa ich wyżywienia.


Robiono z nich nie tylko pieczywo ale i inne potrawy czy napitki. Do dzisiaj w polskiej kuchni jak i w kuchni innych słowiańskich narodów nie obejdziemy się bez zasmażki i ta do dzisiaj w języku rosyjskim nazywana jest „RU”. Co ciekawe, to słowiańskie określenie ostało się też u potomków Polan, czyli Francuzów w tej samej formie.


Również w języku polskim znajdziemy odpowiedniki tego słowa np. w słowie „rumienić” czy też „zarumienić”, gdzie to ostatnie występuje bardzo często właśnie jako „zarumienić mąkę” czyli zrobić zasmażkę.

Możliwe, że otwiera się tu następna możliwość wyjaśnienia znaczenia nazwy „Rusini”. Byłoby to określenie ludzi spożywających na co dzień zarumienioną mąkę „Ru śniadający”.

Widzimy więc, że nasz przodek napisał na garnku, w którym przechowywał zapewne pszenicę, do jakiego celu ma być ona użyta po zmieleniu i planował zmielenie jej na mąkę w takiej konsystencji (najlepsza jest bardzo drobno zmielona), aby nadawała się ona do przygotowania zasmażki.

Odczytanie tego napisu jest wprawdzie drobnym krokiem dla wyjaśnienia słowiańskiej przeszłości Bliskiego Wschodu, ale jest to już kolejny krok na tej drodze, dzięki której przywrócimy naszym przodkom ich prawdziwe miejsce w procesie kształtowania się cywilizacji ludzkiej.

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć

$
0
0
Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć


Opis naszej rzeczywistości, leżący u podłoża zasad współczesnej nauki, natrafił w ostatnich dziesięcioleciach na granice, które nie jest w stanie przezwyciężyć.

Mimo wysiłków milionów naukowców nauka stoi w miejscu (nie mylić z techniką, to są dwie całkiem rożne sprawy).

Wprawdzie ilość publikacji rośnie w oszałamiającym tempie, ale nikt tych publikacji nie czyta, poza autorami, bo ich innowacyjna wartość, w olbrzymiej większości przypadków, jest zerowa. Poza powtarzaniem po raz tysięczny tych samych zaklęć i tych samych cytatów , nie wnoszą one do nauki nic nowego.

Negatywna selekcja, która dopuszcza do kariery naukowej tylko karierowiczów i oportunistów, pogarsza tę sytuację dodatkowo i zaprzepaszcza wszelkie szanse na uzdrowienie.

Współczesna cywilizacja jest najlepszym przykładem tego, jak schizofreniczny może być system oparty na kłamstwie i egoizmie własnych elit.

Gangrena tego system prezentuje się nam we wszystkich jego przejawach jak na dłoni i przyjmuje w nauce wprost kabaretowe formy.

Większość z nas zamyka na to oczy, w obawie przed przyznaniem się do własnej współodpowiedzialności.

Oczywiście nie można posądzać tylko samych naukowców. Również pozostałe elity, obojętnie jakiej proweniencji, są zdegenerowane i skorumpowane do cna.

Z otwartymi oczami zbliżamy się do katastrofy która zmiecie ten system w oka mgnieniu w pełnej świadomości tego, że nie chcemy go zmienić, bo nasze egoistyczne interesy są nam bliższe, niż prawa naszych potomków do godnego życia.

Zagadnienie ekspandującej Ziemi jest jednym z lepszych przykładów tego, w jakim nierealnym i wprost paranoicznym stanie znajduje się współczesna „nauka”.

Od dziesięcioleci geologia trzyma się kurczowo założenia, że procesy fizyczne, warunkujące zjawiska geofizyczne i geomorfologiczne na Ziemi, są od miliardów lat takie same, i to mimo tego, że fakty są nieubłagane i przeczą tym założeniom w sposób oczywisty dla każdego.


To że Ziemia zmienia nieustannie swoja wielkość musi być, jeśli tylko spojrzy na globus, tak naprawdę dla każdego natychmiast widoczne. Tym bardziej musi być to widoczne dla geologów.
Niestety również i w tej „nauce” konformiści zwyciężyli i do jakich absurdów to prowadzi dobrze ilustruje ten artykuł:


Kluczowym problemem tektoniki płyt jest to, że w przypadku Afryki widzimy jej fałszywość jak na dłoni. Mimo że kontynent ten znajduje się w centrum płyty litosferycznej i otoczony jest przez wieniec rowów oceanicznych produkujących dno oceaniczne ze wszystkich stron.

Ani modele komórek konwekcyjnych w gotującej wodzie ani w japońskiej zupie nie mówiąc już o budyniu nic tu nie pomogą i w „żadnej książce kucharskiej” geolodzy nie znaleźli potrawy mogącej wyjaśnić to zjawisko, w ramach obowiązujących reguł.

Ziemia pęka nam w oczach i zanim się obejrzymy w środku Afryki powstanie olbrzymi ocean i to w miejscu które podobnież ze wszystkich stron naciskane jest przez nowo-tworzące się płyty oceaniczne w otaczającym Afrykę pierścieniu oceanicznych rowów.

Na obszarze Etiopii zanotowano w ostatnich latach dramatyczne przyspieszenie tego zjawiska. W okamgnieniu tworzą się tam kilometrowej długości szczeliny



w które napływa magma tworząc nowe dno oceaniczne.



Ale nie tylko tam magma gotuje się pod nogami Afrykańczyków grożąc ostatecznym rozłamem tego kontynentu.

Również i w południowej części tego kontynentu ziemia puchnie i pęka coraz bardziej.



Szczególnie w rejonie Karonga na granicy Malawi i Tanzanii grozi podobna katastrofa jak w rejonie afaryjskim.


 

Po całej serii trzęsień ziemi w roku 2009 doszło tam do erupcji magmy w szczelinie o długości 17 km.

Ta wzmożona aktywność jest rezultatem ponadprzeciętnego nasilenia występowania zaćmień słonecznych na tym terenie.




Oczywiście nie jest to czymś wyjątkowym i zarówno w przeszłości



jak i w przyszłości dojdzie do jeszcze drastyczniejszego nasilenia tych procesów.

 

Ta wzmożona aktywność wulkaniczna pozostawiła po sobie tykającą bombę. W rejonie jeziora Malawi wzrosła oczywiście produkcja gazów wulkanicznych, w tym dwutlenku węgla, który w ostatnich latach zgromadził się w tym bardzo głębokim jeziorze w ilości milionów metrów sześciennych.

Wprawdzie zjawisko samooczyszczania się wód z nadmiaru gazów neutralizuje to niebezpieczeństwo, ale wymaga to czasu.

Do czego to może prowadzić, jeśli ten proces zawiedzie, opisałem tutaj.


I w tym samym artykule wyjaśniłem przyczyny erupcji CO2 pod wpływem zaćmień słonecznych.

Tak się głupio składa, ze niedawno mieliśmy właśnie takie zaćmienie i to akurat w północnym rejonie jeziora Malawi.

Zaćmieniu temu towarzyszyły jak zwykle typowe zjawiska geofizyczne i atmosferyczne łącznie z typowymi katastrofami pogodowymi i wybuchami wulkanów czy tez wzmożoną aktywnością sejsmiczną.


Może najbardziej spektakularnym rezultatem ostatniego zaćmienia słonecznego było zniszczenie możliwe że najważniejszego turystycznego obiektu Malty. W wyniku huraganowych wiatrów zawalił się widowiskowy most skalny „Niebieskie Okno” na wyspie Gozo.



W przypadku rejonu Karonga sprawa jest jeszcze nie zakończona i można się spodziewać, że właśnie rozpoczął się tam proces samoistnego podgrzewania się pakietów skalnych we wnętrzu Ziemi


i ze w ciągu najbliższych miesięcy (najpóźniej do roku) u rejonie tym dojdzie do kolejnych erupcji szczelinowych i, jeśli będziemy mieć pecha, również do erupcji dwutlenku węgla z wnętrza jeziora Malawi.

No a wtedy nich Bóg ma mieszkańców w opiece.

Nowe aspekty wymierania pszczół

$
0
0
Nowe aspekty wymierania pszczół

Już dawno zwróciłem uwagę na to, że wszelkiego typu zjawiska przyrodnicze na Ziemi nie zależą tylko od wewnętrznych procesów związanych z naszą planetą, ale są kontrolowane przez zjawiska które przebiegają bardzo daleko od niej.

W rzeczywistości to co się na Ziemi dzieje, jest spowodowane tym, jakie położenie zajmują planety w naszym Układzie Słonecznym.

To właśnie wzajemne położenie planet decyduje o przebiegu aktywności słonecznej




jak i o przebiegu procesów geofizycznych na Ziemi.




Ta teza jeszcze niedawno było ośmieszana przez półgłówków którym się ubzdurało że są naukowcami. W rzeczywistości nauka już dawno straciła kontakt z rzeczywistością i jest organizacjąupowszechniającą zabobony i ezoteryczny bełkot.

Mamy obecnie do czynienia z tak absurdalną sytuacją, że oczywiste zależności, które widać gołym okiem, są przez „naukowców” ignorowane i zakłamywane, w imię ratowania fałszywych założeń na których zbudowali oni swoje kariery.

Oczywiście nie wszyscy z nich dali się skorumpować i część z nich (wprawdzie znikomo mała) prowadzi swoje badania w sposób obiektywny i niezależny.

Ceną jaką muszą za to zapłacić jest marginalizacja ich wysiłków przez tzw. „środowisko naukowe”, oraz konieczność finansowania tych badań na własną rękę.

Bardzo dobrym przykładem tego typu naukowca jest Prof. Jürgen Tautz.


Zajmuje się on wprawdzie trochę niemodną dziedziną wiedzy, jaką jest etologia pszczół, ale dokonał w niej rzeczy niebywałych.

Między innym zrewolucjonizował on sposób widzenia zasad komunikowania się pszczół, pokazując w jaki sposób pszczoły przekazują sobie informacje o źródłach pokarmu.

Te przełomowe badania umożliwiły mu publikację własnych prac na łamach najbardziej renomowanych czasopism naukowych.

Do czasu kiedy doprowadziły go one do takich wniosków, które stały w sprzeczności z obowiązującymi paradygmatami w nauce.

Mimo niewątpliwego autorytetu jakim cieszy się on w środowisku pszczelarzy, drzwi do publikacji w największych czasopismach zostały mu zatrzaśnięte przed nosem.

Kością niezgody stały się jego dociekania nad temat przyczyn utraty robotnic przez rodziny pszczele.

Jego idea była w zasadzie bardzo prosta.

Skonstruował on bramkę laserową przy wylotku, która rejestrowała zarówno wylot jak i przylot pszczół do ula.

Po porównania tych dwóch wielkości okazało się, że nie są one nigdy równe, co zresztą jest jak najzupełniej logiczne, bo przecież część pszczół ginie niestety w trakcie zbierania nektaru, a inne nie trafiają w drodze powrotnej, z najróżniejszych względów, do rodzinnego ula i wpraszają się do innych uli, napotkanych po drodze.

W każdym razie Prof. Tautz stwierdził, że różnice pomiędzy ilością pszczół opuszczających ul, a ilością do niego powracających, wahają się w niesamowicie szerokich granicach i czasami przybierają tak kolosalne nasilenie, że sama egzystencja rodziny pszczelej zostaje zagrożona i ule tracą prawie wszystkie swoje zbieraczki.
 
Te różnice nie mogły wynikać tylko ze zmian warunków pogodowych ani też z innych potencjalnych przyczyn.

W poszukiwaniu rozwiązania tej zagadki zwrócił on uwagę na jeszcze jedną możliwość, taką mianowicie, że pszczoły posiadają wyjątkowe wprost zdolności do rejestrowania rożnego typu sygnałów jakie występują w naturze. Miedzy innymi są one zdolne do rejestrowania polaryzacji światła jak i posiadają „zmysł magnetyczny”. Kierunek pola magnetycznego jest im pomocny do orientacji w trakcie lotu po pożytek.
Jeszcze ważniejszy jest oczywiście kierunek polaryzacji światła słonecznego.

Pole magnetyczne Ziemi nie jest jednak stałe i podlega rożnego typu wahaniom, z których najważniejsze wywołane są przejściem przez orbitę Ziemi materii słonecznej, wyrzucanej przez erupcje słoneczne. Prowadzi to do tzw. burz magnetycznych. I właśnie te burze magnetyczne stały się tematem zainteresowania Prof. Tautza.

Okazało się, że występuje jednoznaczna korelacja pomiędzy wzrostem aktywności słonecznej wyrażonej tak zwanym indeksem K


a stratami pszczół przez ul.


Takie przedstawienie faktów nie miało szansy na publikację w periodykach uważanych za czołowe, a i w prasie codziennej przeszło to bez echa, mimo tego że znaczenie tego odkrycia trudno jest przecenić.

Oczywiście teza autora jest tylko częściowo prawdziwa i mimo tego, że korelacja istnieje, prawdziwe jej przyczyny są jednak trochę inne.

Jeśli spojrzymy na układ planet na początku kwietnia roku 2012, to zauważymy że jest to okres tworzenia się specyficznej konstelacji planet, zgrupowanej w rejonie oddziaływania Saturna.


Układ ten był jeszcze z tego względu wyjątkowy, ponieważ związany był on ze wspólnym położeniem Ziemi i Wenus w jednej płaszczyźnie obrotu wokół Słońca. To położenie doprowadziło 2 miesiące później do tzw. tranzytu Wenus, które to zjawisko zachodzi raz na około 130 lat.

Musiało to doprowadzić do wyraźnych wahań wielkości Tła Grawitacyjnego a tym samym do zmiany warunków przebiegu procesów fizycznych na Ziemi.

Szczególnie w trakcie pełni i nowiu Księżyca (kiedy Księżyc ustawiony jest na linii łączącej Ziemię ze Słońcem) te zmiany były szczególnie odczuwalne i właśnie w tych okresach, a więc w pobliżu dnia 06.04.2012 i 21.04.2012 wystąpiłynajwiększe straty pszczół lotnych.

Ten ostatni termin był do tego rozciągnięty w czasie bo nałożył się na niego wpływ gigantycznej erupcji słonecznej spowodowanej koniunkcją Ziemi i Saturna w dniu 16.04.2012 roku.

 


Tak więc obserwowane straty pszczół w ulach były spowodowane nie tylko zmianami pola magnetycznego Ziemi, ale generalnymi zmianami warunków przebiegu procesów fizycznych w tych okresach. Musiało się to odbić na sposobie polaryzacji światła słonecznego i innych parametrach (np. intensywności promieniowania UV) co z kolei spowodowało drastyczne zaburzenie zmysłu orientacji u pszczół.

Oczywiście nie tylko zjawiska kosmiczne są odpowiedzialne za wymieranie pszczół.

Bardzo ważnym elementem który świadomie ignorowany jest przez „naukowców”, trzęsących portkami przed koncernami telekomunikacyjnymi, jest wpływ stacji nadawczych telefonów komórkowych na organizmy pszczół.

Trzeba sobie zdać z tego sprawę, że pszczoły dysponują sensorami rejestracji parametrów środowiskowych których czułość nie ustępuje najlepszym urządzeniom technicznym człowieka. Miedzy innym są one w stanie rejestrować zmiany temperatury z dokładnością 0,01°C.
Jest to wielkość ekstremalnie niska i każda jej zmiana skłania pszczoły do podejmowania określonych prac u ulu dla zabezpieczenia przeżycia rodziny pszczelej.

Szczególnie w zimie każda zmiana temperatury w gnieździe jest odbierana przez pszczoły jako wskaźnik szczególnego zagrożenia.

Zmiany temperatury są rejestrowane przez pszczoły za pomocą oscylacji włosków znajdujących się na ich ciele


Występują rożne typy tych włosków o rożnej czułości względem zewnętrznego „promieniowania elektromagnetycznego”.



Oscylacje tych włosków są zależne nie tylko od temperatury otoczenia, ale również od aktualnych wartości Tła Grawitacyjnego i stanowią główne źródło informacji dla organizmów żywych, o aktualnym przebiegu pór roku. Po prostu wartości TG są najwyższe w dniu 03.01. każdego roku, kiedy to Ziemia znajduje się najbliżej Słońca. Spadek tych wartości do określonego poziomu jest sygnałem dla pszczół o podjęciu przez nie przygotowań do wiosny oraz podjęcia wychowu nowego pokolenia pszczół.

Promieniowanie mikrofalowe, stosowane w komunikacji telefonicznej, wywołuje również tzw. efekt termiczny. Efekt ten może zaobserwować każdy kto dłużej prowadzi rozmowę przez komórkę, trzymając ją ciągle przy tym samym uchu. Ta strona głowy ulga tak znacznemu podgrzaniu, że jest to dla nas wyraźnie odczuwalne.

Tym większy jest tego efekt, jeśli promieniowanie to wysyłane jest przez nadajniki. Wprawdzie w terenach zabudowanych moc takich nadajników jest ograniczona, ale przepisy te nie obowiązują poza takimi terenami, właśnie tam gdzie najczęściej znajdują się nasze pszczoły. Szczególnie w zimie kiedy to często dochodzi do zaburzeń w funkcjonowaniu sieci, koncerny telekomunikacyjne dopuszczają do dramatycznego przekroczenia mocy nadawczej poszczególnych nadajników.

Jeśli w pobliżu znajdą się ule z pszczołami to ich wyjątkowo wrażliwe na oscylowanie włoski pokrywy ciała zarejestrują wzmożone oscylacje, co z kolei ich układ nerwowy zinterpretuje jako dramatyczny przyrost temperatury i wartości TG. Na poziomie komórkowym prowadzi to do wzrostu częstotliwości oscylacji molekuł a tym samym do spadku generowanej przez poszczególne atomy przestrzeni. Jeśli dochodzi w tym momencie do tworzenia się nowych związków pomiędzy atomami (syntezy związków chemicznych) to ich wielkość jak i częstotliwość ich oscylacji zostaje w tym momencie zamrożona. Jeśli po jakimś czasie sytuacja awaryjna się skończy i nadajnik wróci do pierwotnej mocy, to nowo powstałe cząstki i molekuły wykazują zmniejszoną czułość na oscylacje TG i odpowiednie mechanizmy sterowania układem nerwowym interpretują to jako początek wiosny co skłania matkę pszczelą do intensywnego czerwienia.

Tymczasem na zewnątrz panuje sroga zima, co jednak nie powstrzymuje robotnic przed wylotem z ula, aby szukać pożytku i wody dla głodującego czerwiu. Ten instynkt u pszczół jest tak silny, że robotnice wylatują z ula nawet przy minusowych temperaturach, aby ratować czerw. I oczywiście kończy się to ich śmiercią.
Niestety rodzina pszczela reaguje na tę sytuację jeszcze większym stresem i kolejne partie pszczół wylatują na stracenie.

Wystarczy kilka dni działalności takiej stacji nadawczej w warunkach awaryjnych, aby doprowadzić do wymarcia wszystkich pszczół w okolicy.

Oczywiście prawdziwych winowajców, odpowiedzialnych za tę sytuację, nigdy nie poznamy, o to już zadbają nasze skorumpowane „elity”. Dla uspokojenia opinii publicznej gazety pobredzą coś o chorobach pszczół albo warozie i wszystko pozostaje po staremu, do następnej fali wymierania.

Jeśli się komuś wydaje, że jego to nie dotyczy, to myli się dokumentnie, a jak już coś mu zaświta w jego pustej głowie, to dopiero wtedy kiedy ma już na pewno raka. Niestety zanim uda mu się coś zdziałać, to już wącha kwiatki od korzonków. Pozostali udają, że to nie ich sprawa, a koncerny telekomunikacyjne zbijają kabzę kosztem śmierci dziesiątków tysięcy ludzi.

Najważniejsze że nasze elity mieszkają tam gdzie takich awaryjnych przekroczeń mocy nadajników nie ma. Ci są za „ważni” aby narażać ich na niebezpieczeństwo. To tylko motłoch zasługuje na to, aby trafić do ziemi, zanim koszty jego utrzymania będą większe, niż zyski z jego niewolniczej pracy.

Jaki jest przekaz tekstu etruskiego Kryszny?

$
0
0
Jaki jest przekaz tekstu etruskiego Kryszny?


Opisując powiązania kultury etruskiej z kulturą hinduską podałem przykład brązowej figurki dziecka która, gdyby znaleziono ją w Indiach, bez żadnych wątpliwości zostałaby przypisana hinduskiemu Krysznie.


Całe szczęście jej identyfikacja jest prosta, bo widzimy na niej napis w języku etruskim.


Napis ten jest napisany ciurkiem co stawia nas przed zadaniem wydzielenia w nim poszczególnych wyrazów. Dodatkowo zaczyna się on znakiem, którego jeszcze nie znamy, a który poszerzy naszą znajomość etruskiego abecadła, oczywiście pod warunkiem, że uda się nam go prawidłowo zidentyfikować.


Ze względu na kształt, oraz na to, że wszystkie europejskie alfabety wywodzą się od pierwowzoru z kręgu kultury Vinča, możemy przyjąć, że główne formy takich liter oraz ich wymowa zachowały się w przeciągu wieków w znacznym stopniu niezmienione.

Z tego względu pierwszą literę tego napisu musimy kojarzyć z wyglądem naszego „B”. Ale tu pojawia się niestety znak zapytania. W językach starosłowiańskich, do jakich zaliczał się też Etruski, litera ta mogła też odpowiadać naszemu obecnemu „W”. Byłaby więc tak czytana jak „B” w cyrylicy.

Trafiamy tu na ten problem który już poruszałem wielokrotnie a który w przeszłości doprowadził do totalnego zamieszania w nazewnictwie czasów antycznych.
Wielokrotnie, litera „B” była fałszywie rozumiana jako „W” i na odwrót, co prowadziło do przeinaczeń i powstania i zanikania całych społeczności których nazwy zostały fałszywie zapisane.

Przykładem mogą być Bułgarzy którzy tak naprawdę nazywali siebie Wołgarami ale poprzez zafałszowanie pierwszej litery, kronikarze bizantyjscy zrobili ze Słowian z rejonu nadwołżańskiego, azjatyckich koczowników ze stepów Azji centralnej.


Jest to jeden z przykładów trudności na jakie natrafiamy interpretując napisy czy też teksty czasów starożytnych.

My sami jesteśmy przyzwyczajeni, poprzez scentralizowany system szkolnictwa, do przestrzegania ścisłych (przynajmniej w teorii) reguł pisowni. Nie możemy tego jednak projektować na czasy antyczne. Nasi przodkowie żyli w społeczeństwach wolnych i pozbawianych tych wszystkich ograniczeń jakie są współcześnie niestety naszym udziałem.
Dla piszącego po Etrusku nie istniała konieczność trzymania się ścisłych reguł, ponieważ takie nie istniały.

Tak więc każdy pisał tak jak uważał za stosowne, bez oglądania się na jakieś sztuczne ograniczenia. Jak już zdążyliśmy się przekonać, na wielokrotnych przykładach, Etruskowie nie uważali nawet za stosowne trzymać się jednego alfabetu i bez oporów mieszali swój własny z greckim lub łacińskim.

Również współcześnie nie istnieją ostre granice wymowy poszczególnych głosek i wyrazów i często zapisujemy je tylko dlatego, w ten czy inny sposób, ponieważ wiemy, że tego wymaga od nas ortografia. W rzeczywistości słyszymy je jednak całkiem inaczej i pozostawieni sami sobie zapisalibyśmy je zapewne całkiem inaczej.

Jako przykład może nam posłużyć niezapomniany cytat ze skeczu Kobuszewskiego i Gołasa: "Chamstwu w życiu, należy się przeciwstawiać siłom, i godnościom osobistom".

W poszczególnych językach pochodzenia słowiańskiego, sytuację pogarsza również to, że nie istnieje, w wielu przypadkach, wyraźna różnica w wymowie głosek. Tak np. w greckim czy hiszpańskim nie odróżnia się „B” od „V”.
Katastrofalnie sytuacja wygląda wtedy, kiedy poszczególne litery wymawia się całkiem inaczej jeśli tworzą one wzajemne kombinacje jak np. w polskim „SZ” lub „CZ”, albo w hiszpańskim gdzie „GU” wymawia się jak nasze „G” ale „GE” już jako nasze „H”.

W cytowanym powyżej napisie mamy do czynienia z tą właśnie sytuacją.

W zależności od kontekstu można pierwszą literę napisu interpretować jako nasze „B” lub „W”. W tym konkretnym przypadku jest to jednak jednoznacznie „W”, przynajmniej w kierunku czytania z prawej na lewą, i to stwierdzenie pozwala nam już na odczytanie początku zdania.


Brzmi ono „W LEPE”

Słowo „LEPO” lub „LEPA” jest powszechnie znane u Słowian południowych i oznacza „ładny lub dobry”. Zachowało się ono również wśród potomków Słowian we Włoszech jako imię męskie „LAPO”. W którymś z kolejnych odcinków dotyczących tłumaczenia tekstów etruskich przedstawię przykłady na to, że imię to występowało w tej samej formie już 2500 lat temu.

Dalej trafiamy na kolejny znak którego znaczenie jest bardzo zagadkowe.

Po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nie jest to nowa litera, ale skreślone „I”. Jest to sygnał, że również ten napis jest zagadką i jego przesłanie zostało zaszyfrowane. Niektóre litery zostały tak przez autora umiejscowione, że ich wygląd sugeruje nam inne ich znaczenie, niż widzimy to na pierwszy rzut oka.

Nie jest to jednak przeszkoda dla wydzielenia poszczególnych wyrazów.

I jak widzimy kolejny wyraz jest łatwy do zrozumienia jeśli uwzględnimy, że w tym kierunku czytania to zwykłe „I”

Wyraz ten czytamy jako „MIJS” co odpowiada polskiemu „masz” lub bośniackiemu „imaš”.

W kolejnym wyrazie czeka na nas dalsza zagadka.

Tym razem autor sugeruje nam istnienie litery w formie etruskiego lub odwróconego łacińskiego „N” co jednak uniemożliwia nam odczytanie tego wyrazu. Dopiero jak zauważymy ze jest to złożenie dwóch etruskich liter „L” i „I”,

dopiero wtedy wyraz ten staje się dla nas zrozumiały.

Czytamy go jako „Żalim” i oznacza po polsku „żałuj”. W słoweńskim znajdziemy podobne słowo w formie „obžalujemo” czyli „żałować”.

Kolejny wyraz odczytamy dopiero wtedy kiedy zauważymy że etruska litera „S”nie bez przyczyny została tak blisko umieszczona przy etruskiej literze „SZ“.
Oczywiście miało to na celu ułatwienie nam zrozumienia tego, że nie mamy tu do czynienia z litera „S” ale okrąg jest w tym przypadku pełny i jest to litera „O”. I w tym przypadku natychmiast zmienia się znaczenie tego słowa i czytamy je jako „LOSZE”

To słowo w językach południowosłowiańskich oznacza „zło”

Teraz już możemy przeczytać całe zdanie prawidłowo

W lepe mijs žalim loše

co po polsku oznacza

W dobru znajdziesz, żałuj za zło

Ostatnia litera tego zdania nie należy tak naprawdę do niego, ale jest pierwszą literą zdania czytanego od lewej do prawej.

Żeby nie przedłużać przejdźmy od razu do podziału na poszczególne wyrazy.

Pierwszy wyraz to „Resz”

ma on dużo wspólnego z serbskim „riješiti" czyli rozwiązuj lub z rosyjskim „решить» o tym samym znaczeniu. W tym przypadku chodzi jednak o dosłowne jego rozumienie czyli „przerwać coś” „rozdzielić”

Następnie mamy spójnik „c” który wymawiamy jako „s” i tłumaczymy jako nasze „Z”.

Dalej słowo „Lež” przy czym litera „ž” jest tu wzięta ze najstarszej wersji alfabetu słowiańskiego czyli z „Rezów“ - znaków wycinanych w drewnie i z tego względu litery przybierały taką kanciastą formę.

Natomiast literę „E” uzyskujemy przekręcając literę „M” o 90°.

Słowo „Lež” w językach południowosłowiańskich oznacza „kłamstwo”

Dalej mamy spójnik „a” o takim samym znaczeniu jak w polskim.

Kolejne słowo to „žsi” które jest odpowiednikiem polskiego „żniwo” które obecnie zastępowane jest słowem „zbierać” lub „otrzymać”. 

Podobne słowa znajdziemy w czeskim „žněoznaczajace to samo co w polskim, czy tez „žetiw serbskim, oznaczajace żąć”.

Dalej mamy tę literę którą już omówiliśmy, a która w tym kierunku czytania jest skreślona i nie ma być uwzględniona w tym zdaniu.

Kolejnym słowem jest „mere” 

gdzie tym razem znak

ma być czytany jako etruskie „R”.

Słowo to znajdziemy w rosyjskim jako „Умножить” czyli „mnożyć” lub w bośniackim jako „Pomnožite” jako “mnożyć”.
Co ciekawe również w niemieckim to słowiańskie słowo zachowało się prawie że nie zmienione, pomijając oczywiście ten kamuflaż w formie niemego „H” - „mehren”

Ostatnie słowo składa się z dwóch liter
Pierwszą czytamy oczywiście jako znane już nam etruskie „L”. Drugą literę już omawialiśmy ale tym razem występuje ona w również w znaczeniu „B”.
Oczywiście łatwo rozpoznać, że autor nie napisał tego słowa w całości, ale zostawił nam możliwość jego interpretacji. Jeśli przyjmiemy, że ostatnią literą jest „W” to możemy uzyskać rozpoznawalne słowo poprzez wstawienie w środek wyrazu samogłoski „I” co daje nam słowo „LIV”. To zachowało się u Słowian skandynawskich i weszło do języka szwedzkiego jako „LIV” - „życie”.

Jeśli ostatnią literę odczytamy jako „B” i uzupełnimy wyraz samogłoską „U” to otrzymamy słowo „LUB”, co po naszemu oznacza „Miłość” lub „Dobro”.

Tak więc zdanie

Reš s lež a žsi mere lub (Liv)

możemy teraz przetłumaczyć jako

zerwij z kłamstwem, a plonem Twoim będzie więcej dobra

lub też

zerwij z kłamstwem, a plonem Twoim będą dalsze życia

To ostatnie tłumaczenie jest bardzo ciekawe, bo nawiązuje bezpośrednio do hinduskiego widzenia nieśmiertelności duszy i reinkarnacji jej w kolejnym życiu.

Jak widzimy mamy tu kolejny przykład tekstu religijnego, który wzbogaca nasze rozumienie religijności Etrusków. Jednocześnie wskazuje on na silne powiązania wiary Słowian z religią buddyjską jak i z chrześcijaństwem. Nie powinno nas to dziwić, bo jak to już wielokrotnie podkreślałem, wszystkie religie monoteistyczne na świecie zostały stworzone, albo bezpośrednio przez Słowian, albo były zapożyczeniem ich idei i ich filozofii.

Jest to może największy wkład Słowian w nasze wspólne dziedzictwo cywilizacyjne.

Ewolucja człowieka przyspiesza

$
0
0
Pogadanki                                                                        01.02.2012



Ewolucja człowieka przyspiesza


Podane przeze mnie poprzednio zasady przemian ewolucyjnych wskazują, że wbrew temu co myśli na ten temat religijna większość, ewolucja człowieka nie jest procesem zakończonym. Wprost przeciwnie, zmiany ewolucyjne nabrały od początków XX tempa i ludzkość przechodzi obecnie okres gwałtownych zmian morfologicznych. Zaznacza się to najlepiej w znacznym przyroście wzrostu ludzi w ostatnich dziesięcioleciach ale także w epidemicznym wzroście zachorowań na tak zwane choroby cywilizacyjne.

W przeciwieństwie do wcześniejszych okresów historii człowieka za zmiany te nie możemy obecnie obciążać tylko natury, ale tak naprawdę sami je wywołaliśmy naszą cywilizacją.

Ewolucja człowieka nie jest już tylko sterowana naturalnymi zmianami Tła Grawitacyjnego ale zmiany te wynikają z lokalnych jego modulacji wywołanych używaniem przez nasza cywilizację technologi opartych na elektryczności, promieniowaniu radiowym a przede wszystkim technice jądrowej.

O niebezpieczeństwach energetyki atomowej nie trzeba w tych dniach nikogo przekonywać. Zbyt drastyczne są informacje z Fokushimy i zbyt jasne jest to, że mimo wszystkich technicznych szykan, tak naprawdę nie jesteśmy w stanie opanować w stu procentach techniki jądrowej.

Kolejny raz życie weryfikuje bezpodstawne obietnice nauki i pokazuje jaka przepaść dzieli ją jeszcze od obiektywnego spojrzenia na własne „osiągnięcia".
Nie można jednak powiedzieć, że ta sytuacja jest całkowitą niespodzianką. Już od dawna bowiem można było zauważyć, że pomiędzy zapewnieniami nauki o całkowitym bezpieczeństwie techniki jądrowej dla społeczeństwa, a realnie obserwowanymi skutkami jej użycia, występują poważne rozbieżności.

Nie da się bowiem ukryć, że oprócz znanych nauce niebezpieczeństw, w postaci radioaktywnego promieniowania, muszą jeszcze występować inne mechanizmy odpowiedzialne za cały szereg fenomenów obserwowalnych w bliskości ośrodków techniki jądrowej.

Ta niezdolność nauki do wyjaśnienia tych zbieżności doprowadziła do podziału wśród naukowców jeśli chodzi o podejście do tej problematyki.

Z jednej strony widzimy olbrzymią większość tych którzy doskonale dopasowali się do systemu, stanowiąc integralną cześć rządzących elit, oraz takich którzy z obawy o własne przywileje zaprzeczają istnieniu tych związków, twierdząc że należny tę problematykę pomniejszać i przemilczać.

Z drugiej, nieliczną mniejszość która wprawdzie nie potrafi wyjaśnić tych obserwacji, która jednak uważa, że nie można tych zjawisk tabuizować tylko dlatego,, że przyczyny tych korelacji wymykają się naszej wiedzy.

Okazuje się bowiem, że lista tych fenomenów nie jest zamknięta.

Oprócz znanych zjawisk, takich jak zaburzenia w proporcji płci noworodków w rejonach składowania odpadów radioaktywnych i lokalizacji elektrowni jądrowych, czy też niewyjaśnianego wzrostu ilości przypadków raka w tych rejonach, udało mi się stwierdzić, że obserwowana epidemia otyłości na świecie jest ściśle związana zarówno czasowo, jak i ilościowo z rozwojem techniki jądrowej w danych krajach.
Na te zależność udało mi się trafić po tym, jak rozważałem jakie konsekwencje dla naszego codziennego życia ma moja teoria zjawisk fizycznych. Moim celem było wiec wyjaśnienie zależności, a nie poszukiwanie korelacji.


Nie jest żadną tajemnicą to, że liczba ludzi z chorobliwą nadwagą rośnie nieprzerwanie od wielu lat. Ciekawe, że spośród krajów o procentualnie największej liczbie otyłych, na czołowych miejscach znajdują się kraje Polinezji.

W pierwszym momencie bylibyśmy skłonni przypisać to zjawisko cechom genetycznym jej mieszkańców. Z drugiej jednak strony trzeba stwierdzić że mieszkańcy Polinezji jeszcze przed 50 laty nie różnili się pod tym względem od ludności innych rejonów Ziemi.
Musimy się wiec zapytać, co było powodem tego, że budowa ciała Polinezyjczyków stała się taka, że łatwiej jest ich przeskoczyć jak obejść.
W pierwszym momencie jesteśmy skłonni przypuszczać że mamy tu do czynienia z fałszywym odżywianiem, z za dużą ilością spożywanego tłuszczu i z brakującym wysiłkiem fizycznym.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na inną możliwość tłumaczącą to zjawisko.

Podstawą mojego rozumowania jest eksperyment który już przedstawiłem w moim tekście pod tytułem „Karłowata przyszłość“

Eksperyment ten został przeprowadzony przez Chuan Kai Ho, Steven C. Penningsa i Thomasa H. Carefoota którym udało się stwierdzić, że ślimaki karmione pokarmem pochodzącym z rejonów o wyższej szerokości geograficznej osiągają większą wielkość od ślimaków karmionych pokarmem lokalnym.

Autorzy tej publikacji upatrują obserwowane skutki w jakoby większej wartości odżywczej pokarmu pochodzącego z rejonów podbiegunowych, w stosunku do tropikalnych.

Wniosek ten uważam za wysoce spekulatywny, żeby nie powiedzieć, za całkowicie fałszywy.

Przyczyn tego zjawiska musimy szukać w fałdowaniu się białek, przy czym kluczową rolę odgrywają tu tak zwane chaperony.

Wszystko wskazuje na to, że fałdowanie się białek jest szczególnie intensywne w rejonie równika i maleje w miarę zbliżania do biegunów. Szczególnie intensywnie fałdowane są białka organizmów żyjących na wyspach. Z tych względów mieszkańcy Polinezji są genetycznie przystosowani do białek o intensywnym pofałdowaniu.

W ostatnich dziesięcioleciach ludność Polinezji zaprzestała jednak samodzielnego produkowania żywności. Konkurencja z USA i innych krajów doprowadziła do tego, że mieszkańcy wysp spoczywają żywność produkowaną na terenach odległych o tysiące kilometrów od ich ojczyzny, a tym samym spożywają białka słabo pofałdowane.


Dla Polinezyjczyków skazanych przez naturę do spożywania silnie sfałdowanych białek oznaczało to katastrofę. Mimo że jako dzieci odżywiali się całkiem „normalnie“, ich ciała przybrały nienaturalną wielkość i formę.

Ten efekt spożywania słabo pofałdowanych białek powoduje nie tylko wzrost wagi ale oddziałuje też na cały szereg funkcji organizmu ludzkiego.



Przykładem może być stosunek płci u noworodków.

Wśród mieszkańców Polinezji występowała od dawna silna nadwyżka noworodków płci męskiej nad żeńską, co w efekcie było też przyczyną tak silnie rozpowszechnionej w tym rejonie Poliandrii.

Na podstawie danych statystycznych odzwierciedlających stosunek płci na świecie, widzimy że w takich państwach wyspiarskich jak Palau czy Montserrat liczba mężczyzn w stosunku do kobiet (w wieku pomiędzy 15 i 64 latami) jest bardzo wysoka. Ten stosunek nie potwierdza się jednak u noworodków ponieważ w międzyczasie uległo też zmianie źródło pożywienia mieszkańców tych wysp.
Na wyspie Nauru proces ten doprowadził do całkowitej zmiany trendu w podziale płci, w wyniku czego współcześnie rodzi się tam tylko 84 chłopców na 100 dziewcząt. U starszej generacji występował jeszcze stosunek odwrotny (patrz starsi niż 64 lata).

Ciekawe że podobne przemiany obserwowane są także w Europie - na przykład w Niemczech.
Tutaj w pobliżu elektrowni atomowych i składowisk materiałów radioaktywnych obserwuje się także drastyczną nadwyżkę urodzin noworodków płci męskiej co w skrajnych przypadkach prowadziło do stosunku 140 / 100.

Logicznie rzecz biorąc musimy więc oczekiwać wspólnego mechanizmu powodującego te zmiany i mechanizm ten, jak to w dalszym wywodzie zobaczymy, oznacza po części usprawiedliwienie dla grubasów.

Jeśli używanie przez człowieka urządzeń technicznych zmienia jego morfologię, to musi się to także zaznaczyć u zwierząt które dzielą z nim to samo środowisko i rzeczywiście nie tylko ludzkość dotknięta jest epidemią nadwagi ale również zwierzęta żyjące razem z nim.

Wygląda na to że wina nie leży po stronie ludzi z nadwagą ale przyczyny związane są z upowszechnieniem energetyki atomowej w ostatnich dziesięcioleciach co zmieniło stopień fałdowania się białek a w konsekwencji doprowadziło do nadwagi u ludzi.

Spójrzmy na statystykę występowania nadwagi w USA i porównajmy je z położeniem elektrowni atomowych w USA.

Już na pierwszy rzut oka widać że występuje przerażająca zgodność pomiędzy położeniem i ilością elektrowni atomowych a obszarami o największym przyroście ludności z nadwaga.

Wygląda na to, że tak zwane choroby cywilizacyjne są wynikiem eksperymentu przeprowadzonego na ludzkości, który w nieodpowiedzialny sposób ingeruje w nasze mechanizmy genetyczne.

Z punktu widzenia mojej teorii mamy tu do czynienia z następującym związkiem przyczynowym:

Elementarnym prezesem regulującym nasza rzeczywistość jest oscylacja podstawowych jednostek przestrzeni które nazwałem wakuolami. Charakter tej oscylacji nie jest jednak jednolity ale tworzy zmienne pole któremu nadałem nazwę Tła Grawitacyjnego.

Zmienność Tła Grawitacyjnego wpływa bezpośrednio na przebieg wszystkich procesów czy to fizycznych czy też biologicznych.
Tło Grawitacyjne bardzo łatwo ulega zmianie w wyniku przeróżnych procesów. Jednym z nich jest modulacja Tła Grawitacyjnego poprzez obecność ciał materialnych i synchronizacji oscylacji pojedynczych wakuol będących składowymi cząstek elementarnych. To zjawisko jest znane powszechnie jako grawitacja.
Innym jest przemieszczanie się wyswobodzonych wakuol w wyniku zadziałania impulsu i przekazywania tego impulsu na wakuole Tła Grawitacyjnego.

Te swobodnie przemieszczające się wakuole znane nam są jako fotony albo inaczej promieniowanie elektromagnetyczne. Podobne efekty powoduje przemieszczanie się w przestrzeni cząstek materii.
Jeszcze innym efektem jest rozpad materii na elementarne jednostki przestrzeni tak jak w przypadku rozpadu radioaktywnego w reaktorach jądrowych.

Spróbujmy znaleźć teraz cechy wspólne dla przedstawionych zjawisk.

W przypadku mieszkańców wysp Polinezji występuje tam ciekawy mechanizm prowadzący do zwiększenia wartości Tła Grawitacyjnego. Przyczyna leży w intensywnym falowaniu oceanu.

W przypadku wysp charakterystyczne jest to, że fale oceaniczne, niezależnie od tego w którym miejscu brzegu tej wyspy się znajdujemy, zdają się zawsze zmierzać dokładnie do jej centrum. Wyspa staje się w tym przypadku centrum grawitacyjnym a bez ustanku przemieszczające się miliony ton wody przekazują oscylacje własne na oscylacje materii tej wyspy w wyniku czego wzrasta częstotliwość tych oscylacji a tym samym wartość lokalnego Tła Grawitacyjnego.

Eksperymentalnie możemy to stwierdzić przez pomiar Stałej Grawitacji na takiej wyspie jak na przykład Nauru.
Pośrednim dowodem jest powszechne występowanie na wyspach zjawiska karłowacenia zwierząt



a nawet ludzi.

Prowadząc pomiary stwierdzimy że Stala Grawitacji ma tam większą wartość niż na lądzie, co więcej jej wielkość jest zależna od wysokości fal oceanu przy brzegu wyspy w momencie pomiaru.

Podobne zjawisko będziemy obserwować w pobliżu elektrowni jądrowych czy też składowisk odpadów radioaktywnych.
Jeśli porównamy wyniki pomiarów grawimetrycznych przed i po budowie elektrowni, czy też składowiska odpadów radioaktywnych, to stwierdzimy, że wystąpiło tu zjawisko zwiększenia przyciągania ziemskiego, innymi słowy wytworzyła się anomalia grawitacyjna.

Wielkość tej amonali jest przy tym zależna od ilości materiałów radioaktywnych w danym składowisku.

Wytłumaczenie tego fenomenu jest takie, że w wyniku rozpadu promieniotwórczego następuje uwolnienie podstawowych jednostek przestrzeni w formie fotonów czy też cząstek elementarnych. Jednostki te konkurują z istniejącymi już wakuolami o miejsce w umownej objętości. Co oznacza że na naszą fikcyjną jednostkę przestrzeni przypada więcej wakuol. Prowadzi to do tego, że przykładowa wakuola w momencie ekspansji wcześniej trafi na wakuolę sąsiednią co oznacza że częstotliwość jej oscylacji musi wzrosnąć, a tym samym częstotliwość przyspieszeń w momencie ekspansji.

W efekcie następuje wzrost Tła Grawitacyjnego objawiający się dla nas wzrostem przyspieszenia ziemskiego.
Jak widzimy rożne przyczyny prowadzą do tego samego skutku.
Przyrost Tła Grawitacyjnego oznacza jednak, że rośnie też jego składowa rotacyjna.

Tak jak to już opisałem w moim tekście „O przyczynach anomalii Flyby” dodatkowe przyspieszenie składowej rotacyjnej jest odwrotnie proporcjonalne do masy. Innymi słowy czym mniejsza masa tym większe przyspieszenie.

W przypadku ludzkich komórek rozrodczych, te które mają męski zestaw chromosomów są lżejsze od tych z kobiecym zestawem, ponieważ męski chromosom X jest o wiele mniejszy niż żeński Y.
Tym samym przy wzroście Tła Grawitacyjnego plemniki z męskim zestawem chromosomów, jako lżejsze, będą bardziej przyspieszane przez składową rotacyjną Tła Grawitacyjnego a tym samym ich szansa osiągnięcia komórki jajowej jest większa, a tym samym wzrasta odpowiednio szansa na chłopaka.

Tym należny wiec tłumaczyć, dlaczego na wyspach jak i w pobliżu elektrowni atomowych mamy drastyczną przewagę urodzeń chłopców nad dziewczynkami.

Jednocześnie jeśli mieszkańcy tych terenów odżywiają się pokarmem produkowanym na terenach o niższej wartości Tła Grawitacyjnego, to znaczy leżących na wyższej szerokości geograficznej, czy też poza zasięgiem zmian wywołanych rozpadem jądrowym, to proteiny które przyswajają nie są dostosowane do ich metabolizmu.

Proteiny bowiem oprócz swojego składu chemicznego muszą przyjąć też odpowiednia formę przestrzenną, innymi słowy muszą zostać prawidłowo sfałdowane. Nieprawidłowo sfałdowane proteiny nie mogą być przez organizm wykorzystane a jeśli już, to są tylko odkładane przyczyniając się do jego nadmiernego wzrostu, zarówno wzdłuż jak i w poprzek, czyli do chorobliwej nadwagi.

Co więcej proteiny te nie mogą przejąc też funkcji regulujących w organizmie, co prowadzi do wzrostu występowanie tak zwanych chorób cywilizacyjnych takich jak cukrzyca, zawały serca, nadciśnienie i oczywiście przeróżne formy raka.

Jak widzimy energetyka jądrowa poza niebezpieczeństwami związanymi z awariami reaktorów niesie jeszcze o wiele poważniejsze ryzyko, a mianowicie ryzyko wyniszczenia i degeneracji społeczeństw, które w swojej ślepocie i pazerności, dopuściły do powstania elektrowni jądrowych na swoim terytorium.

Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że ta degeneracja dopiero co się zaczęła i mamy jeszcze szansę przed nią się ochronić, jeśli sprzeciwimy się budowie elektrowni atomowych.

Innym ważnym zadaniem jest kontrola importu żywności. Najlepiej jedzmy tylko to, co jest produkowane lokalnie. Tylko w ten sposób zagwarantujemy naszym organizmom taką żywność która jest dla nich najlepsza.

Import żywności z zagranicy, z terenów o mniejszym przyśpieszeniu ziemskim niż w Polsce, musi być zabroniony.

Te proste reguły doprowadzą do szybszego polepszenia zdrowotności społeczeństwa i zmniejszenia chorób cywilizacyjnych, niż najlepsza służba zdrowia i przemysł farmaceutyczny.

O homoseksualizmie wśród Etrusków

$
0
0
O homoseksualizmie wśród Etrusków

W kulturach antycznych praktyki homoseksualne były dość rozpowszechnione. Po części miało to podłoże religijne, a po części również znaczenie praktyczne, ponieważ wzajemny stosunek płci nie był tak wyrównany jak obecnie i zdarzały się okresy o znacznej przewadze jednej płci u noworodków. Homoseksualizm był więc możliwością zmniejszenia napięć w społeczności i zapobieżenia konfliktom.

Nie jest to fenomen ograniczony tylko do Europy, o czym pisałem już w tym artykule:


Byłoby więc co najmniej dziwne to, gdybyśmy się z tym nie spotkali również wśród Etrusków.

Wprawdzie bezpośrednich dowodów brakuje, ale znalazłem na to dowód pośredni, próbując odczytać kolejny etruski napis.

Tym razem przyozdabiał on, razem ze scenką rodzajową, etruskie zwierciadło.

Początkowo nic nie zapowiadało niespodzianki.

Widzimy tam postać, w otoczeniu dwóch służących, najprawdopodobniej przy rozczesywaniu włosów.



Napis przy tej scence jest krotki i na pierwszy rzut oka nie powinno być z jego odczytaniem problemu.


Czytany z lewej na prawą składa się on w języku etruskim z następujących głosek:

MALASIŻK

Podział na wyrazy też nie nastręcza problemu, bo widzimy od razu, że pierwszym wyrazem jest słowo „MALA” co tłumaczymy jako „mała

Gorzej było z rozpoznaniem drugiego słowa.

Sižk”, bo tak powinno się je przetłumaczyć stosując alfabet etruski, nie dawało żadnego rozsądnego znaczenia pasującego do omawianej scenki.

Równorzędną możliwością jest to, że wymowa pierwszej litery odpowiada raczej alfabetowi łacińskiemu, a więc powinno się ten napis czytać jako ”.
MALA CIŻK

Wprawdzie niewiele to początkowo zmienia, ale podsunęło mi pomysł, że kombinacja liter „żk” tak czy owak jest trudna do wymowy i aż prosi się w tym miejscu o samogłoskę. Pytanie tylko jaką?

Po wstawieniu w to miejsce samogłoski „A” otrzymamy słowo „ciżak” a to już ma swoje odpowiedniki w językach południowosłowiańskich w znaczeniu „czeczota”.

Czeczota to rodzaj specjalnego drewna o bardzo splecionych włóknach, z którego wytwarza się szlachetny fornir.

W przeszłości tym samym określeniem nazywano ludzi o kędzierzawych włosach. W języku polskim ostało się to w formie popularnego nazwiska „Czeczot”. Jeszcze ciekawsze jest to, że takim imieniem nazywano również egipskiego faraona.


To określenie pasuje bardzo dobrze do naszego wizerunku, ponieważ centralna osoba na obrazku rzeczywiście przedstawiona jest z kręconymi włosami.

W ten sposób mamy już pierwsze tłumaczenie tego napisu.

Mała (kobietka) z kręconymi włosami”.

Ale moment. Ta osóbka wcale mi nie wygląda na małą. Z pośród wszystkich postaci tego rysunku jest osobą najbardziej rosłą. I w ogóle jeśli chodzi o urodę to nic specjalnego. Duża głowa z dużym nosem i do tego raczej niezbyt kobiece rysy.

W tym rysunku coś nie pasuje.

Rozwiązanie tego dylematu znajdziemy, jeśli w omawianym słowie wstawimy między „ż” i „k” samogłoskę „i”. Otrzymamy wtedy słowo „čižik”, a to jest jednoznacznie odpowiednikiem naszego „czyżyka”.

Oczywiście w pierwszym momencie można pomyśleć, że chodzi tu o tego kolorowego ptaszka o tak pięknym śpiewie, że w przeszłości był on bardzo chętnie chowany przez ludzi.

Ptaszek ci i owszem, i to całkiem niezły, jeśli uwzględnić to, że to słowo ma swoje podwójne dno.

Zachowało się ono w języku polskim jako określenie małego chłopca.


Obecnie nie ma w nim specjalnego podtekstu, ale zapewne w czasach etruskich tak nazywano młodych mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych.

I teraz rozumiemy już dlaczego ta „kobieca” postać w centrum wizerunku ma tak męskie rysy.

Zresztą czytając ten napis w odwrotnym kierunku (z prawej na lewą) znajdziemy tego kolejne potwierdzenie.

Tym razem możemy wydzielić wyrazy:

KŻI CALAM

W tym przypadku jest to rebus typu „podmiana-zamiana” tak jak to już spotkaliśmy u Traków.


Podmianie powinny ulec litery „Ż” i „C” co prowadzi nas do rozwiązania w formie:

KCI ŻALAM

Słowo „KCI” to oczywiście południowosłowiańskie „KĆI” oznaczające „córkę”.

Słowo „ŻALAM” to oczywiście nasze „żałuje”.

Tak więc zdanie to oznacza.

Żałuje że nie jest córką

Te słowne zabawy Etrusków rzucają również trochę światła na pochodzenia obecnie istniejącego słownictwa.
Tak np. pozwalają na zrozumienie jak powstało słowo „kokota”, tak popularne w wielu krajach określenie na kurtyzanę.

Jest to zapewne zniemczona wersja wyżej już wymienionego słowa „czeczota”. Już zapewne u Etrusków „czeczotka” znaczyła nie tylko kobietkę o kręconych włosach ale również kobietkę o „pokręconej biografii”.

W ciągu wieków trudne w wymowie dla zachodnich europejczyków głoski „cz” zostały zastąpione przez głoskę „K” i w tej nowej formie słowo to przetrwało do dzisiaj jako „kokotte”.

Zresztą „czeczota” inspirowała również Anglików. Ci wprawdzie nie używają tego słowa bezpośrednio, ale za to zapożyczyli jego formę znaczeniową i tak słowo „burl” oznacza zarówno drewno „czeczotki”, jak i splatane włosy. We współczesnym włoskim „burla” to „kawał” albo „psikus”. A słowa „burleska” i „burdel” zna już każdy na świecie.

Reasumując, twórca tego zwierciadła pozwolił sobie na dość frywolny żart, sugerując nam całkiem coś innego, niż w rzeczywistości przedstawił nam na rysunku oraz zapisał w inskrypcji.

O przyczynach anomalii Pioneera

$
0
0
Pogadanki                                                                                                              03.12.2011




Moja przygoda z fizyką zaczęła się przed 8 laty. Oczywiście nauki przyrodnicze, ale nie tylko, 
interesowały mnie już od dziecka, tak więc nie był to start od zera. Mogę powiedzieć, że było odwrotnie, ilość wiedzy którą zgromadziłem była na tyle duża, że zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, jak niepewne są w gruncie rzeczy interpretacje obserwacji i eksperymentów w obrębie nauki, a w szczególności fizyki.

Z początku nie przykładałem do tego uwagi, akceptując bez sprzeciwu kolejne szpagaty intelektualne jakimi uraczali nas fizycy i konsumowałem biernie kolejne brednie o ciemnej materii i energii, przyspieszonej ekspansji wszechświata itd.
Do czasu aż natrafiłem po raz kolejny na artykuł o anomalii Pioneera i anomalii Flyby. Tym razem jednak nie wystarczyły mi już pseudo-wyjaśnienia fizyków. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że fizycy blefują. Musiało minąć jednak parę lat zanim się zorientowałem do jakiego stopnia.

To że fizyka jest kompletna mistyfikacją nie mogło mi się wtedy jeszcze pomieścić w głowie.
Tak jak większość ludzi dążyłem fizyków bezgranicznym zaufaniem połączonym z trwożnym podziwem dla ich wprost nadprzyrodzonych intelektualnych osiągnięć.

To przecenianie ich zdolności powodowało, że nie przyszło mi nawet do głowy zmierzyć się samemu z tym zdawałoby się herkulesowym zadanie zrozumienia natury.

Po przeczytaniu artykułu o anomaliach (o których wprawdzie wiedziałem od lat) zaczęły pojawiać się u mnie wątpliwości. W międzyczasie, dzięki wysiłkom inżynierów i techników, pojawiły się możliwości (w formie internetu) dostępu do materiałów źródłowych, co ułatwiło mi zdobycie potrzebnej mi wiedzy.

Nagle stało się dla mnie jasne, że fizyka nie jest w stanie odpowiedzieć mi na pytania jak funkcjonuje nasza rzeczywistość. Co gorsza musiałem przyjąć do wiadomości, że fizycy już od dawna zrezygnowali z ambicji rozwiązania tej zagadki. 

Dobrowolnie zrezygnowali z tego co stanowiło fundament ich racji bytu.

To odkrycie byli dla mnie wstrząsem. Po raz pierwszy w moim życiu zacząłem wątpić w możliwości nauki i zdolności intelektualne jej przedstawicieli.
Trwało jednak jeszcze długo zanim zrozumiałem że fizyka jest nie tylko pełna niedomówień i paradoksów ale jest po prostu jednym wielkim nieporozumieniem żeby nie powiedzieć kłamstwem.

Zacząłem wiec szukać celowo paradoksów fizycznych i oczywiście pierwsze co znalazłem to artykuły dotyczące przesunięcia ku podczerwieni i rotacji galaktyk.
To co znalazłem nie wyjaśniło moich wątpliwości, wprost przeciwnie czym bardziej wgłębiałem się w tę problematykę tym bardziej była ona zagmatwana.

W tej beznadziejnej sytuacji, nie znajdując żadnej odpowiedzi, która by mnie przekonała o swojej prawdziwości, zdecydowałem się spróbować samemu rozwiązać ten problem.
Oczywiście byłem przekonany o tym, że to jest niemożliwością to abym ja, normalny zjadacz chleba, mógł trafić na coś, co uszło uwadze takich geniuszy jak fizycy.

Ku mojemu totalnemu zdziwieniu rozwiązanie znalazłem w ciągu paru godzin, ale potrzebowałem jeszcze czegoś bardziej namacalnego. W tym czasie byłem przekonany, że tak naprawdę tylko wyprowadzenie wzoru matematycznego, tłumaczącego moje rozwiązanie problemów anomalnych zjawisk w fizyce, jest jedyną prawidłową drogą.

Wiedziałem już czego szukać i jak powinno wyglądać przeprowadzenie tego dowodu.
Moim koronnym dowodem miało być wytłumaczenie anomalii Pioneera.

Przeprowadzenie odpowiednich rachunków nie trwało długo ale gdy spojrzałem na wynik to osłupiałem. Sprawdzałem go jeszcze raz, i jeszcze raz, z nadzieją że się pomyliłem, ale za każdym razem wychodziło to samo. W mojej głowie kołatało się tylko jedno pytanie: czyżby to wszystko było tak beznadziejnie proste?

Tak to było beznadziejnie proste rozwiązanie. I wtedy wreszcie zrozumiałem że fizycy to zwykli szarlatani i oszuści.

Na czym ono polegało? Oto ono.

Wiedziałem o doświadczeniu Pouda i Rebki w którym udowodnili że częstotliwość promieniowania rośnie jeśli fotony poruszają się w polu grawitacyjnym Ziemi w kierunku jej centrum. Zrobili to w ten sposób, że rozwalili strop w piwnicy laboratorium w którym pracowali i na pietrze umieścili źródło promieniowania gamma o znanej częstotliwości a w piwnicy detektor do pomiaru częstotliwości promieniowania. Źródło i detektor znajdowały się w odległości 22,57 m od siebie. Pomimo tak niewielkiej odległości zmierzyli przyrost częstotliwości o wielkości

Δf / f = 2,5 x 10^-15

Δf – różnica częstotliwości źródła i detektora
 f - częstotliwość źródła

Czyli mamy tu do czynienia z tak zwanym Blueshift. Jeśli zamienimy źródło i detektor miejscami to wystąpi zjawisko zmniejszania częstotliwości czyli tak zwany Redshift.
Tę doświadczalnie stwierdzoną zmianę porównali następnie z wynikiem jaki można było obliczyć teoretycznie korzystając ze wzorów Einsteina

E = m x c^2

i Plancka na energie

E = h x f

E - energia
m - masa
x – znak mnożenia
^ - znak potęgowania
c – prędkość światła w próżni
h – stała Plancka

Zgodnie ze wzorem Einsteina możemy energię fotonu przedstawić jako odpowiednik masy

E = mph x c^2

mph – obliczeniowa masa fotonu

i porównać z energią fotonu wyrażoną wzorem Plancka

 → h x f = mph x c^2

teraz możemy teoretyczną masę fotonu przedstawić jako iloczyn stałej Planka i jego częstotliwości podzielonej przez prędkość światła do kwadratu

 → mph = h x f / c^2

/ - znak dzielenia

wskutek ruchu z góry ku dołowi następuje przyrost energii kwantowej fotonów

ΔE = h x Δf

A maleje ich energia potencjalna.

ΔE = mph x g x H

g- przyspieszenie ziemskie
H – wysokość

po porównaniu

h x Δf = mph x g x H

i wstawieniu wcześniej obliczonej masy fotonu otrzymujemy

h xΔf = h x f / c^2 x g x H

wzór ten przekształcamy względem przyrostu częstotliwości i otrzymujemy

Δf / f = g x H / c^2

Podstawiamy teraz dane z doświadczenia i znane nam stale

Δf / f = 9,81 x 22,57 m/s^2 x m / (3x10^8) ^2 (m/s)^2

i otrzymujemy wynik 2,5 x 10^-15

Załóżmy że przestrzeń nie jest jednorodna ale jest zbudowana z nieskończonej ilości podstawowych elementów, które podlegają ciągłym oscylacjom, to znaczy ulegają bardzo nieznacznemu kurczeniu i rozszerzaniu. Odległości pomiędzy maksimum i minimum są bardzo niewielkie, rzędu średnicy jadra atomowego. Temu polu złożonemu z oscylujących jednostek przestrzeni nadałem miano Tła Grawitacyjnego.

Wróćmy teraz do eksperymentu Rebki

Zamiast g wstawmy do wzoru Δa to jest wartość przyspieszenia jakie nadaje materii Tło Grawitacyjne objawiające się anomalią Pioneera. Zamiast H wstawiamy D ponieważ przyspieszenie to działa stale na całej długości drogi fotonu.Otrzymujemy

Δf / f = Δa x D / c2

To wyrażenie Δf / f jest nam znane także z innego zjawiska a mianowicie jako kosmologiczne przesuniecie ku podczerwieni zaobserwowane przez Hubbla

Δf / f = z → c x z = Ho x D → z = Ho x D / c

z - przesuniecie ku podczerwieni
Ho – stała Hubbla

jeśli te dwa wzory teraz ze sobą porównamy, a mam do tego prawo zgodnie z tym co założyłem, to otrzymamy

Δa x D / c2 = Ho x D / c

Δa x D x c = c2 x Ho x D

Δa = Ho x c

a ta wartość została doświadczalnie potwierdzona w trakcie obserwacji sygnału sondy Pioneer.
Co to oznacza było dla mnie natychmiast jasne.

1.        Ekspansja wszechświata w skali globalnej nie istnieje
2.        Odległości podawane na podstawie przesunięcia tu podczerwieni są wyssane z palca
3.        OTW jest fałszywa
4.        Mechanika kwantowa jest fałszywa
5.        Tło grawitacyjne jest odpowiedzialne za wszystkie rodzaje oddziaływań
           podstawowych
6.        Tło grawitacyjne jest odpowiedzialne za masę materii

I jasne było dla mnie również, że to początek mojej nowej przygody z fizyką.

O przyczynach anomalii Fly-by

$
0
0
Pogadanki                                                                        11.12.2011


O przyczynach anomalii Fly-by


Anomalia Fly-by należny do jednych z bardziej znanych zagadkowych obserwacji zjawisk fizycznych. Anomalia ta polega na tym, że w trakcie manewru mijania Ziemi przez sondy kosmiczne zaobserwowano większy wzrost ich prędkości niż to wynikało z obowiązujących teorii grawitacji. To jak dotychczas nie wyjaśnione zjawisko dowodzi, że grawitacja nie jest przez naukę w pełni zrozumiana co oczywiście prowadzi do tego że fizycy robią wszystko żeby tylko nie przeprowadzić eksperymentów potwierdzających nieodwołalnie jej istnienie.
Była to też druga zagadka którą zająłem się zaraz po rozwiązaniu anomalii Pioneera.
Jeszcze pod wpływem tej metodologii, która okazała się poprzednio tak skuteczna, podjąłem cały szereg prób rozwiązania jej na bazie matematycznego dowodu. Bezskutecznie.
Co gorsza prowadziło to do tego, że więcej czasu traciłem na rachunki i rożnego typu numerologiczne szpagaty niż na zastanawianie się nad przyczyną tej anomalii. W efekcie mój zapał do fizyki zaczął gasnąć, w miarę tego jak szansa znalezienia rozwiązania malała. Całe szczęście nadszedł taki moment w którym zdałem sobie sprawę z bezsensowności takiego podejścia do tego problemu.
Jedną z metod pomagającą mi zrozumieć określone zjawisko jest jego redukcja do możliwie najprostszej postaci.
Jeśli przyjmiemy że materia jest zbudowana z oscylujących wakuol to możemy oscylacje np. dwóch z nich opisać oscylacją wspólnej wakuoli łączącej cechy obu składowych. To co zrobiliśmy dla dwóch możemy również zrobić dla 3, 10 ale też i dla wszystkich wakuol z których składa się sonda kosmiczna. Innymi słowy redukujemy nasza sondę do jednej oscylującej wakuoli i możemy teraz spróbować prześledzić sposób jej zachowania w trakcie manewru Flyby.
W trakcie manewru Fly-by następuje zakrzywienie toru satelity. Wielkość tego zakrzywienia jest uzależniona od odległości od Ziemi tak samo jak wielkość anomalnego przyrostu prędkości satelity.
Jeśli przedstawimy graficznie zależność wielkości Δv (w trakcie Fly-by zaobserwowany anomalny przyrost prędkości satelity) od kwadratu odległości sondy od Ziemi w momencie największego zbliżenia, to zauważymy, że otrzymana krzywa wykazuje taki sam przebieg jak wielkość potencjału grawitacyjnego.
Wskazywało by to na związek ze Stałą Grawitacji, jednocześnie założyłem jednak, że anomalia Flyby i anomalia Pioneera maja to samo źródło. To z kolei skłoniło mnie do szukania zależności pomiędzy nimi. Ta zależność była bardzo prosta do znalezienia.
Stwierdziłem, że wartości Tła Grawitacyjnego Δa równa jest iloczynowi wartości Stałej Grawitacji pomnożonej przez 4Pi.
Dopiero gdy zrozumiałem że Tło Grawitacyjne nie jest tylko dodatkowym elementem grawitacji ale jej prawdziwym źródłem i że nie jakaś wyimaginowana siła powoduje grawitacyjne oddziaływanie tylko przyspieszenie Tła Grawitacyjnego działające jednak na każdą cząstkę elementarną z osobna zrozumiałem też jak te anomalię można wytłumaczyć.
Z punktu widzenia mojej Teorii Oddziaływań Grawitacyjnych manewr Fly-by ma następujący przebieg:
W trakcie przelotu w okół Ziemi trajektoria sondy na krótko przybiera formę ruchu po okręgu. Nasz zredukowany do pojedynczej oscylującej wakuoli satelita jest zmuszony do zmiany kierunku oscylacji i jej synchronizacji z kierunkiem do centrum Ziemi. Ta zmiana kierunku oznacza jednak że na wakuolę działa dodatkowe przyspieszenie w momencie synchronizacji w trakcie wejścia na orbitę kołową oraz powtórnie w trakcie jej opuszczania. To przyspieszenie następuje w trzech wymiarach dla każdego wymiaru osobno, przy czym w trakcie wychodzenia z orbity kołowej co najmniej w jednym wymiarze będzie ono działać w przeciwnym kierunku do pierwotnego co musi zmniejszyć w tym wymiarze przyrost prędkości o połowę.
W ten sposób znalem już wszystkie elementy potrzebne mi do wyprowadzenia zależności.
Wartość anomalii możemy obliczyć z poniższego wzoru
Δv²xyz = 4Π / Δa m r² + 4Π / Δa m r² + 2Π / Δa m r²
po skróceniu otrzymujemy
Δv²xyz = 10Π / Δa m r²
jeśli zdecydujemy się użyć tak zwanej Stałej Grawitacji to otrzymujemy
Δv²xyz = 2,5 / G m r²
To równanie pozwala obliczyć wielkość przyszłych anomalii w trakcie manewrów Fly-by.
Δa - Przyspieszenie Tła Grawitacyjnego (8,3871E-10 m / s² )
Δv - [m/s] - anomalny przyrost prędkości
m - [kg] - masa sondy
r – [m] - odległość od Ziemi w momencie maksymalnego zbliżenia
G - "Stala Grawitacji"
Poniżej przedstawione są dane anomalnych manewrów Fly-by:


Near Galileo Rosetta


r² – (m²) 2,8354E+11 9,1404E+11 3,8193E+12


m – [kg] 730,4 2497,1 2895,2


Δv² – [m²/s²] 1,7638E-04 1,6004E-05 3,3034E-06


Δv – [m/s] 0,01328 0,00400 0,00182


zaobserwowano następujące Wartości anomalnego przyrostu prędkości
Δv – [mm/s] 13,46±0,13 3,92±0,08 1.82±0,05
widzimy że obliczone wartości są zgodne z obserwacja.
na podstawie przebiegu zależności wartości anomalii Δv od kwadratu odległości sondy od Ziemi musimy stwierdzić, że jeśli trajektoria sondy przebiega w odległości większej niż ca. 3000 km od Ziemi w momencie największego zbliżenia to wartość anomalii maleje tak, że nie będzie ona rejestrowana przez dotychczasowe metody pomiarowe.
Jednak to nie wszystkie wnioski jakie można wyciągnąć z faktu istnienia anomalii Flyby i rozwiązania jakie proponuję.
Najważniejszym wnioskiem jest to, że w ujęciu fizyki klasycznej grawitacja jest przedstawiana fałszywie bo nie uwzględniane jest istnienie jej składowej rotacyjnej, tej która objawia się w momencie przejściowego wejścia satelity na orbitę kołową w trakcie manewru Flyby.
Pozwoliłem sobie na odpowiednie przekształcenie Prawa Grawitacji tak by ta składowa została uwzględniona.
F= 1 / 4π ρ0 δ0 x m1*m2/r^2
1/ δ0 = Δa
F – siła pomiędzy dwoma masami
m1 – masa pierwsza
m2 – masa druga
r – odległość miedzy masa 1 i 2
Δa - tło grawitacyjne Δa = 8,38695 x 10-10 m/s²
δ0 – przenikalność grawitacyjna [s²/m ]δ0 = 1.19233 x 10^9 s²/m
ρ0 – współczynnik masowy [kg/m² ]ρ0 = 0,5 w momencie wejścia i wyjścia z orbity kołowej oraz ~1,0 dla ruchu w pozostałych częściach orbity

Stala grawitacji została zastąpiona poprzez wyrażenie G = 1 / 4π ρ0δ0.
Oznacza to jednak że ciała niebieskie nie poruszają się po orbitach eliptycznych ale kształt tych orbit jest jajowaty tak jak to już przypuszczał Kepler.
Następny wniosek jest taki, że tak powszechna obecność rotacji, jako elementu ruchu ciał niebieskich we wszechświecie, nie jest przypadkiem, ale wynika z obecności rotacyjnej składowej oddziaływań grawitacyjnych.
Dla mnie osobiście zainteresowanie anomalią Flyby zmieniło moje podejście do matematyki w fizyce w sposób radykalny, bo pokazało mi jak bardzo ograniczone i jak fałszujące rzeczywistość jest jej użycie. Nie zdawałem sobie jeszcze wtedy z tego sprawy, że jej użycie jest w gruncie rzeczy bezsensowne.
PS. Niektórych zapewne zaciekawiło dlaczego przyjąłem takie radykalne podejście do matematyki, mimo że wyjaśnienie anomalii Fly-by powinno te wiarę raczej umocnić.
No tak całkiem koszerne to wyjaśnienie nie jest. Wprawdzie liczbowo równanie daje prawidłowe wyniki ale jednostki fizyczne się nie zgadzają. Lewa i prawa strona równania nie pasują do siebie.
Dla fizyka jest to powód żeby o takim wzorze jak najszybciej zapomnieć a bron Boże żeby się koledzy po fachu dowiedzieli. To było by równoznaczne z samobójstwem.
Cale szczęście nie jestem fizykiem i nie przeszedłem tresury jakiej oni doznali w trakcie studiów, przyjąłem to wiec bezstresowo.
Istnieją tylko dwie możliwości wyjścia z tego dylematu. Albo mój rachunek jest fałszywy i obliczone wartości to czysty przypadek, albo matematyka w fizyce jest o dupę rozbić.
Dlaczego wybrałem tę drugą alternatywę opowiedziałem w tym artykule.

http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2015/10/o-przyczynach-niestabilnosci-masy.html







Następne tłumaczenia etruskich napisów

$
0
0
Następne tłumaczenia etruskich napisów

Omówiliśmy już wiele przykładów etruskich napisów, często dość sprytnie zaszyfrowanych, a więc jest już czas na zmierzenie się z bardziej skomplikowanym zadaniem.

Ale na początek, dla rozgrzewki, coś prostego.

Odczytamy najpierw napis na etruskim lustrze pokazującym wieszcza w trakcie przepowiadania przyszłości z wątroby zwierzęcia ofiarnego.



Na wizerunku znajdziemy etruski napis, który odczytany został przez „naszych histeryków” jako „Kalchas”.

Wprawdzie litera „K” powtarza się w tym napisie dwukrotnie i jeśli już to musielibyśmy odczytać ten napis jako „KALKAS”, no ale wtedy nie pasowałoby on do postaci Kalchasa z „Iliady”.


Jednak zgodnie z najważniejszą zasadą współczesnej nauki - „Jeśli dowody nie pasują do teorii, to tym gorzej dla dowodów” - również i w tym przypadku nikt się tym oczywistym faktem nie przejmował

W rzeczywistości napis ten należy odczytać w odwrotną stronę, a wtedy ma on następującą formę:

ŻAKLAK

Jego podobieństwo do naszego polskiego określenia „Rzekłem” jest oczywista, a to oznacza po prostu „powiedzieć”.
Końcówka „AK” jest do dzisiaj używana dla określenia zawodów jak np. „rybak”, tak więc „Żaklak” przetłumaczymy na współczesnego „przepowiadacza”.

Oczywiście współcześni językoznawcy nie są w niczym lepsi niż ich antyczni poprzednicy. Również Homer (Homir) kopiując ze słowiańskich podań i mitów, w trakcie spisywania Iliady,


korzystał zapewne ze słowiańskich zapisków, często nie zdając sobie nawet sprawy z prawidłowego kierunku ich odczytywania i wyszło mu z „Żaklaka” - „Kalchas”.

Jest to dobry przykład ilustrujący to, jak na skutek „błędów i wypaczeń” doszło do wytworzenia się języka greckiego.

Gdyby dobrze poszukać, to w tysiącach greckich wyrazów znaleźlibyśmy słowiański rdzeń. Najprawdopodobniej antyczne teksty greckie, przy dokładnej analizie, okażą się być spisane w języku słowiańskim, jeśli tylko uwzględni się to, że kombinacje liter „US” „OS” i „AS” były tylko znakami oddzielającymi poszczególne wyrazy w zdaniu i nie były uwzględniane przy ich wymowie.

Niestety nie wszystkie napisy są tak bajecznie proste w interpretacji i niektóre stawiają nas przed całkiem niełatwym zadaniem.

Za przykład posłuży nam następujący napis:


Co od razu w tym napisie zauważymy, to występowanie podwójnych kropek.

Nieodparcie nasuwa się myśl, że znaki te są wskazówką, aby wstawić w to miejsce brakujące litery. Czytający ma więc za zadanie wyszukać takie litery, które dadzą w efekcie nie tylko sensowne wyrazy, ale złożą się nam w sensowne zdanie. Z podobnym zadaniem spotkałem się już odczytując antyczne teksty Traków (patrz poprzedni link).

Dla Etrusków było to zapewne dziecinnie proste, dla nas, nie znających ich języka, jest to już bardziej skomplikowane.

Całe szczęście pomiędzy naszą mową, a mową Etrusków, występują tylko powierzchowne różnice i przy odrobinie szczęścia jesteśmy w stanie taką łamigłówkę odgadnąć.

Tak było też i w tym przypadku. Zabrało mi to wprawdzie wiele czasu i nerwów, ale w końcu znalazłem brakujące litery.

Ukrywały się one w ostatnim wyrazie napisu.


Pierwsza jego litera ma kompletnie fantazyjny wygląd i nie ma w innych tekstach żadnych odpowiedników. Poza tym zauważymy nad tą literą wyraźny znak w formie kropki. Jest on sygnałem tego, że mamy tu do czynienia z próbą ukrycia prawdziwego jej znaczenia i że tu właśnie ukrywa się klucz do rozwiązania tajemnicy tego napisu.

Pierwsza litera tego wyrazu jest tak rozbudowana, że musi nam to sugerować, że jest ona ligaturą składającą się z tych liter których brakuje w tekście.


Łatwo zauważyć, że występują w niej, jako elementy składowe, etruska litera „L


etruska litera „M




i litera „I


Eliminując z tej ligatury wszystkie rozpoznane przez nas już litery otrzymamy też przy okazji ukrytą pierwszą literę ostatniego wyrazu


Na szczęście z kontekstu można się domyśleć co ten wyraz oznacza.

Tym słowem jest wyraz „SIBLA”. Tak więc i w tym przypadku mamy do czynienia ze złożeniem liter „S” i „I”.



Wyraz ten kojarzymy z postacią Sybilli i ksiąg sybillińskich. Sybilla była wieszczką przepowiadającą przyszłość. Była więc, że tak powiem, personifikacją nieubłaganego losu.


Dla Etrusków słowo „SIBLA” oznaczało po prostu przeznaczenie.

Nieznajomość własnego przeznaczenia napawało antycznych Słowian niewyobrażalnym strachem, stąd nawet użycie tego słowa bez jego zaszyfrowania było w ich pojęciu wyzwaniem dla Bogów(a), które dla śmiertelnika musiało się skończyć jego śmiercią.
To był główny powód tego, że tego typu wyrazy starano się ukryć, poprzez ich zafałszowanie fantazyjnymi znakami, jak w podanym przykładzie.

Dodatkowo musimy zauważyć, że etruska litera „B” wystaje zdecydowanie ponad szeregiem liter w dolnym rzędzie napisu. Sugeruje to nam, że należy ona jednocześnie do górnej jego części.

Teraz możemy wstawić litery we właściwe miejsca


i podzielić napis na poszczególne wyrazy.


Pozwala nam to na zrozumienie całości zdania i stwierdzamy ku naszemu zdziwieniu, że jego znaczenie jest tak współczesne, że wydaje się nam jakby zostało wymyślone dopiero wczoraj.

Mol letit bol vłażi sibla

Słowo „Mol” pochodzi oczywiście od południowosłowiańskiego „Moliti” - „modlić się

Letit” to nasze „leczyć”.

Bol” to oczywiście „ból”, lub zgodnie z nową gramatyką wprowadzoną przez najwyższego przedstawiciela „naszej elity” „bul”.

a „vłażi” to odpowiednik naszego słowa „władzy”.

Tak że już bez problemów możemy ten napis przetłumaczyć jako:

Modlitwa leczy ból władzy przeznaczenia”.

Niewątpliwie i współcześnie patrzymy na tę sprawę podobnie, szukając w modlitwie ukojenia od nieszczęść, które spadają na nas jak grom z jasnego nieba. Dodatkowo nie dziwi nas również to, że napis ten znaleziono na urnie pogrzebowej. Jego wymowa pasuje w tym przypadku znakomicie.

Odczytując ten napis udowodniłem, że generalnie przy próbach zrozumienia etruskich (słowiańskich) napisów, musimy nie tylko uwzględnić możliwość zbitek literowych (ligatur), ale również możliwość występowania całkowicie fantastycznych ich form, oraz luk w napisach, dla ukrycia ich znaczenia.

Było to jednym z powodów kompletnego fiaska nauki przy próbach odczytania etruskich napisów, na skutek skrajnie prymitywnego podejścia do zagadnienia, jak i intelektualnej impotencji jej przedstawicieli.

Nie można jednak zapomnieć i o tym, że głównym powodem była i jest konieczność podtrzymania, przez tzw. naukowe kręgi oraz rządzące nami „pseudoelity”, legendy o wyższości „cywilizacji” Europy zachodniej, nad cywilizacją Słowian.

O tradycji pochówków ciałopalnych wśród Słowian

$
0
0
O tradycji pochówków ciałopalnych wśród Słowian

Jednym z głównych powodów utrzymywania się legendy o antycznym pochodzeniu narodów krajów Europy zachodniej jak i o napływowym charakterze ludów słowiańskich, jest niemożność pozyskania materiału genetycznego ze szczątków żyjących w tamtych czasach ludzi. Wiązało się to z powszechnością stosowania w czasach prehistorycznych i antycznych pochówków ciałopalnych w Europie.

Nasi przodkowie Słowianie ułatwili niestety zachodnim mitomanom uprawianie tej kłamliwej propagandy, paląc ciała swoich zmarłych na stosie.

Nawet jeśli przypadkowo znalezione zostaną szczątki antycznych mężczyzn to badania przynależności ich do określonej haplogrupy publikowane są tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jest pewność tego, że nie należą one do R1a lub I, a więc do haplogrup słowiańskich.

Dodatkowo mamy tu do czynienia z niebezpieczeństwem zafałszowania rzeczywistych stosunków ludnościowych na danym terenie, ponieważ istnieją przesłanki do podejrzeń, że tego typu szczątki należały do osobnika o obcym, niesłowiańskim pochodzeniu i przetrwały tylko i wyłącznie dlatego, że został on pochowany według obcego dla danego terenu rytu.

Analiza genetyczna takich szczątków daje w tym przypadku kompletnie zafałszowany obraz rzeczywistości, który jest jednak często zgodny z mitami zachodnioeuropejskiej propagandy.

Jedynie szczątki ofiar katastrof żywiołowych lub nieszczęśliwych wypadków dają szansę odpowiedzi na pytanie, jaka genetycznie ludność zamieszkiwała dany teren, w danym czasie. To ograniczenie jest jednak z premedytacją przez tzw. „naukowców” ignorowane.

W międzyczasie wypracowany został perfekcyjny system fałszowania naszej historii, w którym to systemie centralną rolę pełni „piąta kolumna” nazywająca siebie mianem „polskich historyków”.

Polacy i generalnie Słowianie opłacają, z wypracowanych przez siebie ciężką pracą pieniędzy, zdrajców robiących wszystko, aby utrzymać ich w zależności od ich zachodnioeuropejskich wyzyskiwaczy. Oczywiście „polscy” historycy nie są w tych staraniach wyjątkiem, tylko częścią tzw. pożal się Boże „elit”, narzuconych narodowi dla jego zniewolenia.

Dlaczego jednak nasi przodkowie przez tysiąclecia stosowali ten zwyczaj chowania zmarłych?

Oczywiście domyślaliśmy się, że miało to podłoże religijne, ale tak do końca nie mogliśmy być tego pewni.

Zniszczenie świadectw pisanych przez Popiela


oraz eksterminacja wszystkiego co słowiańskie, trwająca od czasu przejęcia starotestamentowego katolicyzmu przez Piastów, doprowadziło do prawie całkowitego wymazania ze świadomości Polaków ich słowiańskiej historii oraz do wykorzenienia u Polaków poczucia przynależności do kręgu kultur słowiańskich, oraz poczucia solidarności z bratnimi narodami.


Odkrycie przeze mnie sposobu tłumaczenia tekstów trackich


macedońskich


a następnie etruskich


otworzyło przed nami możliwość wglądu w świat duchowy naszych antycznych przodków.

Początkowo tłumaczyłem tylko teksty bardzo krótkie, często składające się tylko z pojedynczych wyrazów i o bardzo ograniczonym zasobie użytych głosek. Z konieczności dotyczyły one spraw codziennych lub były rodzajem rebusów dla zabicia czasu i dla rozrywki.

Czym dłuższe jednak były teksty, które udawało mi się rozszyfrować, tym częściej okazywało się, że główną ich tematyką były sprawy duchowe i religijne.



Powoli z tych tekstów zaczął wyłaniać się obraz życia religijnego antycznych Słowian oraz fakt ścisłych powiązań ich wierzeń z wiarą pierwszych Żydów i Chrześcijan.



Jednak nigdzie dotychczas nie ukazało się nam to tak dobitnie jak w tekście który przedstawię poniżej.
Tekst ten znaleziony został na etruskiej urnie.


Jak i inne etruskie teksty jest on zaszyfrowany, choć w tym wypadku sposób kodowania wiadomości ogranicza się do takiej modyfikacji etruskich liter, aby ukryć w nich inne głoski niż to sugeruje ich początkowy wygląd.


Oczywiście i ten napis daje się oczytać w obie strony, na co wskazuje ligatura liter „L” i „N”.

Na początek ograniczymy się jednak tylko do kierunki z lewej na prawą.

Zacznijmy od podziału tekstu na poszczególne wyrazy.


Pierwszym wyrazem jest słowo „ŻEŻDA


Jest ono identyczne z rosyjskim słowem „жажда” oznaczającym „pragnienie

Następnym jest czasownik utworzony od rzeczownika „жажда” w formie „ŻEŻDVJ” czyli „pragnij


W kolejnym słowie


widzimy, że pierwsza litera sugeruje nam głoskę „L”.

To samo „L” występuje jednak w dalszych wyrazach, ale tam jest ono obrócone o 180°. Mamy więc w tekście dwa rożne znaki dla zapisania tej samej głoski. To jest oczywiście mało prawdopodobne i jeden z tych znaków musi oznaczać coś innego. Do wyboru mamy dwie możliwości. Albo znak ten oznacza zmienione trochę etruskie „U” albo zapożyczone z łaciny „W”. Ponieważ łacińskie „W” występuje już w tym napisie w innej postaci, pozostaje nam tylko do wyboru „U”.

Druga litera tego wyrazu wygląda jak „I” z cyrylicy, jest jednak zmodyfikowaną etruskąliterą„N”.

Odczytanym wyrazem jest więc słowo „UNA” które do dzisiaj spotkamy w gwarowym określeniu „ona”

W kolejnym słowie mamy znowu te same zakamuflowane etruskie”U” a następnie literę której jeszcze nie znamy, w formie skreślonej litery „O”.


Wszystko wskazuje na to, że jest to spółgłoska będąca połączeniem głoski „T” i „SZ”.

Razem daje to słowo które czytamy jako „UTSZE” i odpowiadające naszemu „uczy”

Kolejne słowo to „ŻUADBE”.


Doszukamy się w nim podobieństwa do polskiego „żałość” lub „żałoba” ale jeszcze lepiej do rosyjskiego „жалоба” czyli „żalenie” lub „skarga”

Dalsze słowo

ma dwie zagadki do rozwiązania, pierwszą jest litera wyglądająca na etruskie „N”. Tym razem jednak jest to złożenie znanego już nam „U” i litery „I”. Drugą jest litera „M” która ze względu na dodatkową kreskę równie dobrze może oznaczać ligaturę litery „L” i „N”. 


W naszym przypadku powinniśmy ją jednak czytać jako zwykłe „M”.


W ten sposób rozszyfrujemy w tym wyrazie słowo „TWUIM” czyli „twoim”.

Następne słowo jest proste do odczytania, jeśli uwzględnimy to, że litera „L” jest w nim odwrócona o 180°.


Odczytujemy je jako „DETELA” co oczywiście znaczy po polsku „dzieci”. W serbskim mamy jeszcze lepsze podobieństwo do słowa dzieci - „детеј”.

Następnie mamy spójnik „W


oraz słowo składające się z głosek „TŻETŻE”.

Znaczenie tego słowa jest trudniejsze do odgadnięcia, szczególnie że Etruskowie nie pitolili się specjalnie o przestrzeganie ścisłych reguł w pisowni. Ich codzienne pismo miało znaczenie praktyczne i każdy interpretował je tak jak mu to było wygodne.

Połączenie liter „T” i „Ż” miało w tym wypadku oddać dźwięki mowy, które współcześnie zapisujemy jako połączenie „SZ” i „CZ”.
W ten sposób odczytamy to słowo jako „SZCZESZCZE”.

Taka interpretacja pozwala nam na zrozumienie tego, że chodzi tu o miejsce „szczyszczenia” które to obecnie nazwalibyśmy miejscem „oczyszczenia”.

Takie miejsce znamy już przecież w religii katolickiej. Jest nim znany wszystkim wierzącym „Czyściec”.

Po serbsku do dzisiaj czyściec wymawiamy jako „чистилиште” czyli dźwiękowo w sposób bardzo zbliżony do etruskiego.
W rosyjskim podobnie - „чистилище”.

Ostatnim słowem jest wyraz „ŻIL”.


Oznacza on oczywiście słowo „żył” po polsku.

Dosłownie więc zdanie:


odczytujemy jako:

ŻEŻDAŻEŻDVJ UNA UTSZE ŻUADBE TWUIM DETELA W TŻETŻE ŻIL”

co po polsku przetłumaczymy jako:

PRAGNIENIA PRAGNIJ, ONO UCZY ŻAŁOŚCI TWOJE DZIECI W CZYŚCU ŻYJACE”

Jeszcze lepiej sens tego napisu oddaje zdanie:

ZBAWIENIA OCZEKUJ, ONO UCZY POKUTY TWOJE DZIATKI W CZYŚCU ŻYJĄCE”

Z dwóch względów omawiany tekst ma rewelacyjne znaczenie dla poznani źródeł religii chrześcijańskiej jak i samych źródeł religijności ludzi czasów antycznych.

Pierwszym jest to, że spotykamy się tu u Etrusków z koncepcją „zbawienia duszy”, a więc z przekonaniem, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią człowieka, ale że po okresie oczekiwania w czyśćcu, a więc w miejscu gdzie dusza ulega oczyszczeniu z grzechów jakie były jej udziałem w trakcie życia człowieka, znowu odrodzi się ona w ciele nowo narodzonego człowieka lub zmartwychwstanie.

Ta słowiańska koncepcja nieśmiertelności duszy ma więc bardzo stare tradycje i przybrała w przeciągu wieków rożne formy, od reinkarnacji w religiach Hindusów do zmartwychwstania w religii chrześcijańskiej.

Jeszcze raz widzimy jednoznacznie, że fundament religii chrześcijańskiej nie wywodzi się z Bliskiego Wschodu i już z całą pewnością nie były jego twórcami ludy semickie.

Jest to absolutnie słowiańska koncepcja filozoficzna, która rozprzestrzeniła się wraz z ekspansją ludów słowiańskich na cały świat.

Drugim jest dowód na słowiańskie pochodzenie koncepcji czyśćca. Czyli takiego miejsca w którym dusza zmarłego ulega oczyszczeniu z grzechów jakie popełniła osoba zmarłego.

Koncepcja czyśćca jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych doktryn religii katolickiej. Jej pochodzenie nie jest dotychczas znane, tym bardziej, że nie ma ona uzasadnienia biblijnego. Mimo to stanowi ona zasadniczy element tej religii i jest jednym z głównych elementów odróżniających ją od innych sekt chrześcijańskich.


W religii katolickiej czyściec miał być miejscem w którym ogień duchowy wypalałby z duszy zmarłego wszystkie popełnione grzechy.

Jak widzimy tak samo widzieli to Etruskowie, a w związku z tym zapewne wszyscy Słowianie tamtych czasów.
 
Przynajmniej w początkach historii ludu Etrusków ta koncepcja była interpretowana dosłownie i zmarli po śmierci podlegali kremacji, aby w ogniu stosu pogrzebowego dusza zmarłego oczyściła się z popełnionych przez niego grzechów. 
 
Oczywiście z czasem, w miarę tego jak przemysł hutniczy, z którego słynęła Etruria, wyniszczył zasoby lasów, pochowki ciałopalne zanikają i stają się przywilejem tylko najbogatszych członków tej społeczności.
Nie spowodowało to jednak zaniknięcia koncepcji czyśćca. Zmianie uległy tylko wyobrażenia dotyczące tego miejsca i ogień fizyczny zastąpiony został ogniem duchowym.

Dlaczego ta koncepcja stała się nieodzownym składnikiem katolickiej doktryny religijnej opowiem kiedy indziej. Przedtem czas wrócić do zaniedbanego przeze mnie wątku historii Żydów.

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

$
0
0
Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Ostatnio mieliśmy okazję zapoznać się z ciekawą nowinką z zakresu geologii. Wiadomość ta przemknęła przez media bez specjalnego rozgłosu i to mimo tego, że jej znaczenie trudno jest wprost przecenić.

Zacznijmy od artykułu:



Opisuje on wynik badańchemizmu fragmentów głębinowych skał znalezionych w obrębie lawy wyrzuconej z wnętrza Ziemi w trakcie erupcji wulkanicznych na wyspach Hawajskich, na Islandii i na wyspach Samoa.

Omawiane skały mają, zgodnie z opisaną metodologią, 4,5 mld lat.

Jest to wiek wprost niewyobrażalny, bo według obowiązujących teorii powstały one już 60 mln lat po sformowaniu się Ziemi i od tamtej pory nie uległy żadnym dalszym znaczącym przeobrażeniom.

Opisane fragmenty skały zawierały minerały z grupy krzemianów w których wykryto obecność izotopu wolframu 182.
Ta obecność tego izotopu jest jednak bardzo problematyczna ponieważ, zgodnie z obowiązującym modelem budowy Ziemi, nie powinien on się w skalach wulkanicznych płyt oceanicznych w ogóle znajdować.

Jedyna możliwość jego powstania i uwiezienia w sieci krystalicznej tych krzemianów związania jest z rozpadem radioaktywnym Hafnu 182 w wyniku czego tworzy się wolfram 182.

Problem w tym, że Hafn 182 mógł egzystować na Ziemi tylko w ciągu pierwszych 60 mln lat jej istnienia ponieważ po takim właśnie okresie ulega on całkowitemu przeobrażeniu w izotop wolframu 182.

Oznacza to jednak, że zbadane krzemiany, a wraz z nimi również skały w których występują, muszą być starsze niż 4,5 mld lat.

Ale tu stoimy przed zasadniczym problemem. Dotychczas uważano płyty oceaniczne za produkt wielokrotnego recyklingu starszych oceanicznych skal i w związku z tym musiały być one już wielokrotnie przetapiane i mieszane na nowo.

Tymczasem wynik pomiarów jest jednoznaczny.

Znaleziono skały które od 4,5 mld lat nic o swoim nieuchronnym losie nie wiedziały i oparły się wszelkim próbom modernizacji i unowocześnienia. Co gorsza nie są one rzadkością i znaleziono je w wielu miejscach, co dowodzi że ich występowanie jest powszechne.

Oczywiście nasi pożal się Boże naukowcy znaleźli karkołomne wyjście z tej zagmatwanej sytuacji wymyślając sobie, że wulkany płyt oceanicznych zasilane są magmą z głębokości ponad 2900 km a więc z granicy postulowanego jądra Ziemi i to właśnie z tej głębokości zostają porwane fragmenty skał otaczających zbiornik magmy i wyniesione na jej powierzchnię.

Kto chce niech wierzy, ale trzeba być już ciężko poszkodowanym na umyśle, aby te bzdury przyjąć za dobrą monetę.

Oczywiście prawda jest taka, że wnętrze Ziemi jest w znacznej części niezmienione i poniżej 10 do 20 km występują skały stanowiące pierwotną materię z której powstała Ziemia, a więc są identyczne z materiałem współczesnych meteorytów i komet i odpowiadają tak zwanym meteorytom węglowym.



Przemiany skał ograniczają się tylko do bardzo cienkiej górnej ich części w której to, na skutek procesów o których już wielokrotnie pisałem, dochodzi do interferencyjnego ogrzania się i ich stopienia.




Omówione powyżej wulkaniczne wyspy nie są wcale związane z obszarami tzw. Hotspotów ale
są obszarami nad którymi dochodzi koncentracji częstotliwości zaćmień Słonecznych.

Hawaje mają np. od 3 do 5 razy większą częstotliwość wystąpienia tego zjawiska niż np. Polska i dlatego właśnie dochodzi tam do podgrzanie skał we wnętrzu Ziemi aż do ich upłynnienia, a tym samym do zjawisk wulkanicznych. Obserwowane przesuwanie się centrum tej aktywności, jak na przykład na Hawajach, nie wynika wcale z wędrówek jakichś wyimaginowanych płyt oceanicznych, ale jest prostą konsekwencją tego, że projekcja zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi ulega z czasem przesunięci, w miarę tego jak zmieniają się parametry orbity Ziemi.

Hawaje są najlepszym zresztą przykładem prawidłowości tej interpretacji ponieważ właśnie tam obserwujemy bardzo ciekawe zjawisko zmiany kierunku przesuwania się tej aktywności.



Przed około 65 mln lat doszło do dramatycznej zmiany kierunku tworzenia się wysp. Taka zmiana kierunku nie pasuje oczywiście do tzw. modelu tektoniki płyt. Jak zwykle nasi, pożal się Boże, „naukowcy” zmuszeni zostali do bezczelnych zmyśleń aby to uzasadnić i od tego czasu tak zwane Hotspoty zapitalają jak pokręcone po całej Ziemi razem z tymi wyimaginowanymi płytami. Wprawdzie matematycznie istnieje możliwość wyliczenia nakładania się tych wymyślonych kierunków ruchu tak, że można otrzymać widoczny dla każdego przebieg łańcucha tych wysp, ale oczywiście dalej nikt nie ma pojęcia jak takie zmiany można uzasadnić.



Nasi „genialni naukowcy” maja nas po prostu w dupie i nawet im się nie śni to, aby wysilić się na jakąś w miarę logiczną teorię uzasadniającą ich brednie.

Oczywiście, jak i we wszystkich innych przypadkach, za opisanymi problemami stoi nieudolność rozróżniania przez tzw „naukę” przyczyn od skutków.

Ziemia z racji powtarzającego się nieustanie zjawiska fikołkowania i zamiany położenia biegunów między sobą (tzw. przebiegunowania) jest narażona na niestabilność położenia jej osi względem płaszczyzny obrotów wokół Słońca.



Przed „65” milionami lat taki fikołek „nie wyszedł” tak jak trzeba i nagle zmieniło się nachylenie tej osi a tym samym drastycznie zmienił się klimat na Ziemi. Oczywiście zmienił się również tym samym sposób projekcji zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi i kierunek tworzenia się nowych wysp uległ zmianie.

Przy okazji wyginęły też dinozaury, ale to już całkiem inna para butów.


Chimera z Arezzo

$
0
0
Chimera z Arezzo



Brązowa rzeźba chimery, mitycznego stworu łączącego w sobie cechy lwa, kozy i węża, należy do jednych z najbardziej znanych dzieł etruskich i do największych osiągnięć sztuki tego ludu.


Rzeźba ta nawiązuje do greckiej mitologii i interpretowana jest jako przykład wpływu kultury greckiej na Etrusków.

Poza jej walorami artystycznymi, jest ona dla nas interesująca ze względu na widoczny na niej etruski napis.



Napis ten jest oczywiście przez oficjalna naukę interpretowany w sposób całkowicie fałszywy i to mimo tego, że jest w gruncie rzeczy bardzo łatwy do odczytania (przynajmniej na pierwszy rzut oka).

Oczywiście warunkiem jest zaakceptowanie słowiańskiego pochodzenia Etrusków jak i tego, że posługiwali się oni słowiańską mową.

Napis jest jednak etruskim zwyczajem zaszyfrowany i wymaga najpierw prawidłowego odczytania zawartych w nim liter.
Wprawdzie większość z nich jest tu napisana jednoznacznie, ale w dwóch przypadkach występuje konieczność deszyfracji.



W pierwszym przypadku interpretacja jest łatwa. Mamy tu bowiem do czynienia z literą przypominającą greckie „N” 


w której jednak z łatwością rozpoznamy złożenie etruskich liter „I” oraz „L


W drugim przypadku sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana.


należy ona do pierwszego wyrazu w zdaniu czytanym od lewej strony na prawą .


Odczytujemy go po etrusku jako „LISZ” co przetłumaczymy na polski jako „LIS”. Odpowiednik znajdziemy np. w czeskim w słowie „LIŠka - lis

Problem jest jednak w tym, że użyta w tym wyrazie etruska litera „SZ” rożni się jednak zdecydowanie od swojej formy którą znamy już z wielu poprzednich tekstów.

Dla przypomnienia, jej prawidłowa forma wygląda następująco:

Musi to być dla nas sygnałem tego, że w tym przypadku mamy do czynienia ze złożeniem liter dla ich zaszyfrowania. Jeśli ligaturę tę rozłożymy na litery składowe to zdanie, przeczytane w odwrotnym kierunku (z prawej na lewą), da nam nowe znaczenie tego napisu.

To złożenie liter znajdziemy, jeśli odwrócimy omawiany znak o 180°.

Natychmiast widzimy, że składa się ona z liter „V” czyli łacińskiego „W” oraz z etruskiej litery „L”.

Po rozwiązaniu tych zagadek jesteśmy w stanie wydzielić w zdaniach poszczególne wyrazy oraz odczytać ich znaczenia.

W przypadku czytania napisu z lewej na prawą mamy do czynienia z następującymi wyrazami



Pierwszym to już omówione słowo „LISZ”. Następnie mamy przyimek „Z
oraz słowo „Milit”. To oznacza oczywiście starożytne miasto Milet.

Zdanie czytamy zatem jako:

LISZ Z MILIT

i tłumaczymy jako:

CHIMERA (LIS) Z MILETU

Możemy z tego wywnioskować, że Etruskowie nadawali swoim mitycznym stworom nazwy znane już im z codzienności.

Oczywiście użycie określenia „LIS” było też podyktowane koniecznością zaszyfrowania tekstu w dwie strony i autor użył określenia „LIS”, jako konieczny zamiennik słowa chimera, dla zaszyfrowania wiadomości, licząc na to, że czytelnik mimo to zinterpretuje je prawidłowo. Zresztą nie było to żadną sztuką, bo sama obecność tego napisu na figurze chimery była tu jednoznaczna.

Znacznie bardziej fascynująca jest wiadomość zapisana w zdaniu czytanym z prawej na lewą gdzie po rozdzieleni ligatury otrzymujemy zdanie



TI LIM CVLIL

Ti „ to częsty w językach południowych Słowian zaimek osobowy „Ty” lub „Cię” lub „Ciebie”.

Wszystko wskazuje na to, że słowo „LIM” jest imieniem własnym twórcy dzieła.

Słowo zaś „CVLIL” przeczytamy jako „SWLIL” i przetłumaczymy jako „odlał”.

W całym szeregu języków słowiańskich znajdziemy odpowiedniki tego słowa, jak np. w czeskim „vylil” czy też rosyjskim „излил”. Forma etruska łączy obie te formy wymowy wyrazu „wylał lub odlał” ze sobą, dając wyraz „SWLIL”.

Tak więc zdanie

TI LIM SVLIL” przetłumaczymy po polsku jako

CIEBIE ODLAŁ LIM

To zdanie ma dla naszej wiedzy o Etruskach pierwszorzędne znaczenie . Po pierwsze, jest jedynym znanym (dotychczas) przykładem podpisania się pod własnym dziełem etruskiego artysty, a po drugie, jest to drugi przypadek w którym w ogóle poznajemy nazwisko etruskiego rzeźbiarza.

Pierwszym jest twórca Apolla z Wejów, .Wulka.


Doniosłość tego, co udało się nam właśnie odkryć, wyrasta jednak znacznie poza zwykłe rozszyfrowanie napisu.

Aby to zrozumieć musimy wgłębić się trochę bardziej w warunki powstania tej rzeźby i w związki Etrusków z Miletem. Spróbujmy więc zgromadzić fakty dotyczące Miletu i Chimery razem i powiązać z tym co udało się nam już wcześniej dowiedzieć o Słowianach z czasów epoki Brązu.

Zacznijmy od samego mitu o Chimerze.
Z treścią mitu możemy zapoznać się np. tutaj:


Oczywiście wersja polska jest skandalicznie skrócona i nie podaje nam większości istotnych w tym przypadku szczegółów. Dlatego radzę przeczytać to w wersji angielskiej, albo sięgnąć do innych źródeł.

Najważniejszą informacją jest to, że Chimera była mitycznym potworem żyjących w rejonie Karii, znajdującej się w południowo-zachodniej części Azji Mniejszej. Ten ziejący ogniem potwor terroryzował okoliczną ludność, zabijając ludzi i niszcząc ich dobytek.

Największym miastem Karii w czasach antycznych był właśnie Milet. Powiązanie Miletu z mitem o Chimerze dokumentowane jest też licznymi jej wizerunkami na monetach bitych w tym mieście.



Kolejną informacja jest to, że koniec tym nieszczęściom zadał antyczny heros o imieniu Bellerofont, zabijając Chimerę.


Imię to zaskakuje nas swoim brzmieniem i nie pasuje nam do tak typowego brzmienia innych greckich imion. Również wytłumaczenie tego imienia jakie wymyślili sobie Grecy nie przekonuje i jest wyraźną próbą włączenia go w obręb tego języka. Bardziej prawdopodobne jest to, że jest ono pozostałością jakichś starszych od greckich lokalnych mitów i nie nie ma nic wspólnego z późniejszym greckim. Podobnie jak to już znamy z innych „greckich” mitów.



Gdzie znajdziemy jednak źródła tego imienia?

Na ten ślad natrafimy wtedy, jeśli zajmiemy się opisem geograficznym tej krainy. Jedną z ważniejszych rzek przepływających przez Karię jest Dalaman Çayı, przynajmniej tak nazywają ją obecnie Turcy.


W starożytności nazywano ją jednak imieniem „INDUS”.

Takim samym imieniem jakie ma najważniejsza rzeka Indii.

Ostatnim elementem w tej łamigłówce jest to, że Milet jest miastem bardzo starym, istniejącym na długo przedtem zanim zdominowali ten region Grecy.

W epoce Brązu tereny te zamieszkiwało plemię LELEGÓW.


Starozytni Grecy zaliczali do tej grupy plemion również niektore plemiona Grecji wlasciwej. Najwazniejszymi przedstawicielami byli mieszkancy Lakonii znani nam bardziej pod mianem Spartanie.


Lud tej krainy zachował język słowiański do czasów prawie ze współczesnych. Również w czasach antycznych Spartanie mówili po słowiańsku. Najważniejszy dowód dostarcza nam wypowiedz najbardziej znanego przedstawiciela Spartan – Leonidasa.

Również Leonidas odpowiadając na poselstwo Persów użył oczywiście języka swoich przodków odpowiadając w mowie słowiańskiej.
Jego odpowiedź brzmiała „módlmy się do Laby”.



Molim to do dzisiaj znaczy u Serbów modlić się. Labą lub po naszemu Ladą nazywali Słowianie boginię wojny ale i też sprawiedliwości i prawa.
Mówiąc to Leonidas miał na myśli to, że wszystko jest w ręku Bogów i to Bóg(owie) rozstrzygnie po czyjej stronie jest racja.


Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że w zapiskach Hetytów plemię Lelegów nazywane jest imieniem „LULAHI”. Od razu możemy się domyśleć, że nazwa ta wywodzi się do słowiańskiego herosa LELE.


Tak więc mieszkańcy tej krainy uważali się zapewne za potomków tego herosa, którego czcili w swoich wierzeniach jako Boga i nazywali siebie samych „LELAHI” lub „LACHI”.


Byli oni potomkami tych Słowian którzy w trakcie inwazji „Ludów morza” na Egipt osiedlili się na terenach Azji Mniejszej.



Cześć tych ludów powędrowała dalej w kierunku Indii, niosąc ze sobą zarówno język słowiański jak i nazywając napotykane po drodze rzeki i góry nazwami która znali ze swojej ojczyzny.
Tak więc i rzeka Indus otrzymała swoją nazwę na pamiątkę krainy z której pochodzili.

Jednym z dopływów Odry jest rzeka Ina zwana też Iną Leniwą.

Całkiem blisko od niej miała miejsce największa bitwa w Europie Środkowej, a może i największa w całym ówczesnym świecie, w której to ekspandujące państwo kultury łużyckiej złamało opór sojuszu plemion Słowian zachodnich, żyjących w pasie od Włoch po południową Skandynawię.


To właśnie wynik tej bitwy zapoczątkował wędrówki tych plemion na południe określane obecnie terminem „Inwazji Ludów Morza”.
Lenić się, spać lub drzemać to po czesku „DOZE” tak samo zresztą jak i w języku etruskim.


Tak więc Przybysze znad Odry nadawali w swojej nowej ojczyźnie napotkanym geograficznym elementom znane im określenia. I jedna z rzek otrzymała nazwę Ina Leniwa „Inados”, którą to nazwę ich potomkowie zanieśli aż do Indii.


Najważniejszą rzeczą było jednak to, że Słowianie zabrali ze sobą do Indii również swoje wierzenia i legendy z których najważniejszą była legenda o LELE i POLELE.
Ten ostatni już w Azji Mniejszej zatracił pierwotne brzmienie swojego imienia, przyjmując imię Balarama, zapewne pod wpływem intensywnych kontaktów z Egiptem.


Lachowie z Karii czcili Balaramę jako swojego wybawiciela od Chimery, ale dla Greków epoki klasycznej słowo to było niezrozumiałe, a więc nadali mu nowe znaczenie i brzmienie zamieniając Balaramę na Bellerefonta.
Sam mit o Chimerze żyje na na terenach z których pierwotnie pochodzili Lachowie do dziś, w formie naszej legendy o Smoku Wawelskim.


Etruskowie byli częścią tej słowiańskiej grupy językowej i utrzymywali ze swoimi pobratymcami z Azji Mniejszej, Półwyspu Bałkańskiego i Bliskiego Wschodu ścisłe kontakty, traktując podania Lachów z Karii za własne.

Jeszcze raz potwierdza się to, że zarówno Grecja jak i cały Bliski Wschód i Azja Mniejsza w epoce Brązu zostały skolonizowane przez Słowian. Ich ślady są wszędzie widoczne i tylko zmasowane zakłamywanie historii ze strony rządzących obecnie elit zapobiega temu, aby spojrzeć na tę epokę naszej historii od prawdziwej jej strony.

Wszystkie fakty leżą jak na dłoni. Jedynego co brakuje, to zdecydowania społeczeństw słowiańskich do odrzucenia „naukowych” kłamstw i do eliminacji ze swoich struktur obcej agentury trzymającej je w stanie duchowego i ekonomicznego zniewolenia.

Koleje bajeczki fizyków o falach grawitacyjnych

$
0
0
Koleje bajeczki fizyków o falach grawitacyjnych


Jeśli spojrzeć na listę laureatów nagrody Nobla, z dziedziny fizyki, w ostatnich latach to zauważymy, że przyznano ją przeważnie za „odkrycia” których w żaden sposób nie można zweryfikować pod względem ich prawdziwości.

Sytuacja jest już tak paranoiczna, że tak naprawdę nagrodę tę powinno się przemianować na nagrodę za bajkopisarstwo i mitomanię.

Nie inaczej zapowiada się też i w tym roku. Szykuje się nam kolejny przykład tego, że ta prestiżowa nagroda zostanie przyznana za wymysły. No może z tym prestiżem to już nie to co kiedyś, od czasu jak się okazało, że o jej przyznaniu decyzje zapadają w centrali CIA. Ale mimo to wielu beznadziejnie naiwnych jeszcze w to wierzy, że ma ona coś wspólnego z nauką.

Tym razem duże szanse mają „fizycy” zajmujący się tzw. „falami grawitacyjnymi” z USA i Niemiec.
Tam właśnie fizyka mityczna cieszy się największą popularnością i tam też publikowane jest najwięcej „dzieł” z dziedziny „bajecznej fizyki”

Jak zameldowały o tym najważniejsze media, zespól „naukowców” po raz trzeci zarejestrował efekt fal grawitacyjnych w urządzeniu „LIGO”.


I również tym razem do tego sygnału została wymyślona kolejna bajeczka o falach grawitacyjnych. Mało tego, wykryto nawet całkiem nową ich klasę.

Oczywiście i tym razem jest to bujda na resorach.

Tak jak to pisałem już tu


żadnych fal grawitacyjnych nie ma i obserwowane efekty mają charakter lokalny i związane są z parametrami orbity Ziemi wokół Słońca.

Niestety ta mafia nierobów i naciągaczy, nazywająca siebie fizykami, opracowała perfidny system wyłudzania pieniędzy od społeczeństwa sugerując mu, że jest w stanie wyjaśnić jak funkcjonuje nasza rzeczywistość. W tym celu opracowano cały zestaw bajek i mitów poprzeplatany wymysłami wołającymi o pomstę do nieba, a propagowanymi przez mafijną instytucję nazywającą siebie nauką.

Od lat już ta banda beatyfikuje swoich najbardziej cwanych złodziei w formie coraz to kosztowniejszych nagród i zaszczytów. Społeczeństwo ładuje w tych mitomanów i w ich bezsensowne zabawki miliardy, otrzymując w zamian coraz to większy stek bzdur.

Ostatnia nadzieja w tym, że normalni ludzie zaczną patrzeć na ręce tym oszustom i sprzeciwią się wyłudzaniu pieniędzy ich kosztem.

Najgorsze jest to, że fałszywość tej całej, pożal się Boże, „fizyki” jest tak naprawdę widoczna dla każdego, kto wykaże się choć minimalnymi zdolnościami do logicznego myślenia. Ta umiejętność jest co prawda wśród ludzkości w zaniku, ale mimo to wśród setek tysięcy fizyków powinno znaleźć się choć paru sprawiedliwych. Ale gdzie tam. Przez wytrwałą selekcję psychopatów i eliminację ludzi myślących, dopracowano się perfekcyjnego bandyckiego systemu opartego na kłamstwie i źle.

Tak naprawdę to już sama data zarejestrowania tego efektu powinna wzbudzić u uczciwego naukowca podejrzenia.

Sygnał ten zarejestrowano mianowicie 4 stycznia tego roku o godzinie 10∶11:58.6 UTC.

Nie był to taki sobie zwyczajny dzień. Właśnie 4 stycznia Ziemia osiąga punk największego zbliżenia do Słońca. Punkt ten jest nazywany, w mechanice ciał niebieskich, terminem perycentrum, i występuje w przypadku wszystkich orbit eliptycznych, parabolicznych i hiperbolicznych ciał niebieskich.

Nie przywiązywano tak naprawdę do niego żadnej wagi, aż do momentu zaobserwowania zjawiska które współczesna fizyka nie jest w stanie w żaden sposób wyjaśnić.

Tym zjawiskiem jest tzw. anomalia Fly-by.

O tym zjawisku pisałem tutaj.


I jak potwierdziły to już wielokrotnie obserwacje, powoduje ona niezrozumiałe zmiany w częstotliwości sygnału wysyłanego przez sondy, w momencie osiągnięcia perycentrum.

Oczywiście każde ciało niebieskie ulega tej właśnie anomalii, ale tylko w specyficznych warunkach brzegowych była ona rejestrowana przez istniejące instrumenty badawcze.

Urządzenie LIGO otworzyło po raz pierwszy możliwość obserwacji takich zmian w skali planety Ziemia.

Tak jak pisałem w moim artykule, efekt tego zjawiska jest w przypadku Ziemi niewyobrażalnie mały, ale interferometr LIGO ma dostateczną czułość aby go zaobserwować, co też i nastąpiło.

Wprawdzie występuje parogodzinna różnica czasowa pomiędzy peryhelium Ziemi, a zaobserwowaną zmianą częstotliwości promieniowania lasera, ale wynika ona tylko i wyłącznie z tego, że punkt interferencji modulacji częstotliwości oscylacji przestrzeni generowanych przez Ziemię i Słońce jest dodatkowo zależny od szeregu innych źródeł takich modulacji, a więc od położenia innych ciał niebieskich w Układzie Słonecznym i nie pokrywa się idealnie z czasem największego zbliżenia.

Nie ma to jednak żadnego wpływu na prawdziwość mojej koncepcji.

Zresztą jej weryfikacja jest dziecinnie prosta i już 4 stycznia następnego roku otworzy się nam następna tego możliwość. Również w następnym roku zaobserwujemy powstanie tego sygnału, wprawdzie w trochę innym czasie ale jest to też zrozumiale.
W przyszłym roku układ ciał niebieskich będzie po prostu inny.

To że dwie czarne dziury łączą się ze sobą tylko 4 stycznia każdego roku, gdzieś w czeluściach wszechświata, jest tak nieprawdopodobne, że nawet „fizycy” będą mieli opory z opowiadaniem takich bzdetów.

Jak znam tych oszustów, to zapewne na koniec tego roku LIGO zostanie wyłączony, aby nie daj Bóg ich machloje nie wyszły publicznie na jaw.

O powstaniu Wszechświata i paru innych ciekawostkach

$
0
0
O powstaniu Wszechświata i paru innych ciekawostkach


Jednym z najbardziej zatwardziałych mitów współczesnej astrofizyki jest przekonanie o tym, że obserwowana wszechobecność kraterów, pokrywających powierzchnię większości ciał niebieskich w Układzie Słonecznym, jest rezultatem wzajemnych ich zderzeń.

Zderzenia te miałyby być konsekwencją przyjętego przez „naukowców” mechanizmu tworzenia się gwiazd i ich układów planetarnych, zgodnie z którym, powstały one z pierwotnego nagromadzenia materii w formie obłoku i stopniowej koncentracji tej materii, w rezultacie zapadania się takiego obłoku, oraz procesów akrecyjnych.

Zgodnie z tym, tworzenie się większych ciał niebieskich byłoby związane z przychwytywaniem mniejszych składników tego obłoku przez większe, w wyniku wzajemnych zderzeń.


Oczywiście założenie takiego mechanizmu powstawania ciał niebieskich stwarza konieczność bardzo dużej częstotliwość zachodzenia tego zjawiska i musi pozostawić po sobie dużą liczbę kraterów na ich powierzchni.

Założona hipoteza jest tylko wtedy realna, jeśli w przeszłości US występowała ekstremalnie duża koncentracje takich skupisk materii w przestrzeni. Inaczej nie mogłoby dojść do powstania takiej formy układu planetarnego jaki obserwujemy.

Zmusiło to do przyjęcia tezy, że główna faza takich zderzeń była procesem krótkim i ograniczonym do początkowego okresu istnienia układu planetarnego oraz do tego, że obserwowane kratery, na powierzchni ciał niebieskich, pochodzą właśnie z tej fazy ich rozwoju.

Jednocześnie musiałby być to proces radykalnie efektywny, ponieważ wyczyścił on przestrzeń US prawie całkowicie z resztek tej pierwotnej materii i to w akcie prawie że jednorazowym.

To założenie jest jednak tak naprawdę nieprawdopodobne, bo sprzeczne z naszym poczuciem logiki (przynajmniej u tych którzy potrafią wyciągać logiczne wnioski).

Z doświadczenia wiemy, że podobne procesy maja przebieg stopniowy i prawdopodobieństwo zajścia jakiegoś zdarzenia maleje wykładniczo, w miarę tego, jak stopniowo maleje też ilość obiektów biorących w nim udział.

Planetologia wymusza od nas tym samym, uwierzenie w coś, co sprzeczne jest z naszym doświadczeniem. To nasuwa nam myśl, że ten model, który propagują „naukowcy”, nie może być modelem realistycznym.

Jaką mamy jednak alternatywę?

Taką alternatywę daje nam mój model budowy Wszechświata.

Według przyjętych przeze mnie mechanizmów, ewolucja wszechświata jest cyklicznym procesem związanym z postępującą generacją materii, kosztem zanikającej przestrzeni, oraz aktu destrukcji tejże materii do jej składników podstawowych, czyli wakuoli przestrzeni, po zakończeniu takiego cyklu.

W rezultacie każdy utworzony z przestrzeni atom, przynależy w przeciągu swojego istnienia, do coraz bardziej złożonych zgrupowań materii, od pojedynczej molekuły począwszy, a na gwiazdach skończywszy.

Również meteoryty lub komety nie zachowują swojej formy wiecznie i przynajmniej niektóre z nich, w trakcie swojego istnienia, zwiększają swoją masę przechodząc w coraz to większe formy, aby po fazie planety jakiegoś układu słonecznego, stać się z czasem pełnowartościową gwiazdą.


O takim a nie innym mechanizmie funkcjonowania naszej rzeczywistości świadczy obserwacja która już od lat przysparza astrofizyków o ból głowy.



Chodzi mianowicie o to, że w wielkoskalowych strukturach wszechświata daje się zauważyć zadziwiającą zgodność orientacji poszczególnych ich składników.

Innymi słowy, w gromadzie galaktyk poszczególne najjaśniejsze jej galaktyki wykazują generalnie taką samą orientację w przestrzeni i to mimo tego, że oddalone są one od siebie niekiedy o „setki milionów” lat świetlnych.

Oczywiście trzeba tu uwzględnić to, że te przepowiednie „naukowców”, co do odległości obiektów kosmicznych od siebie, są tak samo „gówno warte” jak i inne ich teorie.

Co gorsza, również skupienia takich gromad wykazują taką samą przestrzenną zgodność orientacji, przy wzajemnym oddaleniu liczonym już w „miliardach” lat świetlnych.

Oczywiście taka zgodność orientacji w żaden sposób nie może być wytłumaczona w ramach obowiązujących teorii kosmologicznych i wymaga przyjęcia założeń równoznacznych z wiarą w cuda.

Inaczej w moim modeli wszechświata.

Zgodnie z moją teorią cały wszechświat wywodzi się pierwotnie z pojedynczej oscylującej nieciągłości, której oscylacje interferowały wzajemnie ze sobą tak, że utworzyły się dwie osobne jednostki przestrzeni.

Początkowo więc nasz wszechświat składał się z dwóch niewyobrażalnie małych oscylujących bąbelków przestrzeni

Te z kolei, inter-reagując ze sobą, wytworzyły kolejne dwie potomne jednostki przestrzeni.

Proces ten powtarzał się wielokrotnie i z każdą taką oscylacją podwajała się też przestrzeń naszego wszechświata. Ponieważ oscylacje wszystkich jego składników były absolutnie skoordynowane i w stanie wzajemnie potęgującego się rezonansu powodowało to , że częstotliwość tych oscylacji wzrastała nieustannie.

Do momentu w którym osiągnęła taką wartość, przy której sąsiadujące ze sobą jednostki przestrzeni, przeniknęły się wzajemnie tworząc pierwsze atomy materii.



Te zaś, reagując ze sobą, tworzyły coraz bardziej skomplikowane połączenia jednostek przestrzeni, generując kolejne, wyżej zorganizowane, formy atomów.
Po kolei cała dostępna przestrzeń nowo utworzonego wszechświata przeszła w formę materii i pierwotny cykl jego ewolucji został zakończony.

Nasz wszechświat zastygł na „mgnienie oka” jako pojedynczy kryształ materii.

Kolejny cykl rozpoczął się w tym momencie, kiedy pojedyncze atomy z których zbudowany był Kryształowy Wszechświat zaczęły koordynować swoje oscylacje zwiększając nieustanie ich częstotliwość.
Po osiągnięciu wielkości granicznej w jednym wybuchowym akcie nasz Kryształowy Wszechświat przestał istnieć przechodząc znowu w formę wszechświata zbudowanego z przestrzeni.

W którymś z takich początkowych cykli doszło jednak do zaburzenia i nie wszystkie atomy rozpadły się na pojedyncze wakuole.

To one właśnie stały się zaczątkiem przyszłych galaktyk i ich zgrupowań.

Wraz z wzrostem liczby takich atomów, w kolejnych cyklach, wzrosła też szansa ich wzajemnych powiązań i z atomów powstały początkowo cząstki, pył kosmiczny, pierwsze meteoryty, rosnące następnie do wielkości planet, a te z kolei do pierwszych gwiazd i ich układów planetarnych.

Takie właśnie pierwotne układy planetarne stały się następnie zaczynem tworzenia się pierwszych skupisk gwiazd ewoluujących następnie do galaktyk i ich gromad.

Rozwiniecie tego tematu przedstawiłem tutaj.


Taki schemat ewolucji wszechświata wymusza jednoznacznie to, że galaktyki które utworzyły się z ewolucji pierwotnego systemu planetarnego muszą mieć taką samą orientacje przestrzenną jaka była właśnie jego udziałem.

W historii wszechświata akt pierwotnego stworzenia był więc o wiele mniej dramatyczny niż wydumali to sobie astrofizycy wzorując się na biblijnym przykładzie. Zamiast „Wielkiego Wybuchu”, u zarania naszego wszechświata, stoi zjawisko utworzenia się dwóch pojedynczych wakuoli przestrzeni, których sumaryczna przestrzeń w trakcie cyklu pojedynczej oscylacji była równa zero.

Ich wzajemny rezonans interferencyjny doprowadził następnie do powtórzenia się tego zjawiska i do podwojenia się liczby elementów przestrzeni z każdym cyklem oscylacyjnym. Już kilkadziesiąt takich cykli, podwajania się liczby jednostek przestrzeni, wystarczyło na to, aby wszechświat osiągnął wielkość większą niż obserwowana obecnie, i zapewne stałby się nieskończenie wielki gdyby nie to, że proces ten przerwało wystąpienie pierwszego zaburzenia symetrii, związanego z utworzeniem się atomów materii i przerwanie zjawiska wzajemnego rezonansu oscylacji.

Odbiegliśmy trochę od naszego początkowego tematu, ale było to konieczne, aby zrozumieć to, że nasz Wszechświat jest bezustannie ewoluującą jednością i wbrew wyobrażeniom wielu, nie występuje w nim nigdy żadna faza stagnacji.

Tym samym, również w przypadku ewolucji planet, takiej stagnacji nie ma i nie było. Planety ewoluują więc bardzo intensywnie i postulowana przez naukowców ich niezmienność od 4,5 mld. lat jest oczywistą niedorzecznością.


Powoływanie się w przypadku obserwacji kraterów, na powierzchniach planet, na „wielkie bombardowanie” świadczy tylko o kompletnym niezrozumieniu przez nich zasad na jakich tak naprawdę bazuje fizyka.

Przy powstaniu kraterów, zderzenia z innym ciałami niebieskimi odgrywają tak naprawdę tylko marginalną rolę i główną przyczyną ich powstania jest podgrzanie materii we wnętrzu ciał niebieskich do poziomu jej przejść fazowych. W olbrzymiej części przypadków prowadzi to oczywiście do eksplozywnego wulkanizmu, w którym zasadniczą rolę odgrywają gazowy metan i para wodna.

W przypadku ciał zbudowanych głownie z zestalonych gazów i cieczy, są oczywiści potrzebne inne warunki brzegowe niż w przypadku materii skalistej, ale w każdym przypadku mechanizm ich powstania jest identyczny.


Co ciekawe nie musimy sięgać aż tak daleko w kosmos i zjawiska te jesteśmy w stanie obserwować również na Ziemi, w całej ich krasie.

O tym pisałem już np. tutaj


Ostatnio pojawiła się kolejna obserwacja która potwierdza jeszcze raz w całej rozciągłości moją tezę.


Tym razem zaobserwowano, że dno Morza Barentsa usiane jest kraterami często o średnicy kilkuset metrów.


Oczywiście autorzy nie omieszkali wykorzystać te obserwacje do propagandy na rzecz nieistniejącego klimatycznego ocieplenia spowodowanego jakoby przez CO2, ale tak naprawdę ich wytłumaczenie jest kompletną bzdurą.

Gdyby rzeczywiście ustąpienie lodowca przy końcu ostatniej epoki lodowcowej oraz wzrost temperatury byłyby tego przyczyną, to mielibyśmy całkiem inny obraz sytuacji i zamiast punktowych kraterów, dno morza przeorane byłoby wielkopowierzchniowymi zaburzeniami.

Tymczasem wszystko wskazuje na lokalne podgrzanie złoża klatratów metanu i ich gwałtowne przejście w fazę gazową połączoną z eksplozywnym wulkanizmem.

Zresztą to zjawisko nie jest ograniczone tylko do dna morz, choć tam występuje najczęściej. Również na ladzie, w strefie wiecznej zmarzliny, widzimy powstawanie takich struktur i to nawet współcześnie.

W tym artykule opisałem to zjawisko jak i wytłumaczyłem mechanizm jego powstania


Oczywiście nie jest to jedyne odkrycie w ostatnim czasie, które potwierdza prawdziwość mojego mechanizmu powstawania zjawisk geofizycznych na Ziemi.

W kolejnym artykule


możemy się dowiedzieć, że najnowsze badania wskazują na to, że postulowane zbiorniki płynnej magmy we wnętrzu Ziemi, są tylko zwykłym zmyśleniem.

Badania kryształów cyrkonu, a szczególnie pierwiastka litu w nich zawartym udowodniło, że magma w której te kryształy cyrkonów się rozwinęły, tylko przez ekstremalnie krotki czas, w porównaniu do wieku takiego kryształu, mogła znajdować się w stanie płynnym i uległa temu upłynnieniu bezpośrednio przed samym wybuchem. W pozostałym okresie miała ona postać stałą.

Jak jednak doszło do tego upłynnienia o tym „fizycy” nie maja najmniejszego pojęcia.

Nie inaczej zresztą jak i o samej fizyce.




Skąd się biorą dziury w ….Ziemi

$
0
0
Skąd się biorą dziury w ….Ziemi

Czasami zdarzają się odkrycia specjalnych fenomenów na Ziemi, które zadziwiają swoim pojawieniem się, również ekspertów.
Jeszcze bardziej zadziwiające jest jednak to, że ci „eksperci” nie są w stanie przełamać swoich torów myślenia i poszukać rozwiązań wykraczających poza zakres ich codzienności. Prowadzi to z konieczności do bardzo fragmentarycznego spojrzenia na naszą rzeczywistość i nie pozwala dostrzec tego, że zjawiska we wszechświecie podlegają wspólnym mechanizmom.

Tak ma się też sprawa z przypadkiem odkrycia zagadkowej dziury w ziemi na półwyspie Jamał.


Oczywiście tak jak się można było tego spodziewać nasi „eksperci” natychmiast wiedzieli co jest grane. Oczywiście erupcja ta była związana z eksploatacją gazu ziemnego.

Ale czy na pewno?

To pytanie nie miałoby uzasadnienia gdyby nie fakt, że również gdzie indziej tego typu dziury w podłożu nie należą do rzadkości. Co więcej, nie należą one też do rzadkości na innych ciałach niebieskich Układu Słonecznego. 

Równie sensacyjnie prasa donosiła, jakiś czas temu, o tajemniczej dziurze na Marsie, a której wygląd jest prawie że identyczny z tą z Syberii.


Co więcej również na Marsie takie dziury to normalka i można przytoczyć cały szereg przykładów podobnych dziur.



I jakby tego było mało takie same dziury stały się przedmiotem zainteresowania NASA, ale dla odmiany na Księżycu



Gołym okiem widać identyczność formy tych dziur, czy to na Ziemi, czy też na Księżycu, albo na Marsie.

Czy jest to możliwe, aby identyczne formy morfologiczne na tak rożnych ciałach niebieskich powstały na zasadzie rożnych mechanizmów działania?

Oczywiście wykluczyć się to nie da, ale o wiele bardziej logiczne musi się nam wydać takie rozwiązanie, w którym dziury te powstają według identycznego schematu.

I oczywiście nasza intuicja nas nie myli. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z identycznym mechanizmem w którym niebagatelną rolę odgrywają koniunkcje ciał niebieskich.

Jeszcze ważniejsze jest jednak to, że „skaliste“ ciała niebieskie układu słonecznego nie różnią się w niczym w swojej wewnętrznej budowie od komet, i odpowiadają zbiorowi zespolonych fragmentów materii słonecznej powstałych w trakcie erupcji na naszej gwieździe. Fragmenty te odpowiadają swoim składem chondrytom i zbudowane są znacznej części z wody, wodoru i węgla.


Tego typu mieszanina jest oczywiście bardzo podatna na przejścia fazowe inicjowane poprzez koniunkcje planet. W efekcie dochodzi do lokalnego podwyższenia temperatury podłoża i uwolnienia związanych ze skałami gazów i cieczy. To uwolnienie może przybrać formę eksplozji i w zależności od uzyskanych temperatur zakończyć się wybuchem wulkanicznym albo eksplozją pary wodnej czy też erupcją wodno-gazową.



Również w przypadku Marsa związek obecności tej dziury ze ścieżką przejścia zaćmienia słońca na tej planecie jest nie do podważenia i jest dokładnie widoczny na zdjęci w formie pasmowego obniżenia terenu.



A jak było na półwyspie Jamał?



Również tam stosunkowo niedawno miało miejsce zaćmienie Słońca które dokładnie objęło teren krateru.


I również tam doszło do przemian fazowych w gruncie w wyniku czego wytworzyły się rożne generacje wakuoli budujących materię o rożnych własnościach oscylacji własnych.

http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/08/zagadka-enceladusa.html

Po latach wzajemnej synchronizacji tych oscylacji doszło do takiego podwyższenia temperatury wiecznej zmarzliny że ta uległa stopieniu i uwolniła znajdujący się w niej metan.

Efektem była gwałtowna erupcja gazu i gorącego szlamu z wnętrza Ziemi.


Taki sam przebieg mają też erupcje na Marsie i Księżycu. Również na tych ciałach niebieskich występuje pod powierzchnią warstwa wiecznej zmarzliny w której gromadzi się pierwotny metan powstały w reakcji wodoru i węgla znajdującego się w chondrytowym wnętrzu tych ciał niebieskich.
Oczywiście ten sam mechanizm funkcjonuje również na dużych głębokościach pod powierzchnią i prowadzi do inicjacji procesów wulkanicznych.

Jeśli przeprowadzimy dokładne poszukiwania na trasie wyżej wymienionego zaćmienia słonecznego w obrębie strefy wiecznej zmarzliny to zauważymy że cała ta trasa usiana jest podobnymi dziurami wypełnionymi wodą i powstałymi bezpośrednio po zaistnieniu takiego zaćmienia. Przy pomocy dokładnych pomiarów geodezyjnych jest też możliwe wykazanie tego, że na całym obszarze wystąpienia zaćmienia słonecznego nastąpiło sygnifikantne obniżenie wysokości tego terenu w stosunku do otoczenia a wynikające z podobnych efektów ale w znacznie mniejszej skali intensywności.

Oczywiście również Polska może być potencjalnym obszarem wystąpienia podobnych efektów, szczególnie że wieczna zmarzlina na terenach Suwalszczyzny jest całkiem znacznie rozprzestrzeniona.

Reasumując - wiedza przyrodnicza fizyków znajduje się na poziomie odpowiadającym średniowiecznym alchemikom i nie zapowiada się że będzie lepiej.


Jak nasi praoćcowie Troję dobywali. Cześć pierwsza

$
0
0
Jak nasi praoćcowie Troję dobywali. Cześć pierwsza




Kiedy przed laty udało mi się odszyfrować starożytny tracki napis, który okazał się być spisany w języku słowiańskim, to zmusiło mnie to do konkluzji, że nasze dotychczasowe widzenie starożytności jest całkowicie fałszywe i tak naprawdę czasy antyczne były okresem dominacji ludów słowiańskich.

Oczywiście oznaczało to również, że wiele największych osiągnięć kulturalnych tamtych czasów było tak naprawdę dziełem naszych przodków.

Dotyczyło to tym samym, a może przede wszystkim, również najważniejszego osiągnięcia literackiego czasów starożytnych - Iliady.

Już dawno autorstwo Homera poddawane było w wątpliwość. Zarówno obszerność tematyki jak i szczegółowość opisów, pasujących doskonale do epoki brązu, wykluczały jego autorstwo.

Jest więc absolutnie pewne to, że autorami (autorem) pierwotnej wersji tej epopei byli zapewne ludzie którzy, albo sami brali udział w tych wydarzeniach, albo znali relacje z ich przebiegu z opisów swoich bezpośrednich przodków.

W artykule o trackich inskrypcjach udowodniłem, że Trakowie byli Słowianami, jednocześnie z Iliady dowiadujemy się, że byli oni też politycznie ściśle związani z Troją.


Analiza użytych w Iliadzie imion Trojan i ich sojuszników zmusza nas do przyjęcia tezy, że również sami Trojanie musieli być Słowianami.

Kim byli jednak przeciwnicy Trojan?

Oczywiście pytanie takie wydaje się dość niestosowne, bo przecież całe pokolenia żyły i umierały w przekonaniu, że Achilles, Menelaos, Nestor i inni byli „prawdziwymi” Grekami. Sam zapewne umarłbym w takim przekonaniu, gdybym przez przypadek nie spróbował odczytać trackich napisów.

W obliczu jednak rewolucyjnych faktów związanych z odczytaniem przeze mnie starożytnych tekstów trackich, macedońskich, etruskich a nawet nabatejskich i filistyńskich z Bliskiego Wschodu, które wszystkie okazały się być spisane w słowiańskiej mowie, trzeba również i te zadawnione przesądy postawić pod znakiem zapytania.




Czy jest to możliwe aby język grecki był tylko dość późnym wymysłem greckich handlarzy a cała tak zwana starożytna Grecja tylko specyficzną formą kultury słowiańskiej?

Oczywiście takie pytanie jest mniej lub bardziej retoryczne. W natłoku faktów nie mamy prawie że żadnego innego wyboru, jak przyjęcie za pewnik tego, że starożytni Grecy to Słowianie.

Tym bardziej, że również moje analizy podań i mitów „greckich” stawiają samoistną egzystencję tego narodu we wczesnej starożytności pod wielkim znakiem zapytania.

Okazuje się bowiem, że wiele tych mitów, o zdawałoby się jednoznacznie greckich źródłach, opisuje przygody bohaterów o jednoznacznie słowiańskich nazwiskach.



Kluczowym momentem stało się dla mnie jednak odczytanie napisu na etruskim lustrze.


Okazało się bowiem, że występujące w Iliadzie imię Kalchas jest przekazane przez Homira fałszywie i tak naprawdę imię to musimy odczytać jako Żaklak, czyli musimy je odczytywać w odwrotna stronę stosując alfabet starosłowiański. Do tego alfabetu zaliczam też alfabet etruski.

Jeśli jednak imię Kalchas jest tylko zwykłym nieporozumieniem i w rzeczywistości mamy tu do czynienia z imieniem Żaklak, o słowiańskim źródłosłowiu, to musimy również postawić pod znakiem zapytania prawidłowość użycia innych imion w tym eposie.

Jest to kolejny dowód na to, że Homir nie był autorem Iliady oraz na to, że on, lub też jeden z jego poprzedników, korzystał z zapisanej wersji Iliady, ale w obcym dla nich alfabecie.

Możliwe, że tekst ten zapisany był zamiennie systemem oracza. To znaczy jedna linijka tekstu zapisana była z lewej na prawą a linijka kolejna z prawej na lewą. Ten system zapisu był powszechnie używany we wczesnej starożytności i miał tę zaletę, że nie można było takiego napisu uzupełnić, po jakimś czasie, o kolejne litery czy też dodatkowe wyrazy. Innymi słowy sfałszować. Istniały jednak zapewne wyjątki od tej reguły przy zapisie np. imion własnych albo cyfr i te należało czytać tylko w jednym kierunku. Musiało to oczywiście prowadzić u czytelników, nie obeznanych z tymi zasadami, do fałszywego odczytywania poszczególnych imion.

Jeśli Homir korzystał z tekstu który wprawdzie rozumiał, bo władał mową słowiańską, ale nie znal wszystkich szczegółów gramatyki tego zapisu, to mogło się zdarzyć, że odczytał on nieświadomie imię Żaklak jako Kalchas.

Jeśli zdarzyło się mu to w tym przypadku, to nie mamy też żadnych gwarancji na to, że i w innych przypadkach nie było podobnie.

Z tego względu musimy rozpatrywać imiona bohaterów Iliady z uwzględnieniem możliwości takiej podmiany.

Oczywiście w znacznej części przypadków imiona te występują w słowiańskiej formie, jak np. Menelaos gdzie „Mene” to po bośniacku „mój” a „laos” to nasz polski „los”, czy Nestor gdzie rozpoznamy okreslenie „naj story” (najstarszy).

Istnieje jednak również grupa imion, które opierają się skutecznie takiej prostej interpretacji. Najważniejsze należy oczywiście do głównego bohatera Iliady - Achillesa.

Problemy z genezą tego imienia mamy zresztą nie tylko na bazie języków słowiańskich, ale również w obrębie języka greckiego jego pochodzenie nie jest wyjaśnione. Co niektóre propozycje źródłosłowia tego imienia, proponowane przez historyków i lingwistów, wołają wręcz o pomstę do nieba.

Dzięki precedensowi z imieniem Kalchas/ Żaklak otrzymaliśmy jednak narzędzie do rozwiązania zagadki również i tego typu imion.

Achilles nie jest jedyną formą tego imienia. Inną jest np. forma Achilleus.
Jak widzimy różnią się one tylko końcówką. Obie są wskazówką na to, że końcówki rzeczowników i nazw własnych w języku greckim są wtórne i nie niosą w sobie żadnej wartości znaczeniowej, ale spełniają tylko funkcje gramatyczne. Potwierdzone jest to również tym, że Homir często posługiwał się uproszczoną formą Achil.

Tę formę trzeba uznać za pierwotną.

Jeśli jednak imię Achil odczytamy odwrotnie to otrzymamy słowo Licha.
To imię nieodparcie nasuwa nam skojarzenia z polskim imieniem Lecha.

Czyżby więc postać Achillesa byłaby identyczna z postacią legendarnego władcy Imperium Lechii.

To odkrycie, że imię Achillesa brzmiało w istocie Lech, skłoniło mnie do spojrzenia na tę postać w szerszej perspektywie.

Jeśli bowiem jest to prawdą, to w przekazach powiązanych z tym bohaterem musimy znaleźć o wiele więcej poszlak na jego słowiańskość.

Ich znalezienie nie było wcale trudne.

Już samo jego pochodzenie jest symptomatyczne. Ojcem Achila (Lecha) miał być Peleus. Oczywiście nie sposób nie zauważyć tego, że jest to tylko lekko zmienione imię słowiańskiego herosa-bliźniaka Polele.

Legenda podaje również, że wychowany został przez Centaura Chirona. Oczywiście w postaci centaura musimy rozpoznać scytyjskiego jeźdźca,
Scytów jednak musimy utożsamiać z etosem słowiańskim. Pełnili oni funkcje obrońców społeczności słowiańskich przed zewnętrznym zagrożeniem. Symptomatyczne potwierdzenie tej tezy znajdziemy w języku słoweńskim gdzie określenie „ščitnik” oznacza wartownik i w sposób jednoznaczny musi się nam kojarzyć ze słowem „Scyt”

Synem Achila był Noeptolemos którego znano również pod imieniem Pyrrhos.

I w tym przypadku mamy do czynienia z nieprawidłowym kierunkiem odczytu tego imienia przez późniejszych kronikarzy.
Jego właściwe imię musiało brzmieć Hrryp (HRYBry) w więc odważny – Chrobry. W bośniackim dialekcie słowo „odważny” to „hrabar”.

Achilles ruszył na podbój Troi na czele rycerzy swojego plemienia.
Plemię to nazywano Myrmidonami.


Wbrew tym oczywistym wymysłom które spreparowali już starożytni dla wytłumaczenia nazwy tego plemienia, nazwa ta pochodzi jednoznaczne z języka słowiańskiego.

Wyraz ten możemy podzielić na trzy składniki - „Myr”, „mi” i „done”.

W pierwszym członie rozpoznamy nasze słowo „MIR” czyli pokój.

Mi” tłumaczymy jako zaimek „Nam” i występuje w bośniackim w identycznej formie.

Done” zaś znajdziemy w dialekcie bośniackim w którym oznacza ono słowo „uczyniliśmy

Tak więc plemię to nazywano „Pokój nam czyniący” lub po prostu „Pokój czyniący”

Nazwa ta jest niezmiernie ciekawa, bo w powiązaniu z rodem Achillesa oraz w aspekcie znanych nam późniejszych faktów historycznych, pozwala nam na wyciągniecie dalekoidących wniosków co do ciągłości systemu władzy politycznej wśród Słowian i specyficznego systemu społecznego charakterystycznego tylko dla tych społeczności.

CDN

Jak nasi praoćcowie Troję dobywali. Cześć druga

$
0
0
Jak nasi praoćcowie Troję dobywali. Cześć druga


W trakcie naszych poszukiwań prawdy o pochodzeniu Słowian wielokrotnie spotykaliśmy się już z tym, że ich władcy z upodobaniem prezentowali siebie jako gwarantów i strażników pokoju.
Podkreślali to również w sposób symboliczny przyjmując tytuł lub imię, gdzie ten cel był jednoznacznie widoczny dla wszystkich poddanych.

Już przywódczyni przodków Polaków biorących udział w exodusie z Egiptu „Mirjam” - „Pokojem Jestem” przyjęła imię podkreślające główny cel jej władzy.


Oczywiście same deklaracje nie wystarczają i aby zapewnić pokój konieczna była pomoc oddanych jej wojów.
Wśród Żydów rolę tę przejęli Lewici -Lechici, czyli potomkowie Lecha (Achillesa). W opisie biblijnym przedstawieni są oni jako szczególnie oddana władcy gwardia przyboczna. Ich ślepe wypełnianie każdego rozkazu władcy, nawet wtedy kiedy wiązało się to ze szczególną brutalnością i bezwzględnością, przypomina nam jednoznacznie to, w jaki sposób Homir opisał Myrmidonów. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z tym samym ludem i z tym samym systemem pełnienia władzy.

Co ciekawe również w późniejszych wiekach spotykamy się z kontynuacją tego systemu politycznego, a kto wie czy też nie z kontynuacja tej samej dynastii władców.

Zwróćmy uwagę na to, że również władcy Polan (Merowingowie) którzy rozciągnęli zasięg swego imperium aż do Atlantyku i Hiszpanii uważali za swojego przodka przywódcę o imieniu Merowech.


Imię Merowech składa się z dwóch członów, „Mero” który to jest lekko zmienionym słowiańskim określeniem „pokoju” (Mir, miro), oraz słowa „wech” które jednoznacznie wywodzi się od staropolskiego słowa „wacha” oznaczającego „stać na straży”, „czuwać”.

Tak więc protoplasta Merowingów powołuje się na te same atrybuty władzy u Słowian co Mirjam czy też Achilles, czyli na jego prawo czuwania nad pokojem i porządkiem w państwie, a jeśli to konieczne, również do jego wymuszania siłą wśród poddanych.

Zresztą wśród Merowingów, których to nazwa ma identyczne korzenie co i określenie Myrmidoni, deklarowanie przez władcę chęci zapewnienia pokoju nie było wyjątkiem.

Wśród władców tej dynastii znajdziemy również takiego o imieniu Chlodomer.


Imię to nawiązuje do tej samej myśli przewodniej co już omówionej poprzednio.
Również i tu znajdziemy składnik „MIR” w formie końcówki „MER”.

Oczywiście bardzo ciekawe jest to, z czego wywodzi się pierwsza część tego imienia - „Chlodo”.

Jak łatwo się domyśleć jest to zniekształcone słowiańskie słowo „WLADA(r)” czyli „władca”.

Pierwotnie imię „Chlodomer” wymawiano z rosyjska jako „Wladimir” lub po polsku „Władymir”, czyli „Władca Pokoju”.

Nie jest również skomplikowane wyjaśnienie przyczyn deformacji tego imienia przez dziejopisarzy z Europy zachodniej.

Pomijając oczywiście świadome fałszowanie historii w celach propagowania ideologii następców Merowingów – Popielidów, posługujących się starotestamentowym katolicyzmem, w przeciwieństwie do ariańskich Merowingów, ważną rolę odegrały błędy (świadome czy też nie) przy tłumaczeniu słowiańskich kronik pisanych alfabetem zbliżonym do etruskiego lub obecnej cyrylicy, na łacinę.


Jak pamiętamy np. z tych artykułów



etruska litera „H” zapisywana była podobnie jak łacińskie duże „H” z tym, że była ona zamknięta zarówno z dołu jaki z góry.

W czasach upadku Cesarstwa Rzymskiego i przejęcia dominacji przez Cesarstwo Bizantyjskie uległ też zmianie alfabet używany w korespondencji. Szczególnie u Słowian zaczął dominować alfabet będący forma przejściową z alfabetu etruskiego do cyrylicy. W tym alfabecie etruskie „H” miało jednak całkiem inne znaczenie i odpowiadało literze „B” czytanej jako „W”. Litera ta zapisana w formie kanciastej była jednak identyczna z etruskim „H”

W ten sposób katoliccy mnisi mogli w dyskretny sposób zmienić znaczenie imienia „Wladimir” na „Chlodomer”, odcinając jednocześnie Merowingów od ich słowiańskich korzeni.

Przez następne wieki ta taktyka świeciła prawdziwe triumfy, doprowadzając w efekcie do wykształcenia się nowych języków, a przede wszystkim do wynarodowienia Słowian Europy Zachodniej od Szwecji przez Anglię, Niemcy do Francji i Hiszpanii.

We Włoszech to wynarodowienie jeszcze trwa i w odciętych od świata apenińskich wioskach żyje jeszcze garstka starców posługujących się mową słowiańską do dziś.


Inna grupa Słowian we Włoszech używa do określenia samych siebie nazwy, która nieodparcie przywodzi nam skojarzenia z Etruskami.


Samych Etrusków określano w starożytności imieniem „Rasna”.
Wbrew naukowej propagandzie naród ten przetrwał więc do dziś i jego potomkowie żyją jeszcze we Włoszech, z tym że okradzeni ze świadomości swojej pradawnej historii.

Nie podaję tu linków do polskiej Wikipedii bo czytanie tam tych wypocin to czysta strata czasu. Jest to nic innego jak tyko chamska propaganda w połączeniu z łgarstwami dla mieszania Polakom w głowach.
Oczywiście w angielskiej nie jest lepiej, ale przynajmniej w ilości podanych faktów jest to już różnica klasy.

W nawiązaniu do Myrmidonów warto wspomnieć też i o innej ciekawostce. Jak przekazano w Iliadzie, gwardia przyboczna Achillesa odróżniała się od innych wojowników tym, że występowała nie tylko jednolicie uzbrojona, ale także jej zbroja utrzymana była jednolicie w kolorze czarnym. Było to, że tak powiem, symbolem rozpoznawczym tej elitarnej jednostki zbrojnej, która stała do dyspozycji władcy aby tłumić wszelkie próby rozruchów i rokoszu wewnątrz państwa.

Struktura imperium słowiańskiego była całkiem inna niż to znamy wśród innych państw tamtej epoki, a nawet współcześnie. Nie była ona scentralizowana i zdominowana przez jeden etos kulturowy i religijny ale była zlepkiem wszystkich możliwych prądów społecznych zjednoczonych osobą władcy oraz przynależnością do wspólnego języka i wspólnych norm moralnych i etycznych. Tym samy sprzyjała niestety konfliktom zbrojnym wewnątrz państwa.

Aby jednak zabezpieczyć się od typowych dla takiego systemu ruchów odśrodkowych, naczelny władca Słowian dysponował środkami wymuszania ładu społecznego wśród swoich poddanych w formie elitarnej jednostki wojskowej, jaką w starożytności stanowili Myrmidonowie, a która w późniejszych czasach zastąpiona została przez drużynę królewską składającą się z najznaczniejszych i najlepiej wyszkolonych rycerzy.

Co ciekawe, przynależność do drużyny królewskiej jeszcze długo związana była symbolicznie z kolorem czarnym. Również nasz narodowy bohater „Zawisza Czarny” nawiązywał swoim wyglądem do tej samej tradycji z której wywodzili się Myrmidonowie, propagując waleczność i prawość w powiązaniu z absolutnym oddaniem władcy państwa.

Niestety nie można zapomnieć tego, że tradycja ta została w brutalny sposób pogwałcona, kiedy to hitlerowcy w swojej szalonej ideologii uzurpowali sobie słowiańską symbolikę słońca w formie swastyki, ale również w formie czarnego koloru umundurowania, dla swoich elitarnych psychopatów z gestapo.

Jest to rzeczywiście paradoksem historii, że potomkowie Słowian – Niemcy, wykształcili tę ekstremalnie anty-słowiańską ideologię, kradnąc jednocześnie Słowianom ich pradawną symbolikę.

No ale co tu się dziwić, również współczesne „polskie” pseudoelity prowadzą identyczną antysłowiańską i antynarodową działalność, zakłamując naszą historię w zapartego.

Również Krzyżacy posługiwali się tą samą symboliką sięgając do tych samych pradawnych słowiańskich wzorców. W swoim początkowym okresie istnienia Krzyżacy byli też w znacznym stopniu zdominowani przez Słowian. Ale o tym może innym razem.

Wracając do Achillesa ciekawe jest również to, że jego kult był obecny u wszystkich ludów, o których możemy przypuszczać, że swoje pochodzenie wywodziły one od Słowian Europy Środkowej.
Musimy jednak uwzględnić tu przenikanie z równie rozpowszechnionym kultem Lele i Polele.

Symptomatyczne jest również to, że jego kult nie ograniczał się do Grecji ale wprost przeciwnie, najważniejsze miejsca kultowe znajdowały się na peryferiach wpływów greckich, w północnym rejonie Morza Czarnego, między innymi na wyspie Leuke


oraz pomiędzy ujściem Dniestru i Dniepru do tego morza.

Jeśli spojrzymy na mapę zasięgu kultury łużyckiej, która to z pewnością reprezentuje pierwowzór „Imperium Lechii”, to właśnie w wymienionym rejonie osiągnęła ona swój największy południowo-wschodni zasięg.


Oczywiście musimy tego typu mapki traktować z lekkim przymrużeniem oka. Historycy mają niestety w zwyczaju kreować z byle powodu coraz to nowe kultury i coraz to nowe społeczności na bazie tego, że jakiemuś naszemu przodkowi akurat przy lepieniu jakiś garnek nie wyszedł.

W rzeczywistości w Europie istniała ciągłość kulturowa, a to co próbuje się nam wmówić jako zmiany ludnościowe i kolejne fale podbojów i napływu obcej ludności jest niczym innym jak zwykłą zmianą mody.

W tamtych czasach zmiany takie nie odbywały się w takim zawrotnym tempie jak współcześnie i zmiany gustu mieszkańców następowały w znacznie dłuższych odcinkach czasowych, ale to nie jest jeszcze powód do tego, aby zaraz wymyślać jakieś nowe kultury.

Jest to, tak na marginesie, kolejny przykład tego, do jakiego stopnia zdegenerowany jest współczesny system nauki.

W znakomitej większości przypadków o zmianie kultury nie może być nawet mowy. Jedyne co się zmienia to ambicje kolejnych historyków do wykreowania nowego pola do ich grafomańskich wypocin.

Oczywiście to, że te ośrodki kultowe Achillesa (Lecha) były ograniczone do wybrzeża Morza Czarnego można spokojnie między bajki włożyć. To ograniczenie jest niczym innym jak tylko ograniczeniem w głowach „naszych historyków”.

Kult Achillesa istniał oczywiście na całym terenie wpływu kultury łużyckiej (Imperium Lechickiego). Ten kult musiał się tam jednak manifestować w innej formie materialnej, chociażby dlatego że na tych terenach powszechnym w użyciu było głównie drewno i kamienne ośrodki kultowe należą do rzadkości. Jego „nieobecność” wynika też z niechęci archeologów do rozpoznawania takich związków i odpowiednie interpretacje znalezisk są tak konstruowane, aby te związki zatuszować i zakłamać.

Związki te są widoczne nawet jeszcze współcześnie. Nie przypadkowo bowiem, w centrum obszaru zajmowanego kiedyś przez Kulturę Łużycką zachował się lud którego mowa nazywana jest językiem Lachów.
Wprawdzie w polskiej Wikipedii język ten nazywany jest językiem laskim, ale tak jak to już widzieliśmy na dziesiątkach i setkach innych przykładów, naród polski poddawany jest również współcześnie nieustanej propagandzie, nastawionej na zafałszowanie znaczeń i powiązań historycznych faktów. W Wikipedii angielskiej określenie tego języka nie pozostawia żadnych niedomówień.


Możemy więc przypuszczać, że to właśnie ten rejon stanowił centrum polityczne Słowian i że tu na granicy Słowacji, Czech i Polski znajdowała się pradawna siedziba władców lechickich w tym również i Achillesa (Lecha).

Za dodatkową poszlakę może nam posłużyć częstotliwość występowania Haplogrupy R1a wśród mieszkańców Europy oraz obszaru o największej różnorodności poszczególnych podtypów tej haplogrupy.



Ta wskazuje właśnie na ten przygraniczny region jako pierwotne miejsce występowania nosicieli tej haplogrupy a tym samym jako ojczyznę wszystkich Słowian.

Podane przeze mnie przykłady i ich interpretacje są tylko czubkiem góry lodowej tego, jakie jeszcze inne, nowe możliwości kryją się przy analizie Iliady i jej bohaterów. W przyszłości wrócimy do tego tematu zapewne nie raz i mam wrażenie, że za każdym razem zadziwi nas to, jak inaczej można spojrzeć na zapisane tam fakty i jak przewrotnie-kłamliwa jest naukowa propaganda.

Mimo oczywistych słowiańskich powiązań w Iliadzie, całe pokolenia badaczy i czytelników nie ważyły się spojrzeć na to dzieło jako świadectwo historii Słowian.

Los dał nam teraz niepowtarzalną szansę, aby zmienić to dokumentnie i zerwać z tą kłamliwą narracją przeszłości.

Złoty Róg” mamy znowu w naszych rękach, ale czy wyrwiemy się z marazmu „Chocholego Tańca” narzuconego nam przez „polskie elity”, to zależy tylko od naszego sumienia i szacunku względem samych siebie i naszych własnych przodków.
Viewing all 175 articles
Browse latest View live